Radość Ewangelii (22.09.2017)

ks. Wojciech Drab

Łk 8,1-3: Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia.

Radość Ewangelii (22.09.2017)

Jezus dopiero co przygarnął grzesznicę, która „bardzo umiłowała”. W tej historii, zapisanej w końcówce siódmego rozdziału Łukasza, jest pewna „nieciągłość” czasowa, trudna do wyjaśnienia na ludzki rozum… Jezus tamże wydaje się być niekonsekwentny: w miniprzypowieści, jaką wypowiada do zapraszającego Go gospodarza wydaje się sugerować, że miłość jest skutkiem darowania długu. Z kolei gdy mówi o kobiecie namaszczającej Jego stopy wydaje się sugerować, że darowanie długu jest skutkiem umiłowania… Po ludzku trudno to pojąć i wyjaśnić… Na płaszczyźnie Miłości wszystko jest jasne… Darowanie długu jest skutkiem odkrycia i uwierzenia w Miłość. Miłość, którą MAM, której nie straciłem nigdy, nawet gdy zdradziłem mego Oblubieńca… Nawet wtedy nie przestał mnie miłować i czekać z otwartymi ramionami… Mało tego: nawet gdy Go zdradzałem – On nie przestał biec do mnie z otwartymi ramionami, nie przestał wyznawać mi Miłości. Ba, nawet i to jest mało: bo gdy Go zdradzałem – On wyznał mi Miłość jeszcze bardziej… aż do końca… Gdzie wzmógł się grzech – jeszcze bardziej rozlała się Łaska… Szczyt grzechu – Golgota – jest zarazem szczytem Łaski, szczytem Miłości. Umiłowawszy swoich – do końca ich umiłował… Z Krzyża Jezus aż do końca, aż do ostatniej kropli Krwi, aż do ostatniego Tchu, do oddania Ducha miłuje tych, którzy w sobie zabili Ducha… Właśnie to jest niepojęta i oczywista odpowiedź Boga na grzech: Eucharystia. Odpowiedź na moje bicie się piersi: Ciało i Krew. Odpowiedź Boga na moje wyznanie grzechów w Sakramencie Pokuty: Tchnienie Ducha. Niepojęta odpowiedź – niepojęta na płaszczyźnie logiki ludzkiej. Oczywista: na płaszczyźnie Miłości to jest oczywiste i bezdyskusyjne. Tak myśli i działa Miłość. Gdzie wzmaga się grzech – tam jeszcze obficiej się rozlewa Miłość. Czym bowiem jest grzech? Skutkiem zapomnienia o Miłości. Jak wyleczyć grzech? Przypomnieć o Miłości. Jak? Wyznać Miłość. Im większa skleroza – tym więcej trzeba Miłości… Ciekawe, bo słowo „skleroza” ma wiele wspólnego ze słowem sklerokardia, tłumaczonym jako „zatwardziałość serca”. Faktycznie: skleros to twardy, stwardniały – ale specyficznie stwardniały: stwardniały bo zaschnięty na kamień. Zaschnięty z powodu braku choć kropli wilgoci. Więc co trzeba sercu zaschniętemu z powodu braku Miłości? Trzeba Wody Żywej. Wody płynącej z przebitego Boku. Miłości aż do końca. Eucharystii. Sakramentu Pokuty. Ale dlaczego jestem w stanie iść pod Krzyż? Dlaczego jestem w stanie iść na Eucharystię i wobec mego Oblubieńca bić się w piersi i przyznawać się do zdrady? Dlaczego jestem w stanie iść do Sakramentu Pokuty i memu Oblubieńcowi mówić o moich zdradach? Bo czai się we mnie przekonanie o Jego Miłości… Słowa, które wciąż powtarzamy: Panie, zmiłuj się… po grecku brzmią: Kyrie, eleison… To eleison jest wyznaniem, że liczę tylko i wyłącznie na Jego Miłość – bo sam mam tylko winy, żadnych zasług. Nie tylko że przychodzę bez zasług, ale jeszcze zgnieciony winami. Nie tylko że przychodzę w stanie zerowym – zszedłem poniżej zera, do otchłani… I mogę stamtąd tylko zawyć: Kyrie, ELEISON!!! Panie, liczę tylko na Twoją Miłość! Na Twoją niepojętą Miłość, wierną mi, niewiernemu… Tylko na Twoją niepojętą wierność wobec Twojej własnej Miłości… Tylko to mi zostało: Twoja Miłość, która nie umiera nawet krzyżowana, na zatwardziałość ludzkich serc przybijających Cię do Krzyża odpowiadająca Wodą Miłości… Miłość wierna samej