Radość Ewangelii (02.12.2017)

ks. Wojciech Drab

Łk 21,34-36: Jezus powiedział do swoich uczniów: Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym

Radość Ewangelii (02.12.2017)

Na koniec wszystkich zapowiedzi i ostrzeżeń, które odczytywaliśmy fragment po fragmencie w tym tygodniu, Jezus wzywa do czuwania i modlitwy. Do uważania na siebie. A właściwie to Jezus mówi nawet, żeby mieć się na baczności przed sobą. Jest taka wypowiedź Jezusa, gdy mówi: miejcie się na baczności przed uczonymi w Piśmie! Tam właśnie Jezus używa dokładnie takich samych sformułowań - a właściwie tutaj Jezus używa tych samych sformułowań, co tam, tyle że tu chodzi już nie o uczonych w Piśmie i faryzeuszów, ale o samych siebie. Najpierw Jezus „budził” uczniów. Powoływał ich, nauczał - przez towarzyszenie Jemu uczniowie stawali się „obudzeni”. Ostatecznym obudzeniem uczniów będzie doświadczenie Paschy Pana - Męki, Śmierci, Zmartwychwstania, Wniebowstąpienia i Zesłania Ducha Świętego. To ich obudzi do końca. To ich do końca oddzieli od uczonych w Piśmie i faryzeuszów. To ich uczyni do końca przaśnymi, jak mówi św. Paweł: przaśni jesteście! Tak jak zapowiedział Jezus: strzeżcie się kwasu uczonych w Piśmie i faryzeuszów! Jezus oczyszcza - z naleciałości, które można by określić ostatecznie jako „duch tego świata”. Jezus zakopuje w uczniach przepaść, o której mówił Bóg ustami proroków: bo jak Niebo góruje nad ziemią, tak myśli Moje nad myślami waszymi… Jezus ostatecznie doprowadza do pojednania, do pokoju między nami a Bogiem. Jak? Ano właśnie tak: już was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi - sługa bowiem nie wie, co czyni Pan jego, a Ja wam oznajmiłem wszystko… A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, Jedynego Prawdziwego Boga… Jezus właśnie tak czyni nas przyjaciółmi Boga, Jego dziećmi, tak doprowadza nas do pogodzenia się z Bogiem: wkłada w nasze serca myśli i pragnienia Boga, byśmy wreszcie Go zrozumieli… Jak to robi? Ano właśnie na drodze Paschy. Tak właśnie nas oczyszcza, czyni przaśnymi, niekwaszonymi. To nie Bóg się zmienił i dopasował do nas, to nie On przestał być zagniewany i obrażony - to my wyładowaliśmy całą naszą złość, całą nienawiść do Boga za to, że nie robi tego, co my chcemy, i nie jest taki, jak my chcemy - wyładowaliśmy tę złość na Golgocie… I co niepojęte: okazuje się, że On tego dokładnie chce. Chce żebyśmy wylali na Niego całą naszą złość, niepogodzenie się ze sobą, z życiem, z Bogiem ostatecznie… Cały kwas, jaki nosimy w sobie - bo tylko tak można nas uczynić przaśnymi: kiedy najpierw wyleje się wszelki kwas z naszych serc. Dopiero wtedy można tchnąć w nie Ducha oddanego z wysokości Krzyża… To dotyczy nawet uczniów Pana - oni też po Śmierci pogrążyli się w wylewaniu na siebie nawzajem kwasu, który ostatecznie dotyczył tak naprawdę Pana: a myśmy się spodziewali…

I właśnie tak nas budzi Jezus. Właśnie tak. Całą cenę naszego przebudzenia płaci On. Choć to my jesteśmy pogniewani i obrażeni, to my uważamy że On umieścił nas w pułapce bez wyjścia, my się buntujemy i nie zgadzamy z naszym życiem, choć to my mamy Mu ciągle coś do zarzucenia - On nie rezygnuje. On się wystawia nieustannie na nasze zarzuty - bo tylko tak ma szansę odpowiedzieć Duchem. Odpowiada nie nienawiścią, nie zniszczeniem, ale Duchem. To jest myślenie Boga, myślenie Miłości: odpowiada Duchem, byśmy zaczęli myśleć jak On i byśmy stali się Jego przyjaciółmi przez nasz sposób myślenia - tak, jak dotąd pogrążeni w ciemnościach byliśmy Jego nieprzyjaciółmi, Jego wrogami przez nasz sposób myślenia. To jest Logika Miłości: z wrogów czynić przyjaciół. Jak? Dając Ducha. Wyznając Prawdę - wyznając Miłość. Właśnie tak Jezus przekazuje nam myśli i pragnienia Boga, tak przekazuje nam Mądrość Miłości: składając się w nas osobiście przez dar Ducha… Po to cała Pascha: byśmy ostatecznie stali się Nowymi Ludźmi mocą Jego Obecności w nas. Dziećmi Ojca mocą Obecności Syna w nas. Mocą Życia Syna w nas. Mocą Serca Syna w nas. Mocą Ducha Syna w nas. Bogu nie chodzi o utarczki słowne i intelektualne, o przekonywanie na drodze dyskursywnej - On daje Ducha swojego, włącza nas, wrogów, do Jedności ze sobą i tak przemienia nas od wewnątrz, od fundamentów, od serca. Właśnie tak stajemy się obudzeni: jeśliście razem z Chrystusem powstali z martwych - szukajcie Tego, który w górze, gdzie Chrystus zasiada po prawicy Ojca… Obudzeni.

