Sponiewierani

ks. Roman Tomaszczuk

|

Gość Świdnicki 26/2012

publikacja 28.06.2012 00:00

Świadectwo. Szukali cudu. Znaleźli, ale nie tak, jak to sobie zaplanowali.

4 lipca Radziu skończy 4 latka – jego narodziny stały się początkiem nowego życia Krzysztofa i Magdaleny 4 lipca Radziu skończy 4 latka – jego narodziny stały się początkiem nowego życia Krzysztofa i Magdaleny
ks. Roman Tomaszczuk

Podczas studiów w Niemczech nie było mu po drodze z Panem Bogiem, na ślubie swojego brata czerwienił się, gdy na rzucone pytanie: – Gdzie jest ten klecha?, usłyszał tuż za sobą z ust księdza: – Tu jestem. Idąc do ślubu, nie umiał wyrecytować „Wierzę w Boga Ojca”, a zaświadczenie o odbytych naukach przedmałżeńskich po prostu sfałszował, „bo nie miał czasu na takie bzdury”.

Pokochał kobietę. Razem mieli jasną wizję swego życia: wiedzieli, gdzie chcą pracować, jaki kolor będą miały ściany kuchni i salonu w domu, który postanowili wybudować, i dokąd pojadą na wakacje. – Zaplanowaliśmy wszystko oprócz problemów – mówi Krzysiek Szczepański. Przytakuje mu Magda, żona.

Dosyć tego!

Zielone ściany kuchni i wrzosowe ściany salonu przełamują święte obrazy: Macierzyństwa Maryi, Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi (te ostatnie dwa: jeden od pary z Sercem Jezusowym, a drugi pamiątkowy); jest też miejsce na wizerunek Maryi z Medjugorie, Jezusa Miłosiernego i św. siostry Faustyny. I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu gospodarze spierali się o to, jak i czy w ogóle ustawić niewielki obrazek Matki Boskiej na kominku. – Tak, żeby nie burzył porządku estetycznego – mówi Krzysiek. Na swojego synka czekali z nieukrywaną dumą. Kiedy się urodził, nie posiadali się z radości.

Brali w ramiona swoje maleństwo i przez kilkanaście miesięcy żyli w błogiej nieświadomości, że to, co dotychczas nazywali życiem – jest zwykłą wegetacją. Badanie USG małego Radka wykazało wadę nerek. Wizyta u nefrologa, tomograf komputerowy, konsultacje specjalistów przygotowały wyrok: wielotorbielowatość nerek i wątroby. Genetyczna czy recesywna? (pierwsza daje szansę na życie, druga przypomina tykającą bombę, która wybuchnie: po pierwsze na pewno, po drugie raczej wcześniej niż później – zapewniali lekarze, bez znieczulenia). Odpowiedź brzmiała: recesywna. – Bóg chce nam odebrać dziecko! – jęknąłem, łzy zalały mój świat, a ból stał się nie do zniesienia – wspomina młody ojciec. Życie obeszło się z nimi okrutnie. Zostali sponiewierani – po raz pierwszy aż tak potwornie, ale jeszcze nie tak, jak chciał Bóg.

Będzie jeszcze gorzej

Internet – kopalnia wiedzy i przerażenia. – Zacząłem szukać informacji o chorobie i sposobach jej leczenia – Krzysiek wraca pamięcią do czasu, gdy zachowywał się jak spłoszone zwierzę, które na oślep szuka drogi ucieczki. – Drastyczne opisy śmierci dzieci chorych na to samo co Radziu, dołowały mnie tak bardzo, że bliscy zaczęli obawiać się o to, czy nie sfiksuję. Byliśmy gotowi zrobić wszystko, żeby tylko ratować dziecko. Kiedyś natknąłem się na adres znachora z Ameryki Południowej, zaraz zacząłem rozważać sprzedanie domu i wszystkiego, co mamy, żeby tylko tam pojechać. W desperacji chwytali się każdej, nawet najbardziej absurdalnej opcji. Wciąż nie sięgali po to, co najprostsze. Woleli kluczyć i działać na oślep.