sobie – i dlatego nieumierająca. Dlatego Bóg jest Bogiem Żywym. I właśnie tak się rodzi Kościół: z tych, którzy wbrew poczuciu winy i rozpaczy, wbrew przekonaniu że wszystko skończone, bo przecież zdradziłem, prowadziłem życie grzeszne – wbrew wszystkiemu przychodzą i dotykają stóp Jezusa. Wbrew wszystkiemu czołgają się po dnie dziedzińca arcykapłana, trzykrotnie wyparłszy się Mistrza w ciągu jednej nocy, by wbrew wstydowi, wbrew rozpaczy i wbrew wstrętowi do samego siebie spojrzeć raz jeszcze w oczy Mistrza i przekonać się o Miłości, która choć odrzucona i zdradzona – nie zgasła. Bóg Żywy. To jest właśnie kobieta grzeszna: przyszła bo czaiła się w niej jedna jedyna nadzieja: że Miłość żyje… Przyszła i odważyła się wbrew swojej własnej nędzy dotknąć Miłości – bo czaiła się w niej nadzieja, że Miłość nie przestała kochać… Że Bóg nie umarł. I dotknęła Żywego Boga – Żywej Miłości, która stała się Ciałem. To się dzieje jednocześnie: kocham i jestem kochany. Jestem kochany i kocham. Grzesznik przychodzi dotknąć Miłości, która kocha – i przekonuje się, że nie przestał być kochany… Przekonuje się o darowaniu, o Miłości Miłosiernej… To co nas trzyma z dala od Miłości to własne przekonanie, że jestem niegodny, że muszę zasłużyć itd. Gwałtownicy zdobywają Królestwo Niebieskie – ci, którzy wbrew swojej niegodności, poczuciu winy, przekonaniu o braku zasług rzucają się w ramiona Miłości. Miłości, która przyszła służyć tym, którzy za chwilę Ją opuszczą, pozostawią samą, zdradzą… Czyż Jezus na Ostatniej Wieczerzy nie wie komu myje nogi? Czyż na Eucharystiach całego świata nie wie za kogo wydaje Ciało i Krew, w czyich sercach się składa? Nie wie co ja z Nim zrobię po wyjściu z kościoła? A jednak służy, pochyla się do stóp… przychodzi nie po to, żeby Jemu służyć – ale po to, żeby służyć. Komu? Grzesznikom, celnikom, zdrajcom… Przychodzi służyć – by przekonać o Miłości. Kobieta grzeszna. To się dzieje jednocześnie: rzucam się w ramiona Miłości bo liczę na Miłość – i doświadczam Miłości, która nigdy nie przestała kochać… Pan bulwersuje. Rodzi zgorszenie. Mało: Jego Miłość jest Skałą Zgorszenia. A jednocześnie Kamieniem Węgielnym Kościoła, który składa się z tych, którzy wbrew grzechowi, wbrew poczuciu winy, wbrew świadomości zdrady – na łeb, na szyję, wbrew wszystkiemu rzucili się w ramiona Miłości, która w Chrystusie wybiega nam nieustannie naprzeciw… Służyć nam. Obmywać stopy. Tak rodzi się Kościół: z tych, którzy dali się przekonać o Miłości. Przestali liczyć na siebie, swoje zasługi, osiągnięcia itd. tylko uznali swoją grzeszność i rzucili się w ramiona Miłości, nie mając nic innego. Św. Faustyna Kowalska pisała, że gdy promień Boskiego Światła przenika jej duszę, widzi w pełni całą swoją nędzę i grzeszność – ale nie topi to jej w rozpaczy ani w poczuciu winy, tylko mobilizuje do jeszcze pełniejszego rzucenia się w ramiona Miłosiernego Pana. Tego Pan oczekuje: tego jednego. Rzucić się w Jego ramiona. Do Jego stóp. By On mógł się pochylić, wziąć w ramiona, ulepić i tchnąć Ducha. Zaślubić. Na nowo. Jak Maria, która obrała to, co najlepsze: trzeba tylko jednego. Rzucać się w ramiona Miłości. Dać się kochać. I nie dać się z tych ramion wywabić ani wypędzić. To jest Kościół. Tak się właśnie zrodził: z Wody wypływającej z przebitego Boku na tych, którzy kierowani zaschniętymi na skałę sercami przybili Miłość do Krzyża. I właśnie dlatego Woda Miłości, Woda Żywa wylewa się na takie serca: by je rozpuścić w Potoku Miłości, w Źródle Pięćdziesiątnicy. Wszystko dzieje się w Wieczerniku. Tu się rodzi Kościół.