Dlatego Jezus woła dzisiaj: strzeżcie się siebie! Strzeżcie się swojego egoizmu, strzeżcie się starego człowieka, który dogorywa w was! Tak - bo jest w nas jeszcze stary człowiek, ogarnięty duchem, kwasem tego świata. Podległy namiętnościom, zachciankom, egoizmowi i pysze. Jest. Konający, przybity do Krzyża razem z Chrystusem - ale jest. Jak zły łotr zamiast zobaczyć Jezusa, piekli się i domaga się zdjęcia z Krzyża. I czasami mu ulegamy. Czasami sami zdejmujemy go z Krzyża i dajemy się mu prowadzić. Czasami wybieramy Barabasza, syna tego świata i ulegamy myśleniu tego świata… Czasami wygrywa w nas zły łotr. A przecież rzecz w tym, żeby wygrywał Dobry Łotr, który zgadza się na ginięcie w sobie kwasu tego świata, na obumieranie w sobie myślenia tego świata, na obumieranie pychy i egoizmu na krzyżu codziennych doświadczeń - zgadza się po to, by przeżył w nim i powstał Nowy Człowiek. Jezus Chrystus. By z Nim być w Jego Królestwie. Właśnie o taką zgodę chodzi - nawet nie chodzi o zabijanie w sobie pychy i egoizmu, ale chodzi o zgodę na proces, jaki dokonuje się w człowieku pod działaniem Ducha nieustannie dawanego nam przez Pana, który nas zaślubił w swojej niepojętej Miłości. Zaślubił nas, wrogów, żeby swoją Obecnością, swoim Oddechem w nas nieprzerwanie nas przemieniać. Jak zaczyn w cieście. Jak ziarno rzucone w ziemię. Zgodzić się na ten proces. Zgodzić się na codzienne umieranie w sobie pychy i egoizmu. Zgodzić się - będąc obudzonym, chodząc w Świetle Prawdy, wiedząc, o co chodzi  w tym, by być jako przyjaciel Pana. Jako ten, który nabrał Ducha i podniósł głowę, żyje wpatrzony w Oblicze Pana zasiadającego po Prawicy… Obudzony.

Dlatego uważać na siebie! Nie dać się uśpić na nowo - uśpić zachciankami, namiętnościami, skupieniem się na sobie. Nie dać sobie oderwać uwagi od Pana, od Jego Oblicza. Nie pozwolić sobie zapatrzeć się na nowo w oblicze ziemi! Jezus używa dzisiaj dość ciekawych sformułowań: mówi mianowicie, że dzień ten nadejdzie na wszystkich usadowionych na obliczu ziemi. To usadowienie to jest takie jakby wręcz wrośnięcie… Przyspawanie się - do oblicza ziemi, tego świata. A przecież miałem być odbiciem Pana, obrazem Niewidzialnego Boga… A przyspawałem się do oblicza ziemi i nic dziwnego, że stałem się obrazem tego świata… Dlatego Syn Człowieczy - Prawdziwy Człowiek, przyspawany do Ojca Jednością Ducha, przyspawany tak ściśle że wraz z Ojcem i Duchem tworzy Jednego Boga - Prawdziwy Człowiek bo Prawdziwy i Doskonały Obraz Ojca, przychodzi by nas postawić przed swoim Obliczem. Żebyśmy w Jego Obliczu ujrzeli Prawdę, doświadczyli wyzwolenia i przebudzenia. Patrzeć będą na Tego, którego przebodli. Patrzeć aż do skończenia świata, póki się sprawuje Pamiątka Przebitego Pana. Patrzeć we właściwe Oblicze! Patrzeć w Oblicze jaśniejące Światłem nie znającym cienia - a nie wrastać w oblicze ziemi… Nie skupiać się na pijaństwie, na obżarstwie, na troskach dotyczących życia biologicznego, materialnego… To obżarstwo o którym mówi Pan, to właściwie jest takie uleganie wszelkim zmysłom i namiętnościom pod wpływem nietrzeźwości. To tak jak człowiek się upije i nie panuje w ogóle nad sobą, swoim zachowaniem, swoimi popędami, nad niczym. Właśnie przed tym się strzec: ja mam być pijany Duchem Pana, mam pić Wino Jego Miłości, a nie upijać się namiętnościami tego świata… Inaczej stanę się naprawdę martwy… umrę razem ze starym człowiekiem, który ginie we mnie…

