Umarł pasterz

ks. Roman Tomaszczuk

Ostatnia kropka w curriculum vitae prowokuje do pytania - o życie.

Umarł pasterz

Nie wiem, czy jest ktoś, kogo ta śmierć nie zaskoczyła. Pierwszym niespodziewającym się niczego mógł być sam ks. Andrzej Raszpla, zaraz potem jego współpracownicy, krewni, przyjaciele, wreszcie reszta znajomych, parafian, mieszkańców Wałbrzycha, regionu i diecezji - także legnickiej. Wszyscy z niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w SMS na naszych telefonach, odbieraliśmy rozmowy i czytaliśmy newsy. 

Jeszcze przed chwilą żył, jeszcze modlił się w kościele, jeszcze pracował w kurii i jadł posiłek z innymi księżmi. Aktywny, zaangażowany ze swoim uśmieszkiem nierzadko błądzącym po twarzy. Słowem - w sposób oczywisty obecny. 

Dzisiaj pierwszy dzień bez tego księdza: w parafii i w diecezji, wśród krewnych, przyjaciół i znajomych. Pierwszy dzień jego życia poza doczesnością. Co zostało?

Oprócz tego, co zawsze: dzieł i wspomnień, także curiculum vitae - długie, ale już zamknięte. Z ostatnią kropką po zdaniu informującym, że pogrzeb odbędzie się na cmentarzu w rodzinnych Hadlach Szklarskich. 

I tego nie rozumiem - przyznaję się... Tutaj, na Dolnym Śląsku wstąpił do seminarium, tutaj został kapłanem, tutaj spędził 31 lat swego pracowitego życia. Tutaj go znają, kochają, pamiętają i tutaj zaczynają naprawdę tęsknić... czemu więc grób będzie tam, daleko, na Wschodzie?

Pewnie taka była jego decyzja zapisana w testamencie. Czy to znaczy, że choć serce biło tutaj i tutaj się zatrzymało - zawsze należało do tamtego świata?

Na to wygląda. Szkoda, bo osobiście nie mam wątpliwości, że miejsce duszpasterza jest wśród jego owczarni - tak za życia jak i po śmierci.