Wreszcie któregoś dnia starszy brat Krzyśka wysłał SMS: „Sanktuarium Gidle”. – Wrzucone w internet wyrzuciło stronę miejsca. Natychmiast kliknąłem zakładkę „Uzdrowienia”. „Oto moje światło w tunelu”, ledwo pomyślałem i już siedziałem za kierownicą. Mimo mroźnej pogody gnałem do Gidli. Jechałem po cud. Przed cudowną figurką modliłem się jak tylko umiałem. W drodze powrotnej nie mogłem nie wstąpić na Jasną Górę. Tam przeczytałem, że w sobotę odprawiana jest nowenna do Matki Boskiej Częstochowskiej. Postanowiłem wziąć w niej udział z całą rodziną i tak też się stało – Krzysiek opowiada z żarliwością w głosie.

Rachunek zawodzi

Ich intencja była jedną z 4270, jakie zostały wtedy złożone. Pisali ją z sercami walącymi jak młoty, z oczami pełnymi łez. Prosili o pomoc, o wysłuchanie, o życie dla ich dziecka. O cud. Na początku modlitwy paulin zapowiedział, że z powodu ilości kartek symbolicznie przeczyta tylko dwie czy trzy. Wśród tych wyjętych z całej sterty była ta od Szczepańskich. – I tak stał się pierwszy cud. Bóg wziął się za nas. Oniemieliśmy z wrażenia. Nagle stanęliśmy wobec całej swojej nędzy: kalkulacji, magicznego myślenia, upartego trwania przy swoim scenariuszu. Po raz pierwszy Bóg nas sponiewierał – po swojemu. Pokazał nam nasze żałosne kombinacje, a zaraz potem przekonał: nie jesteście sami! – wspominają. To Szczepańskich „sponiewierał” miało od tego dnia oznaczać wielkie Boże: Hallo! Jestem tu! Proszę wziąć to pod uwagę! – i od tamtej chwili wydarza się wciąż.

– Kiedy wracaliśmy do domu, myśleliśmy tylko o tym, żeby jak najszybciej zrobić USG, żeby usłyszeć upragnione zdumienie w głosie lekarza oznajmiającego: tu nic nie ma! – mówi Krzysiek. – Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Bo działo się o wiele więcej! Dopiero z czasem dowiedzieli się, że Maryja w znaku Cudownego Jasnogórskiego Obrazu jest także nazywana Królową Nawróceń. Dopiero z czasem przekonali się, że wtedy w Częstochowie weszli na drogę prawdziwego życia. Wbrew wszelkim oczekiwaniom, planom i scenariuszom. Nie o to im przecież chodziło. Prosili o cud – otrzymali więcej.

Krok za krokiem

Kredyt na dom dławił ich i odbierał spokojny sen. Jakby dla oderwania od problemów finansowych przyszedł temat Medjugorie. – Nie miałem pojęcia, co to jest – opowiada Krzysiek. – Gdy poczytałem, że tam objawia się Matka Boska, pomyślałem, że to jakiś żart. W XXI wieku? Takie rzeczy… niemożliwe – kwituje. Jednak Maryja upominała się o swoje. – Pewnego dnia, na zakończenie dziewięciodniowej nowenny, gdy padło ostatnie „amen”, spadła z kominka książeczka, którą zostawiłem tam kilka tygodni wcześniej. Gdy ją podniosłem, spojrzałem w twarz Królowej Pokoju, na zdjęciu, i już nie miałem wątpliwości. Wiem, że brzmi to podejrzanie. Nawet nie bardzo opowiadam o tych wszystkich zdarzeniach, żeby ludzie nie myśleli o mnie jak o nawiedzonym. Ale co poradzę, że tak się dzieje? – uśmiecha się. Rodziny jednak nie było stać na wyjazd do Bośni-Hercegowiny. – Przez budowę domu spłukaliśmy się do cna – opowiadają. – My nie mieliśmy, ale mamy bogatego Ojca. Przekonaliśmy się o tym pewnego dnia, gdy zapukała do nas sąsiadka i przyniosła pieniądze zebrane wśród parafian. Najpierw nie chcieliśmy przyjąć, bo w parafii jest chłopiec bardziej potrzebujący niż Radziu, ale po naleganiach i zapewnieniach, że on także otrzymał pomoc, zgodziliśmy się. I tak mogliśmy wybrać się do Medjugorie.