Trudne to dla nas. Trudna jest walka jaka toczy się w nas. Św. Paweł nawet mówił o tym, że nieszczęsny z niego człowiek bo ciągle w tej walce ulega. Nawet trzykrotnie prosił Pana, by odszedł od Niego. Aż się nauczył: oprzeć się w tej walce na Panu. Na Jego Miłosierdziu. Na uporze Jego Miłości. Na upartym powracaniu do Pana, do kratek konfesjonału, do Stołu Ciała i Krwi, pod Krzyż, po Ducha. Uparcie i wciąż - błagać uparcie, nieustannie o to, co mi trzeba: o Moc Ducha Chrystusowego. Żeby On ciągle na nowo we mnie zwyciężał. Wtedy walka staje się nierówna, z góry wygrana: bo śmierć jest słabsza od Życia. Duch tego świata został zdeptany przez Ducha Chrystusa. Może mnie powalić, może mnie upodlić - ale nigdy nie zwycięży, bo upór Miłości Pana jest nieskończenie potężniejszy od wszelkiej potęgi tego świata. Upór Miłości Nowego Człowieka, który nieustannie się odnawia we mnie, nieustannie we mnie zmartwychwstaje, jest potężniejszy niż rzucanie się starego człowieka we mnie. Tylko pozwalać Nowemu Człowiekowi nieustannie zmartwychwstawać we mnie. Pozwalać, by we mnie wciąż na nowo dokonywała się Pascha Pana. Żeby ten dzień nie przyszedł na mnie jak pułapka.

Jak dzień? Ano ten. Jeśli ten dzień, dzisiejszy, jest dla mnie pułapką, jeśli to do czego dziś zaprasza mnie Pan jest dla mnie potrzaskiem, krzyżem nie do zniesienia z którego chcę zejść i uciec, jeśli wciąż żyję jak w klatce, to znaczy, że jeszcze się nie obudziłem. I jeśli nieobudzony wejdę w dzień ostateczny - to będę na wieki żył jak w klatce, jak w pułapce Życia. Modlić się, adorować, słuchać Słowa, ćwiczyć Życie - aż się obudzę, aż moje codzienne życie przestanie być w moich oczach pułapką, którą trzeba przetrwać z zaciśniętymi zębami, a stanie się wędrówką z Panem, radością powstawania z martwych, wspó-Życiem z Panem. Dać się przekonać. Pan nie przychodzi wyzwalać z życia - przychodzi budzić. Przekonywać Duchem. A Duch potrzebuje mojego „chcę”. Pan woła gromko: PRAGNĘ! Jego Słowa wykrzyczane z Krzyża nie przeminą - prędzej niebo i ziemia przeminą. Jego Słowa wypowiadane na każdej Eucharystii: to JEST Moje Ciało… Moja Krew… ZA WAS! TO czyńcie… - te Słowa nie przeminą. Bo nie przemija Jego pragnienie. Ale Jego pragnienie potrzebuje mojego pragnienia, potrzebne jest spotkanie pragnień. Spotkanie Jego wielkiego „CHCĘ” z moim choćby słabym „chcę”… Wtedy dokona się wszystko - jeśli jest we mnie choć trochę pragnienia, choć trochę dobrej woli, choć trochę uporu ciągłego powracania, by Pan mógł we mnie ciągle zmartwychwstawać i budzić mnie, przekonywać mnie dzień po dniu do Życia - aż wejdę w Życie przebudzony w pełni jako wolne dziecko Boga, a nie niewolnik złapany w pułapkę Życia… To nie jest jednorazowy akt - zmartwychwstanie. To jest proces, który dokonuje się we mnie dzień po dniu, chwila po chwili. Proces, który Pan sam nazwał słowem metanoia - przemiana myślenia. Z myślenia tego świata na myślenie Boga. Jeśli wejdę do Domu Ojca napełniony myśleniem tego świata, to uznam to za więzienie… Dlatego potrzebuję być budzony już tu i teraz, natychmiast, żebym wszedł z radością, jak do Domu a nie do więzienia. A ta radość zaczyna się tu i teraz - bo już tu i teraz Pan przychodzi budzić mnie, zapraszać do Życia.

