Nowy numer 11/2024 Archiwum

Radość Ewangelii (12.01.2018)

Mk 2,1-12: Gdy Jezus po pewnym czasie wrócił do Kafarnaum, posłyszeli, że jest w domu. Zebrało się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę. Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy. A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga? Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: Czemu nurtują te myśli w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć do paralityka: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje łoże i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu! On wstał, wziął zaraz swoje łoże i wyszedł na oczach wszystkich. Zdumieli się wszyscy i wielbili Boga mówiąc: Jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego.

Po przebywaniu na miejscach pustynnych Jezus wraca do domu: po dotknięciu trędowatego sam okazał się Trędowaty w oczach świata - Wielki Trędowaty, którego trądem jest Miłość. Miłość dla świata nie do przyjęcia i nie do pojęcia. Jednakże wielu znalazło się takich, którzy nawet na pustynię szli do Jezusa - by „zarazić się” od Niego trądem Miłości. Dotknięcie Miłości Prawdziwej zaraża. Poza tym rzeczywiście w oczach świata Miłość Prawdziwa jest czymś obrzydliwym, zgorszeniem i głupstwem - i na to trzeba się nastawić, jeśli człowiek decyduje się wystawić na dotyk Wielkiego Trędowatego: że ten dotyk będzie przemieniał mnie i w oczach świata będę coraz bardziej trędowaty. A teraz Wielki Trędowaty wraca do Domu: tu są tacy, dla których Miłość nie jest trądem, ale jest pragnieniem. Choć jednak Jezus mówi im o Miłości, nie widzą jeszcze kim On jest w rzeczywistości - jeszcze nie poznali, że On jest Tym Który Jest. Jezus nie ustaje w wyprowadzaniu ludzi z ich wyobrażeń i ograniczeń - w dźwiganiu synagogi ku ekkelzji, ku Kościołowi. Dzisiejsza Ewangelia pokazuje właśnie taki proces: ludzie się zebrali - pojawia się tu słowo synago, od którego po chodzi nazwa synagoga. A Jezus ich „podnosi” przez to, że za chwilę każe podnieść paralitykowi swoje łoże, jako dowód na to, że dokonało się coś niepojętego. To, co się stało z paralitykiem, jest dowodem nie tylko faktu odpuszczenia grzechów - ale przede wszystkim objawia kim jest Jezus. Tak, bezpośrednio jest potwierdzeniem tego faktu - ale zgodnie z właściwym mniemaniem uczonych w Prawie fakt ten potwierdza niepojętą tożsamość Nauczyciela z Nazaretu. Potwierdza „tożsamość” Miłości, o której naucza.

Tak naprawdę bowiem Jezus nie tyle głosił naukę, co wypowiadał Słowo (tak mówi tekst grecki). Wypowiadał w sposób podpadający pod zmysły, w sposób możliwy do usłyszenia. Jezus wyznaje Słowo Ojca - sam jest tym Wyznaniem, Wcieleniem Słowa. Dlatego w Nim niewidzialne i niesłyszalne Słowo staje się możliwe do słuchania, dotykania, oglądania… To jest to, o czym pisze św. Jan w swoim Liście: Życie objawiło się - a myśmy Je oglądali, dotykali… Niewidzialne Życie Boga, Słowo Boga, Miłość Ojca, Syn Jednorodzony, przez którego wszytko istnieje i dla którego wszystko istnieje, niepojęte Słowo Ojca podtrzymujące wszystko swoją Potęgą w istnieniu, stało się widzialne, słyszalne, dotykalne - dla tych, którzy utracili umiejętność widzenia i słyszenia i dotykania.