A potem tenże Kościół – złożony z tych, które dały się przekonać o Miłości – towarzyszy i usługuje Panu. Porwany Miłością kocha razem z Miłością. W Jedności z Miłością. Sam najpierw doświadczam Miłości – kiedy drożącą ręką, upadły, ze świadomością niegodności i winy, jednak kierowany czającą się na dnie serca nadzieją, że Miłość nie umarła, czołgam się by dotknąć stóp Pana… Gdy stoję zapłakany przy grobie Miłości, którą sam zabiłem w swoim sercu przez grzech – gdy płaczę nad moim zatwardziałym sercem… Już kocham. Niepojęte – ale moje łzy nad zabitą przeze mnie Miłością są dowodem, że Ona żyje… Niepojęte – ale mój żal, moje poczucie niegodności, mój ból – już jest kochaniem… Co jest pierwsze? To się dzieje jednocześnie. Jesteśmy przyjęci do Jedności Trójcy, do Jedności Miłości. Tu wszystko jest Jednym. Tu jest zawsze Teraz. Sam najpierw tego doświadczam – posługi Pana. I to mnie czyni zdolnym do towarzyszenia Panu w Jego służbie. Sam najpierw doświadczam Miłości przygarniającej mnie wbrew wszystkiemu, zapraszającej mnie na Ucztę Trójjedynej Miłości wbrew temu, że nie mam zasług, tylko winy. Sam najpierw tego doświadczam – i tu przekonuję się o Miłości, która jest moją tożasamością, moją wartością i moim Skarbem największym. To co posiadam naprawdę, czego nigdy nie mogę zostać pozbawiony – o czym tylko mogę zapomnieć, zlekceważyć, przestać wierzyć – to Miłość. To jest to, co posiadam i co mnie uzdalnia do istnienia, działania, wszystkiego: Miłość Pana. Niepojęta, niegasnąca Miłość Pana. Sam najpierw potrzebuję Jej doświadczać – w odpowiedzi na moje zdrady, moje bicie się w piersi, moje samooskarżanie. Szczyt Miłości – odpowiedź na Golgocie… Sam najpierw muszę tu stawać – u stóp Pana przybitego do Krzyża, u stóp Pana leżącego na Uczcie na ołtarzu Krzyża… Sam najpierw potrzebuję przychodzić i dotykać – Miłości, która stała się Ciałem i daje się całować mi, grzesznikowi, w Komunii Świętej… Ku zgorszeniu tych, którzy liczą na swoje zasługi. Ku zgorszeniu tych, którzy pielęgnują w sobie poczucie „porządności” zbudowane na przekonaniu o rzekomych zasługach… Prosta droga do cierpienia. Myślenie kategoriami zasługiwania wynika z niewiary w Miłość – z przekonania, że na Miłość trzeba zasłużyć. Czyli robimy z Domu Ojca dom publiczny, bo to tam jest właśnie płatna miłość… Miłość Pana nie jest do kupienia. Jeśli uważam, że mogę Ją kupić to na ile wyceniam choć jedną kroplę Krwi?