A co jeśli dam się uśpić? O niepojęta Miłość! Nawet jeśli zwiedziony moim egoizmem pójdę do Emaus goniąc za „a ja się spodziewałem”, goniąc za moimi zachciankami i oczekiwaniami, to Pan ku mojemu zaskoczeniu pójdzie za mną. Nie opuści, nie wycofa się - będzie ścigał swoją Miłością, swoją Obecnością. Będzie przekonywał, wyjaśniał, wystawi się na moje zarzuty i moje niezadowolenie kolejny i kolejny raz. I na końcu połamie Chleb. Jak już nic nie zadziała - to wyzna Miłość do końca. W Łamanym Chlebie, w Wylanej Krwi. Żeby tylko mnie przekonać, żebym zgodził się zawrócić w moim myśleniu. Żebym zgodził się na nowo na to, co Miłość chce zrobić - nawet jeśli to nie jest to, co ja chcę. Nie jak ja chcę, ale jak Ty… Nawet Syn potrzebował, by Ojciec Go cierpliwie przekonał. Nawet Syn potrzebował swojego Ogrodu Oliwnego, cierpliwej modlitwy, cierpliwego wystawiania się na Miłość Ojca, by dać się przekonać. A mi w mojej pysze się wydaje, że ja dam sobie radę bez modlitwy, bez cierpliwego i wytrwałego wystawiania się na przekonującą Miłość Pana… Czuwajcie i módlcie się! Nie dajcie się uśpić przekonaniu, że dacie radę sami! Uparcie przyspawujcie się do Oblicza Pana! Przyspawać się do Pana, do spotkań z Nim - i wyrąbać sobie czas na modlitwę. Wyrąbać sobie pokornym przekonaniem, że bez Pana nie dam rady, że bez Pana, bez napełniania się Jego Duchem, to Życie w moich oczach stanie się pułapką z której trzeba uciekać - a jedyny kierunek ucieczki od Pana to ten świat, więc w efekcie wchłonie mnie i pożre rozwarta gęba tej ziemi. Czyż nie lepiej do Domu Ojca?

Szkoda, że w lekcjonarzu zabrakło dwóch ostatnich zdań dwudziestego pierwszego rozdziału Łukasza. Widać w nich rytm Życia Jezusa: w dzień nauczanie w Świątyni - w nocy Góra Oliwna. Co Jezus robi w Świątyni? Greckie słowo didasko raczej oznacza motywowanie do uczenia się, pociąganie do nauki… Jezus swoim Życiem pociąga, bym ja się uczył Życia Prawdziwego. Życia Boga, które noszę w sobie - a które potrzebuje mojej zgody na rozwijanie się. Bym uczył się Życia w Duchu, Życia Miłości. On czyni Miłość, pokazuje Życie w Pełni, by porwać mnie i zachęcić - bym szedł za Nim i uczył się Życia, które już noszę w sobie. A co robi w nocy na Górze Oliwnej? Po grecku dosłownie aulidzomai… Aule to grecka nazwa dziedzińca świątynnego. Kiedy Jezus u Jana mówi o owczarni - właśnie tego słowa używa. W nocy Jezus daje się zamykać w ramionach Ojca, jak w ostatniej chwili na Krzyżu. Nie jeden raz to mówią Ewangelie: wszyscy szli spać - On wpadał w ramiona Ojca. Napełniał się Duchem, napełniał się Ojcem, wpatrywał się w Oblicze Ojca - inaczej nie miałby nam nic do zaoferowania. Syn jest najuboższy ze wszystkich - ma tylko Ojca. Jeśli nie napełnia się ustawicznie Ojcem - nie ma nic. Rytm Życia Jezusa: nigdy nie śpi. Albo kocha - albo daje się brać Ojcu w ramiona i przekonywać do Życia, budzić do Życia, do Miłości. To jest rytm Życia Prawdziwego, któremu śmierć nie grozi - bo nigdy nie śpi. Rytm Życia: od Jezusa do braci - od braci do Jezusa… A w braciach i tak spotykam Jezusa. Nigdy nie śpię - zawsze jestem z Panem. Ale widzę to tylko wtedy, gdy mam czas tylko dla Niego, by On mnie o tym mógł przekonywać na osobności, w owczarni, w swoich ramionach, w złotej samotności: sam na sam z Panem. Wówczas życie codzienne przestaje być potrzaskiem, pułapką, więzieniem - staje się ustawicznym spotykaniem Pana, staje się współ-Życiem z Nim. Staje się doświadczaniem Domu Ojca już tu i teraz, doświadczaniem wolności dziecka Bożego zdolnego do życia Życiem Ojca - dzięki temu, że Syn zamieszkuje we mnie.