Ciepło życia

Co to ma być? Gdzie tu znajdę Boga? Wśród straganów i całej tej komercji? – Krzysiek już żałował, że dał się zwieść i zaryzykował wyprawę, która mogła odbić się negatywnie na zdrowiu synka. Przejechali 1302 km, żeby przedzierać się przez morze kiczu i dewocji? Dopiero gdy wyszli w góry, przekonali się, że biblijne obrazy nie są tylko przenośnią. Góry spotkania istnieją także dzisiaj! – Przekonałem się o tym, gdy na górze objawień uległem przemożnemu pragnieniu, żeby dotknąć stojącej tam figury. Gdy to zrobiłem, niebo otworzyło się we mnie – mówi Krzysiek, a jego oczy już płoną. Boża obecność jest nieporównywalna z niczym innym na ziemi. Wystarczy jej raz doświadczyć, żeby przekonać się, czym jest miłość. A potem tęsknić i pragnąć więcej i więcej, i jeszcze trochę – aż do śmierci. – Poczułem się, jak zapłakane, poranione i pełne lęków dziecko, które wreszcie mogło wtulić się w ramiona mamy – mówi.

– Trzeba było poczekać kilka godzin i tego samego doświadczyła moja żona – zapewnia, patrząc na Magdę. Dopełnieniem tamtej łaski oka- zała się wieczorna modlitwa przed Najświętszym Sakramentem. – Po- czułem to samo kojące ciepło, co na górze. Tę samą obecność. Dotarło do mnie, że choć żyję trzydzieści lat, to jednak dopiero teraz narodziłem się naprawdę. Kiedy wracaliśmy do domu, bałem się, że uległem jakiemuś złudzeniu, albo że to łaska tamtego miejsca. Na szczęście okazało się, że Bóg zaprasza nas w miejsca specjalne tylko po to, żeby przekonać nas do wysiłku i wiary, ale potem wchodzi ze swoją miłością w codzienność życia i modlitwy – mówią Szczepańscy.

Znam Miłość

Tamtego roku, kiedy wrócili z Medjugorie, święta przeżyli jak nigdy wcześniej. Narodzenie Pań- skie – zdumienie, że człowiek może być tak wielki w oczach Boga. Triduum Paschalne – po pierwsze święto Obecności, po drugie zachwyt Ofiarą, po trzecie cisza oczekiwania, a na koniec olśnienie Życiem. Pięćdziesiątnica – nie jestem sam! – Znam Miłość! – Krzysiek zapewnia żarliwie. A co na to znajomi? Są tacy, dla których nowe życie Szczepańskich to świat tak obcy, że nie do przyjęcia. Odsunęli się. Za to pojawili się inni przyjaciele – w Jezusie. – Staliśmy się nowym stworzeniem – rodzice Radka cytują św. Pawła.

– Ciągnie nas do Najświętszego Sakramentu, bo na adoracji znajdujemy pocieszenie i przyjmujemy siłę. Patrzymy na naszego synka jako dar Boga; dar, który otrzymaliśmy, ale który tak naprawdę należy do Pana życia i śmierci. – Kiedy wracamy ze spotkania z Panem, czasami rzucamy jedno do drugiego: „Ale mnie dzisiaj sponiewierał”, i to daje wiele radości. Oznacza bowiem, że Bóg nas wciąż oczyszcza, że nas doskonali, że Mu na to pozwalamy. A poddajemy się temu, bo w taki sposób On przygotowuje nas na to, co ma nadejść. Radziu wciąż jest chory, jednak patrząc na niego, nie można się zorientować, że nosi w sobie tak wielkie zagrożenie. Żywy i bystry, zaskakuje kondycją – mówi ojciec czterolatka. – Nie wiem, co będzie dalej, wiem jednak z całą pewnością, że tak długo, jak długo Bóg jest przy nas, przeżyjemy wszystko, co przyniesie przyszłość. Naprawdę wszystko.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.