Tak się rodzi Kościół. A NASTĘPNIE Pan przemierza wraz Kościołem wszystkie drogi świata. Bardzo dokładnie, troskliwie, niczego nie opuszczając – właśnie tak Pan przemierza wszystkie drogi świata. Wszystkie ludzkie losy. Nie opuszcza ani jednego człowieka ani na jedną chwilę. Bo gdyby na chwilę przestał służyć człowiekowi – człowiek przestałby istnieć. Istnienie człowieka jest dowodem, że w tej właśnie chwili Pan przybiegł ku niemu z całą swoją Miłością i służy mu – w tej właśnie chwili. To jest moje istnienie. Każda chwila mego istnienia. Inaczej człowieka nie ma. Właśnie to jest człowiek – każdy człowiek. Istota, która istnieje tylko dlatego, że Miłość właśnie teraz, właśnie w tej chwili przebiega całą drogę z Nieba na ziemię, w proch, by porwać mnie, proch, w tej chwili w ramiona i uczynić człowiekiem. W tej chwili. Pan przemierza bardzo dokładnie swoją drogę – idzie swoją drogą wraz z Kościołem, który Mu towarzyszy. Z Dwunastoma i kobietami. Droga Kościoła to droga Pana: droga Miłości wyznającej się z Krzyża. Dlatego sam najpierw potrzebuję doświadczać Miłości, poznawać Ją w odpowiedzi na moje upadki. Właśnie tu poznaje się szczyt Miłości: Miłosierdzie. W odpowiedzi na moją zdradzę, na mój upadek, na moje grzeszne życie. W spojrzeniu Zdradzonego na dziedzińcu arcykapłana. Tak się rodzi Skała, Piotr. Tak się rodzi Kościół. A potem tenże Kościół – porwany, uwiedziony Miłością kroczy razem z Miłością Jej drogą. Drogą Miłości, która przychodzi służyć. Właśnie tak Jezus głosi i ewangelizuje po wioskach i miastach: służy z Miłością. Właśnie tak uzdrawia i wypędza złe duchy: wyznając Miłość, przekonując o Miłości, służąc z Miłością. Greckie słowo, które pojawia się w opisach uzdrowień i które pada też w dzisiejszej Ewangelii – terapeia, terapeo – oznacza troskę wykonywaną wobec kogoś z miłości. Pełną dobrej, miłosnej woli troskę. To okazuje chorym i opętanym, smutnym, utrudzonym, zniewolonym Jezus: troskę płynącą z Miłości. I to uzdrawia i wyzwala. To niszczy wszelkie kłamstwa szatana, które rozpoczynają się zawsze od podważenia wiary w Miłość. I to jest Nowa Ewangelizacja: jej fundamentem jest towarzyszenie Miłości w Jej trosce o człowieka – trosce wypływającej z tego, że Miłość kocha.

Właśnie to zrobił Jezus dla kobiet, które Mu towarzyszą: okazał im Miłość, usłużył z Miłością. Tak właśnie doświadczyły Miłości. Tak doświadczyły uzdrowienia i uwolnienia. To co Jezus dla nich zrobił, to właśnie terapeia, terapia: czyli miłosna troska. One odkryły tę Miłosną Troskę Boga o każdą chwilę ich istnienia – i to je uwolniło, wyzwoliło, dało siłę by służyć w Jedności Miłości, która je przygarnęła by im służyć. Właśnie to jest Szabat Boga, który z Miłością i z Miłości przygarnia garść prochu, by Miłością się zatroszczyć, usłużyć i tak przemienić tę garść prochu w swój obraz i podobieństwo – wyznając Miłość, tchnąc. A wszystko po to, by kochać istotę, troszczyć się z Miłością o istotę, która jest zdolna pojąć Miłość i współkochać. Współtroszczyć się z Miłością, współsłużyć z Miłością. Współ-Żyć z Miłością. Bóg zaprasza człowieka do Ogrodu by człowiek Ogród współ-uprawiał z Tym, który go zasadził… Współ-służyć. Współ-kochać. Współ-żyć. Błąd pojawił się wtedy, gdy człowiek zapomniał o swoim bogactwie – o Miłości, którą ma. Która trzyma go w ramionach, która go przygarnęła i nie przestaje przygarniać. Gdy człowiek zapomniał, dlaczego jest zdolny do troski o Ogród: bo jest z Miłością przygarnięty do Miłości. Gdy człowiek zaczął wszystko przypisywać sobie – praca stała się nie do zniesienia, dzielenie się Życiem, dzielenie się Miłością stało się nie do zniesienia… Gdy człowiek przestał widzieć Miłość, która się o Niego troszczy.

To jest droga grzechu do dzisiaj. Kobiety, które towarzyszą Jezusowi, zostały uwolnione od duchów złych, dosłownie mowa jest o duchach ponera – pneuamata ponera. To słowo poneros oznacza kogoś, kto niesie w sobie i ze sobą przynosi ogromne cierpienie. Cierpienie wewnętrzne, nieustanną agonię jakby… Właśnie to jest coś, z czego uwalnia Jezus: z cierpienia wewnętrznego, którego początkiem jest zgubienie Prawdy – Prawdy o Miłości, którą mam, która mnie przygarnęła. Prawdy o moim istnieniu, które wynika ze służby Pana. Z tego, że Pan nieustannie przybiega i z Miłością porywa w ramiona, przyjmując mnie do Jedności Miłości i zapraszając do współ-kochania, które się wyraża we współ-służbie. Duchy ponera (duch jest rodzaju żeńskiego w grece…) właśnie to niosą ze sobą: poczucie samotności. Przekonanie, że jestem oddzielony od Pana, od Miłości, że JESTEM sam. Właśnie to jest myślenie szatana: JESTEM sam z siebie. Szatan chce zająć miejsce Boga – i to jest jego cierpienie. W momencie, gdy chcę uznać, że JESTEM sam z siebie, że mam na imię jak Bóg, rodzi się cierpienie samotności. Ja JESTEM tylko dlatego, że JESTEM w ramionach. Dopóki trzymam się tego pokornego i sprawiedliwego przekonania – z niego rodzi się wszystko. Radość przygarniętego, radość kochanego. Siła do Życia Prawdziwego. Poznacie Prawdę – i Prawda was wyzwoli. Prawdę o Miłości niepojętej, która nigdy nie przestała kochać, nigdy nie przestała porywać w ramiona i służyc. Pychą jest sądzić, że JESTEM sam z siebie. Że mogę istnieć, być człowiekiem poza Ramionami. W Nim żyjemy, poruszamy się, JESTEŚMY – woła uwiedziony, przekonany o Miłości Paweł. To jest Prawda, która niszczy kłamstwa pychy przypisującej wszystko sobie – i w ten sposób skazującej się na cierpienie nienasycenia, cierpienie niedowartościowania, cierpienie niegodności itd. Pokora, która nic nie przypisuje sobie – nawet jednej chwili istnienia – żyje widząc przygarniające ją i służące jej w każdej chwili ramiona Pana. Dlatego z Marii Magdaleny wychodzą wszystkie złe duchy. Cała pełnia. Wszytkie duchy nieczyste. Ona jest ikoną Kościoła grzeszników. Maryja jest Kościołem Niepokalanym – a Maria Magdalena jest jakby ziemskim „obrazem” Maryi… Kościół grzeszników, którzy dali się oczyścić przekonaniem o Miłości – które Maryja nigdy nie straciła. To jest Jej niepokalaność: przekonanie o Miłości, które Maryja nigdy sobie nie dała wyrwać, dlatego nigdy nie uciekła z ramion Miłości.

Kiedy Łukasz mówi o Maryi, używa tajemniczego słowa kecharitomene, które jest formą słowa charitoo. To słowo to coś więcej niż „obdarować łaską”. To słowo opisuje takie działanie łaski, takie dotknięcie łaski, które przemienia jakby w łaskę, czyni łaską to czego dotyka. Łaska przekazuje swoją Tożsamość dotykając. To słowo pojawia się dwa razy w Nowym Testamencie. Raz odniesione do Maryi. Drugi raz – opisuje to, co się dzieje z chrześcijaninem przez chrzest. Staje się taki jak Maryja. To jest Maria Magdalena: dała się ochrzcić, oczyścić dotykając Pana, pozwalając się przygarnąć z Miłością do Jedności Ojca i Syna i Ducha Świętego, zanurzyć w Trójjedynej Miłości jako nierządnica, grzesznica itd. To jest Kościół grzeszników: tych, którzy wbrew grzechowi dają się ciągle na nowo przygarniać. Maryja nigdy tego nie straciła – my potrzebujemy być ciągle na nowo przygarniani. Ciągle na nowo stoimy płacząc przy grobie Miłości i ciągle doświadczamy Jej zmartwychwstawania. I tego potrzebujemy my – którzy jesteśmy „wspólnikami” Marii Magdaleny w grzesznym życiu. Nie jesteśmy niepokalani jak Maryja – dlatego potrzebujemy ciągle łez nad grobem Miłości, ciągle widzieć miejsce gdzie było Ciało i ciągle spotykać Zmartwychwstałego – to jest Eucharystia. To jest Sakrament Pokuty. Potrzebujemy nieustannie na nowo radości poranka Wielkanocnego – bo ciągle dajemy się wciągnąć w noc dziedzińca arcykapłana. Maryja i Maria Magdalena. Matka i my. Ona kecharitomene zawsze i na zawsze. My potrzebujemy, by robić to z nami ciągle na nowo… Ciągle na nowo potrzebujemy dotykać Łaski i być przemieniani przez Łaskę – i tak jesteśmy stwarzani, przemieniani w Łaskę. Ona – Przemieniona z Ciałem i Duszą, bo nigdy nie wyrwała się z Ramion. My potrzebujemy, by Ramiona ciągle na nowo nas dźwigały. I w tym dokonuje się nasze stwarzanie: nabywamy Tożsamości Pana doświadczając Jego dotykania. Wciąż i wciąż na nowo. Maryja nigdy nie przestała dotykać Sercem Pana: Oblubienica Ducha. My dotykamy wciąż od nowa. Tak uczestniczymy w tym, czego Ona nigdy nie straciła. Tak jesteśmy leczeni i wyzwalani z nieczystości.

Nieczystość w Nowym Testamencie oznacza domieszanie czegoś obcego. Maria Magadalena to Kościół tych, których serca zostały oczyszczone z wszelkiego obcego myślenia, obcych przekonań. Serce Pana nie ma w sobie nic prócz Miłości. Serce Maryi nie ma w sobie nic prócz przekonania o Miłości. Nasze serca zawierają mnóstwo domieszek – i dlatego potrzebują ciągle oczyszczania. Serce Kościoła jest czyste – to jest Serce Maryi. Nasze serca potrzebują ciągłego włączania do Serca Kościoła, ciągłego oczyszczania z siedmiu nieczystych duchów, z wszelkich przekonań wrogich Miłości, wszystkiego co niszczy w nas wiarę i ufność w Miłość, wszystkiego co podważa w nas wiarę i ufność w Miłość, podważa przekonanie o Miłości. Od tego zawsze wszystko się zaczyna: że dopuszczam nieczystość do serca. Dopuszczam do siebie myślenie, przekonania które podważają wiarę, podważają nadzieję – i idę w drogę nie-Miłości. Drogę cierpienia wewnętrznego. Drogę zazdrości, przekonania że nie mam, poczucia krzywdy, poczucia winy. W drogę gromadzenia, zdobywania, zarabiania, zasługiwania. Drogę niewolnika a nie syna… Kiedy widzę, że to się zaczyna – znak, że potrzebuję pędzić by na nowo dotknąć Miłości. Dać w sobie odbudować przekonanie o Prawdzie. O Miłości. A wszystko zawsze zaczyna się od niesprawiedliwości – od przypisania sobie tego, co jest darem, służbą Miłości wobec mnie. Od przypisania sobie mojego JESTEM. Tak, JESTEM stał się mój, tak mnie wywołał do istnienia. Jeśli jednak ja nie stanę się Jego, będziemy cierpieli: On i ja. Miłość będzie cierpieć – nieodwzajemniona. I ja będę czuł w sobie cierpienie Miłości – bo jestem zaślubiony, jestem w Jedności z Panem… Nawet gdy Go krzyżuję. Mój Miły jest mój – a ja jestem Jego. To jest Maryja. My – jesteśmy jak Maria Magdalena. Ciągle potrzebujemy wracać.

W ogóle kobiety, które towarzyszą Jezusowi, są jakby uosobieniem poszczególnych cech Maryi. Joanna jest dziełem Łaski. Zuzanna jest Lilią, czystą i bez skazy. Ta czystość jest właśnie dziełem Łaski – które pozwala Łasce działać… Czystość Maryi jest niezłomnym i niezachwianym przekonaniem o Miłości, które sprawia, że Maryja daje się kochać bezgranicznie. Nie stawia Łasce żadnych granic – a to prowadzi do tego, ze Łaska tym bardziej może Ją przemieniać, oczyszczać… tylko jak oczyścić coś co jest niepokalane? Właśnie to jest Tajemnica Maryi, Jej Przebóstwienia, działania Łaski w Niej… Jest absolutnym Dziełem Łaski, Nieskalanym i Nienaruszonym. Lilią przyodzianą przez Ojca Niebieskiego, której nikt i nic nie jest w stanie dorównać – bo nie przyodziała się sama, ale dała się przyodziać. Właśnie to jest haczyk na który się łapiemy: że próbujemy się przyodziewać sami, sami się stwarzać, kiedy damy sobie zanieczyścić serce. Wówczas zaczyna się proces odwrotny do tego, który się dokonał w Maryi: człowiek zagłębia się coraz bardziej w otchłań, w pustkę, ciemność i nagość, w coraz większą nieczystość serca, która stawia coraz więcej granic Łasce… Dlatego trzeba Wody z Krzyża – by przełamać ten proces, ułaskawić. Trzeba łez Marii Magdaleny, łez kobiety grzesznej, które są łzami Miłości. I Miłość przybiega. Ułaskawia. Duch Święty, gdy przychodzi, przekonuje po pierwsze o grzechu. Pobudza do łez Marii Magdaleny nad grobem zabitej Miłości. A potem przekonuje o sprawiedliwości – o Miłości, która trzyma mnie w ramionach. I prowadzi do sali sądowej, na sąd Miłości – w Wieczerniku, gdzie Miłość służy. I tak zostaję porwany do służby.

Ostatecznie kobiety usługują z tego, co mają. Z Tego, którego mają. Z Miłości. Greckie słowo diakonei oznacza służyć z taką gorliwością, tak prędko i z takim zaangażowaniem, że aż wzbijać za sobą proch w powietrze. Przebiegać przez świat jak Jezus: pędzić z Miłością tak prędko, że aż porywać za sobą ziarna prochu Tchnieniem Miłości… Miłości, która służy. Właśnie tak jesteśmy stwarzani: biegnącą Miłością. Porywani Wiatrem Miłości. Kiedy przyłączamy się do tego biegu Miłości, gdy odkrywamy Tego, którego mamy naprawdę – stajemy się Jego, przyłączamy się do Jego Miłości, dajemy się porwać Jemu do współ-służenia stajemy się członkami tego Wiatru Miłości, który wzbudził na świecie Pan przebiegający ziemskie drogi.

Pan na początku dzisiejszej Ewangelii diahodeo – bardzo dokładnie przemierza drogę. Drogę, która jest drogą Pana, drogą Miłości. Kocha bardzo dokładnie, z wielkim zaangażowaniem, porywając Miłością za sobą Dwunastu i kobiety, Kościół będący „odbiciem” Niepokalanej Służebnicy. A w końcówce dzisiejszej Ewangelii Kościół wraz z Panem diakoneo – bardzo dokładnie, z wielkim zaangażowaniem służy wzbijając proch w górę i porywając ten proch za sobą w Wietrze Miłości. Pan stał się „własnością” swojej Oblubienicy – Kościoła. A Kościół jest sobą, gdy jest Pana – gdy należy cały do Tego, którego posiada, do Miłości. Gdy w Jedności z Panem czyni wraz z Panem i mocą Pana to co Pan na Jego Pamiątkę: służy czerpiąc radość, odkrywając w służbie to, że ma Pana, ma Miłość. Ma Jedność z Miłością. Służba, każdy gest miłosnej służby stawia przed moimi oczami Prawdę o Tym, którego mam, a który jest Miłością. Każdy gest służby potwierdza mi, że jestem w Jedności z Tym, który służy. Każdy gest służby stawia mi przed oczy moją godność: godność przygarniętego ramionami Trójjedynej Miłości. I to jest moja moc. Tak Pan przywraca siły: objawia Prawdę o tym, czym jest służba. Celebrowaniem Jedności z Tym, który jest mój. Stawianiem się coraz bardziej Jego.