Właśnie tak działa grzech: czyni człowieka ślepym i głuchym, niezdolnym do widzenia i słyszenia i dotykania Prawdy, Słowa, Syna który stoi za wszelkim życiem i istnieniem, który JEST. Jest z nami aż do skończenia świata. I to jest prawdziwa niewola: niewola grzechu. Człowiek pogrążony w ciemnościach błądzi i nie trafia do celu - a tyle znaczy dosłownie grecki termin hamartia, tłumaczony jako grzech: minięcie się z celem. Tylko że Celem jest Bóg sam w sobie, Życie - więc grzech zanurzając człowieka w ciemnościach, w niewidzeniu i niesłyszeniu, skazuje człowieka na mijanie się z Życiem, z Synem, ze Słowem. Czyli na tonięcie w otchłani śmierci… Oto kładę przed tobą Życie i śmierć: wybieraj! Kłopot jest w tym, że straciliśmy umiejętność widzenia i słyszenia Życia, widzenia i słyszenia Syna który nam towarzyszy, widzenia i słyszenia Prawdy, Światła, Słowa… Dlatego właśnie Słowo staje się Ciałem i daje się poznawać w sposób ludzki, zmysłowy - ale po to, żeby poprowadzić nas do Życia przekraczającego wszelkie pojęcie i wszelkie ludzkie poznanie. Właśnie dlatego Jezus nieprzerwanie wyznaje Ojca, wyznaje Słowo, wyznaje Miłość w sposób możliwy do słuchania i dotykania - On sam aż do skończenia świata jest dostępny w sposób możliwy dla naszych zmysłów: możliwy do widzenia, dotykania, smakowania, słuchania… W Eucharystii, gdzie jest w swoim Słowie głoszonym oraz Ciele i Krwi dawanymi do spożycia. Miłość namacalna, do której można przyjść. Właśnie to się dzieje od momentu Wcielenia: można przyjść do Życia i czerpać Życie. Nawet wtedy, gdy się pomylę w codzienności, gdy dam się zwieść, gdy pójdę w grzech, w śmierć - On JEST i można przyjść. Przyjść do Wielkiego Trędowatego, by On swoim dotknięciem, swoim Słowem przywrócił mi Życie. Zdolność do bycia istotą żywą, istotą żyjącą Życiem samego Boga.

Właśnie dlatego Jezus dzisiaj objawia swoją tożsamość Boga, byśmy nie mieli wątpliwości do Kogo przychodzimy, gdy przychodzimy do Jezusa - byśmy nie mieli wątpliwości kto tu się daje dotykać i słuchać, kto tu dotyka nas, kto mówi do nas, kto tu, w Eucharystii i Sakramencie Pokuty, odpowiada na nasze grzechy, na nasze słabości, na nasze pogubienie. JA JESTEM odpowiada. Słowem swojej Potęgi, Słowem swojej Miłości. Nie byle kto i nie byle jakim słowem - ale JA JESTEM odpowiada sobą. Właśnie to jest Jezus dostępny w Sakramentach: żebyśmy nie mieli wątpliwości, kto tu mówi i kto tu działa, kogo tu spotykamy. JA JESTEM. Abyśmy nie mieli wątpliwości, jaka jest „jakość” dotknięcia, Słowa, Życia, którego tutaj doświadczamy: to już nie jest coś ludzkiego, najlepszego nawet na świecie - to wszystko jest Boskie. Wydobywające nas na Wyżyny, niedostępne do osiągnięcia nawet wspólnym wysiłkiem wszystkich ludzi na świecie na raz. Tu jest dostępne - w ciszy i prostocie konfesjonału, w ciszy i prostocie Eucharystii… Tak po prostu dostępny Bóg - ile dla mnie to znaczy? Co jest lepszego od Niego? Co lub kto może dać mi i zrobić dla mnie więcej niż On? On czyni rzeczy Boskie, na miarę Boga - wszyscy i wszystko inne robi rzeczy na miarę tego świata. Więc ile dla mnie jest warte to, co On robi - ile dla mnie jest wart JA JESTEM dostępny w Sakramentach, gotowy dźwigać mnie na własnych ramionach, swoim Słowem ku Ojcu? Jaka jest moja determinacja, by czerpać, korzystać, patrzeć, słuchać, dotykać?

