publikacja 30.08.2012 00:00
O twardym stąpaniu po ziemi, trudnych decyzjach i miejscu Kościoła w przestrzeni publicznej mówi Zbigniew Puchniak.
Ks. Roman Tomaszczuk
Ks. Roman Tomaszczuk: Samorządowiec musi mieć zaplecze partyjne? W parlamencie nie da się bez tego nic zrobić?
Zbigniew Puchniak: Nie jestem związany z żadną opcją polityczną i praktycznie nie sympatyzuję z nikim, kto nie chce działać na rzecz dobra ludzi.
Dobrze to brzmi, jednak nie da się określić „dobra ludzi” bez odniesienia do konkretnych wartości. A tu wachlarz możliwości jest już ogromny, a co gorsza – wiele z tych kryteriów wyklucza się nawzajem.
– To prawda, że „dobro ludzi” może być sloganem, po który sięgają politycy mający zupełnie odmienne zapatrywania na ekonomię, małżeństwo, rodzinę czy prawa i obowiązki obywateli. Jednak my w samorządzie jesteśmy najbliżej naszych wyborców. Co pozwala nam nie tyle uprawiać politykę, bo tym się w naszej skali nie ma co specjalnie zajmować, co raczej wsłuchiwać się z uwagą w głos ludzi, naszych sąsiadów, krewnych, przyjaciół czy znajomych z ulicy. Zatem to faktyczne, a nie ideologiczne potrzeby i założenia inspirują nas do działania i są kryteriami, którymi kierujemy się przy podejmowaniu decyzji dotyczących naszego miasta i gminy.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.