Okazuje się że znalazło się czterech, dla których dostęp do Jezusa był wart wszystkiego - nawet szalonego pomysłu rozebrania dachu i przekopania się przez dach domu Jezusa. Właśnie tak działa dostępny Bóg: On jest dostępny, na wyciągnięcie ręki - ale pozostawia mi coś do zrobienia. Nikt nie jest w stanie wziąć Go zamiast mnie - nawet On nie jest w stanie zamiast mnie wziąć samego siebie. On to czyni: Syn „bierze” całego Ojca i to Go czyni Synem. Natomiast tylko ja mogę Go wziąć jako ja. Właśnie dlatego czasem wiąże się to z przekopaniem się przez zniechęcenie, oschłość, lenistwo, przez pokusy i wszystko to co wydaje się bardziej atrakcyjne od Niego, przez wszystko co mi przeszkadza w Spotkaniu - żebym cenił. Żebym wzrastał w miłości do Miłości i w radości, że mam Miłość. Właśnie dlatego trzeba się przekopywać, trzeba walczyć z pokusami i rozproszeniami - żeby cenić. Żeby kochać. Kocha się właśnie tak: konkretnym trudem. Pokazując, że On jest dla mnie wart trudu konkretnego - tak jak On pierwszy pokazał, że ja dla Niego jestem wart konkretnego trudu Wcielenia i Ukrzyżowania, trudu Zmartwychwstania i trwania aż do skończenia świata. Jestem wart dla Niego właśnie tego - a On dla mnie ile jest wart? Czy wart jest trwania na modlitwie? Nawet oschłej i pełnej walki z rozproszeniami? Czy wart jest przekopania się przez pokusy i zniechęcenia? Wytrwania nawet bez odczuwalnej satysfakcji, bez nasycenia emocji i uczuć, bez spełnienia oczekiwań? Czy wart jest tego - On, który pierwszy pokazał, ile ja jestem wart dla Niego?

Właśnie tak działa mechanizm grzechu: najpierw doprowadza się człowieka do tego, żeby coś stało się bardziej wartościowe niż On - bo daje więcej satysfakcji, bardziej syci zmysły i namiętności itd. No i człowiek idzie za tym, co wydaje się bardziej atrakcyjne niż On i Jego Miłość - ale wtedy odchodzi się od Światła, od Życia, od Prawdy… idzie się w ciemność. Człowiek zaczyna doświadczać skutków chodzenia w ciemności - i to pomału pogrąża człowieka w paraliżu. Człowiek boi się podejmować decyzje i działania - bo straciwszy z oczu Światło nie umie już chodzić w Świetle. Popełnia błędy, coraz bardziej mija się z Celem, coraz bardziej tego doświadcza i pogrąża się w lęku… Kto się lęka nie wydoskonalił się w Miłości - nie umie kochać, nie umie chodzić w świetle… Dlatego lęka się chodzenia - bo gdy próbuje to rozbija się na nowo… Paraliż lęku, winy, grzechu, śmierci… A Miłość Jezusa wyzwala. Właśnie po to stał się dostępny, żeby wracać uparcie do Niego, przychodzić, dotykać i dawać się dotykać, słuchać, mówić - JA JESTEM stał się dostępny dla tych, którzy utracili dostęp - by ciągle na nowo wyzwalać i przywracać zdolność do Życia. Uparcie, ciągle na nowo - On niezmordowany w Miłości, nieugaszone pragnienie Miłości, która pragnie nawet z Krzyża. Właśnie dlatego ośmielony tym pragnieniem, zdeterminowany i zmotywowany przekonaniem o tym że to JA JESTEM - przekopuję się ciągle na nowo do Niego. Do konfesjonału, do Eucharystii - żeby mnie dźwigał. Przywracał mi zdolność chodzenia, noszenia, służenia. Coś niepojętego: JA JESTEM taki zwyczajny i dostępny… Gdy się w to uwierzy, nic człowieka nie zatrzyma przed spotkaniem - bo to przecież On JEST. Żywy i Prawdziwy przywracający mi Życie wciąż na nowo. Jezus mówi dzisiaj do paralityka: egeire! Czyli zmartwychwstań! To robi Jezus: tu i teraz daje doświadczać zmartwychwstania, powstania do Życia Prawdziwego, przebudzenia do Życia Prawdziwego. Do Życia w Jego Domu - już tu i teraz. Ile jest to dla mnie warte? Jego Obecność, Jego dotknięcie, Jego Słowo, Jego Życie? Ile jest dla mnie wart On sam? To okazuje się gdy trzeba przez coś się przekopać, podjąć trud lub wysiłek lub niewygodę, gdy trzeba doświadczyć braku uczuć czy emocji, gdy trzeba zrezygnować z czegoś co spełni mnie zmysłowo, gdy trzeba wytrwać w czymś co nie jest takie jak ja chcę - ze względu na Niego.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy