Radość Ewangelii (13.12.2017)

ks. Wojciech Drab

Mt 11,28-30: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.

Radość Ewangelii (13.12.2017)

Jezus woła dzisiaj: deute! To bardzo fajne słowo greckie, które jest takim wezwaniem do konkretnego miejsca i konkretnego czasu. Coś jakby ktoś wołał do człowieka błądzącego w czasie i przestrzeni: Tutaj! Teraz! I w sumie dokładnie o to chodzi: że myśmy się pogubili w czasie i przestrzeni, gdy tylko daliśmy sobie oderwać uwagę od Boga. Jesteśmy ślepi jak niemowlęta, bo jesteśmy niemowlętami - a na siłę chcieliśmy wziąć sobie „dorosłość”, bycie jak Ojciec w sensie decydowania i określania. Okazało się, że nas to przerasta i pogubiliśmy się, rozproszyliśmy się po górach, każdy w swoim kierunku… każdy najmądrzejszy, każdy wie najlepiej… Dlatego przychodzi Chrystus - Dobry Pasterz, który idzie za każdą zabłąkaną owcą…

Ale dzisiejsza Ewangelia pomaga trochę zrozumieć, ile kosztuje pójście za pogubionym człowiekiem… Za tym deute stoi bowiem bardzo poważna idea: tylko Bóg wie, co tu i teraz jest dobre. I Bóg zawsze robi to, co właściwe - to co jest najlepsze właśnie tu i właśnie teraz, w sposób najlepiej dopasowany do tego konkretnego tu i teraz. Bóg czyni zawsze to, co tu i teraz jest najlepsze dla dobra wszelkiego istnienia. To jest dobro, którego my nie jesteśmy w stanie pojąć ani ogarnąć: dobro, które jest najlepsze pod każdym względem dla wszelkiego istnienia na raz. My potrafimy widzieć w sposób bardzo ograniczony - tak naprawdę to nie widzimy nawet tego, co tu i teraz jest najlepsze dla nas a co dopiero dla wszelkiego istnienia… Dlatego w momencie gdy bierzemy w swoje ręce władzę decydowania, jest po nas. Gdy dochodzimy do wniosku, że to my wiemy - i idziemy za tym, co my wiemy - idziemy od razu w otchłań, w piekło antymiłości… Gdy tylko uznam, że to ja coś wiem lepiej - od razu wchodzę w piekło. Od razu. Więc co znaczy tak naprawdę nasze pogubienie i rozproszenie? Tak naprawdę oznacza, że wszyscy znaleźliśmy się w otchłani antymiłości. Czyli w piekle tak naprawdę…

Co więc znaczy pójście za zagubioną owcą? Oznacza coś niepojętego, coś co św. Paweł próbuje wyrazić przez paradoks: On to grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu… Z jednej strony Bóg „nie może” przestać być Miłością. Gdyby zaczął czynić coś, co nie jest Miłością - przestałby istnieć… A z drugiej strony pójście za człowiekiem, który wszedł w niemiłość, w czynienie niemiłości, wymaga od Boga zanurzenie się w niemiłości, odejście od Miłości… To jest właśnie tajemniczy okrzyk Chrystusa na Krzyżu: Boże Mój, Boże! Czemuś Mnie opuścił? Aby doścignąć pogubionych w otchłani antymiłości Miłość musiała wejść w piekło… To jest niepojęte, wypalające rozum i zmysły, przenikające aż do rozdzielenia szpiku i kości orędzie Krzyża… Co zrobił dla nas Bóg? Miłość poszła drogą antymiłości… To jest Jezus wędrujący za uczniami do Emaus - to jest właśnie zstąpienie do otchłani… Tyle jesteśmy dla Boga warci: Bóg w Ukrzyżowanym z jednej strony wszedł jakby w „negację” samego siebie, w negację Miłości, a z drugiej strony do końca pozostał sobą, Miłością. Tak pokonał wszelką otchłań: że nawet w piekle, na szczycie antymiłości pozostał Miłością. Tak nas odnalazł… za taką cenę, jaką oglądamy w Ukrzyżowanym… Tyle kosztuje deute…

Właśnie o to w tym wszystkim chodzi: jeśli czynię Miłość, jestem w Jedności z Bogiem, z Trójcą. Czynię to nie swoją mocą - ale Mocą Trójjedynego. Bez zmęczenia idę, nie znam znużenia, nie znam przeciążenia itd. - bo to On działa we mnie i poprzez mnie, nie ja. Kiedy odchodzę od czynienia Miłości - zostaję sam. Zdany na siebie. Kiedy idę brać nie swój krzyż - zostaję sam. Zdany na siebie. Podlegam śmierci i zniszczeniu, bo przestaje mi towarzyszyć Moc Tego, który JEST. Ja odszedłem - jestem nie tu, nie teraz, nie w taki sposób. Dlatego Jezusowe deute tak naprawdę jest wezwaniem do nawrócenia - do odejścia od swoich koncepcji, domysłów i idei, do wejścia w totalne posłuszeństwo Bogu. W totalną pokorę Syna Bożego - uczyć się od Niego! Uczyć się pokory i łagodności!

Właśnie na tym polega pokora Serca - po grecku tapeinosis. Przeciwieństwo pychy, która wie lepiej. To jest uniżenie, poddanie się miłosne w totalnym zaufaniu Temu, któremu się poddaję. To jest Maryja - Pokorna Służebnica, na której tapeinosis wejrzał Pan i uczynił wielkie rzeczy. Właśnie to deje drogę do działania Panu: że jestem tu i teraz, w odpowiedni sposób. Tam i w tym momencie i w taki sposób, w jaki mi wyznaczył Pan -wierząc niewzruszenie, że to On jest Panem i to On prowadzi mnie do Domu, do bycia takim jak On. To jest drugie słowo, którego używa Pan: łagodny. Po grecku praus. Oznacza kogoś, kto używa swoich możliwości w sposób idealnie dopasowany do osoby i sytuacji, bez przesadzania w żadną stronę: bez przemocy, bez przesady, bez zaniedbania niczego i bez „przegięcia” w stronę „za dużo, za bardzo, za mocno”. To jest nasz drugi wielki problem: pierwszy to być tu i teraz, robić dokładnie to co należy w tym momencie. A drugi: to nie przeginać w żadną stronę, ani za dużo, ani za mało. Ani za mocno, ani za silno. Jezus woła: deute… Tu i teraz, ze Mną i za Mną - w jednym jarzmie, równym krokiem, wtedy będzie dobrze. Wtedy znajdziecie wytchnienie. Nasz brak wytchnienia, nasze umęczenie i udręczenie wynika po pierwsze właśnie z tego: że robimy nie to, co należy, nie w tym momencie i nie w taki sposób. Że robimy za dużo albo za mało. Że dajemy się wyciągać z tu i teraz w kierunku naszych własnych pomysłów, w kierunkach w jakie ciągną nas zachcianki namiętności albo prowadzi pycha przekonana że sama siebie uczyni jak Bóg.

A fundament jest właśnie tu: w wejściu w wątpliwość, że Bogu wystarczy to, co mi daje do zrobienia tu i teraz, żeby doprowadzić mnie do bycia jak Bóg. Że jestem jak Bóg robiąc właśnie to, co On mi daje do zrobienia tu i teraz - o ile robię właśnie to i w sposób właściwy. Czyli z Miłością. Bo to Miłość sprawia, że robię co należy i tak jak należy. A ponieważ daliśmy się oderwać od Miłości, zaczęliśmy robić całe mnóstwo rzeczy nie tych, co trzeba i nie tak jak trzeba. I zaczęliśmy doświadczać skutków tego całego bałaganu… Skutków, które wziął na siebie Ten, który nie znał grzechu, który nic złego nie uczynił - który czyni wszystko dobrze, czyli to co należy, wtedy gdy należy i tak jak należy… Mimo to, że On robi zawsze to, co należy, wtedy gdy należy i tak jak należy - decyduje się dobrowolnie, z Miłości doświadczyć skutków naszego pogubienia. Decyduje się wziąć na siebie całe piekło, które zbudowaliśmy robiąc nie to, nie wtedy i nie tak… To się tylko tak zdaje, że to nic takiego - a na Krzyżu widać dokładnie, czym naprawdę jest odejście od Miłości choć na chwilę, odejście od tego, co należy i od tego jak należy… Kto w drobnej rzeczy będzie wierny… Bóg nawet na chwilę nie przestaje czynić Miłości… Dlatego każda chwila w której odchodzę od Miłości, jest wejściem w piekło…

Co paradoksalne wejście Boga w piekło naszej antymiłości jest jednocześnie Miłością… Odejście Boga od samego siebie, od Miłości, by wejść w nasz świat antymiłości jest pozostaniem wiernym sobie, wiernym Miłości. Ze względu na Moje Imię to czynię… mówi Bóg. I tak rzeczywiście jest. Bo to jest dokładnie to, co należy i tak jak należy - i wtedy gdy należy. Gdy nadeszła pełnia czasu, Bóg uczynił co należało… Gdy nadeszła Jego godzina… Ile razy to się w Ewangeliach powtarza: że nie nadeszła jeszcze Jego godzina? Właśnie o to chodzi, żeby to pojąć: coś nie do pojęcia…. Choć wydaje się, że Miłość odeszła od samej siebie - okazuje się, że właśnie w ten sposób pozostała wierna sobie… uczyniła dla umiłowanych to, co należy, tak jak należy i wtedy gdy należy: dokonała zbawienia, Nowego Stworzenia, na Krzyżu… Tak właśnie ostateczne opuszczenie Boga przez Boga stało się ostateczną wiernością Boga sobie samemu, czyli Miłości do nas… Miłości Ojca do Syna i Syna do Ojca w Duchu Świętym… Dlatego Syn może dać Ducha z Krzyża i dlatego zmartwychwstaje Mocą Ojca, Mocą Miłości… Dlatego Zmartwychwstanie jest Pieczęcią: że niepojęte stało się… Niepojęta wierność Bogu swojej Miłości w paradoksalnej niewierności…

Taka jest Jego Miłość. I rzecz cała polega na tym, żeby wreszcie tej Miłości niepojętej i tak nieskończonej uwierzyć i zawierzyć. I dać się w swojej codzienności przywołać: tu i teraz, w taki właśnie sposób, w jaki dyktuje Miłość. Nie ważne, co z tego wynika w naszym rozumieniu. Nie ważne, czy to po ludzku jest wielkie, ciekawe itd. czy nie… Jeśli robię to, co Pan daje mi w mojej codzienności do zrobienia właśnie tu i właśnie teraz, właśnie tak jak należy z punktu widzenia Miłości - to jestem z Nim w jednym Jarzmie Miłości, w słodkim Jarzmie Miłości, które jest lekkie i… No właśnie: jakie?

Jezus mówi „słodkie i lekkie”. To „słodkie” to greckie słowo chrestos. Kiedy Jezus mówi o sługach nieużytecznych, to mówi właśnie o sługach, którzy są achrestos, czyli nie-chrestos. Co to jest zatem to słowo? I jedno, i drugie… Słudzy nieużyteczni, słudzy nie przynoszący zysku, słudzy gorzcy… sprawiający nie słodycz, ale gorycz… winnica, która cierpkie przynosi jagody… słudzy, którzy spragnionemu Panu zamiast napoju miłości przynoszą ocet… Za to Pan jest Chrestos - słodki, użyteczny, pożyteczny, dający zysk… Bo jest Miłością. Nie jak my. I dlatego staje się jak my - by zaprosić nas do nauki. Nauki Miłości. Do wprzęgnięcia się w totalnym i miłosnym zaufaniu Jemu - Chrystusowi, który jest Chrestos, co objawił na Krzyżu i w Zmartwychwstaniu, we Wniebowstąpieniu i Zesłaniu Ducha Świętego. Żeby nasze codzienne wysiłki przestały być pracą w pocie czoła nie przynoszącą nic, ale stały się pracą, która jest chrestos: słodka, pożyteczna, przyjemna, zyskowna - bo dająca Miłość. To jest Owoc Życia: Miłość. I do takiego jarzma warto się wprzęgać, które wyoruje z codziennego pola owoce Miłości. Bo wszystko przeminie - tylko Miłość zostanie…

A Miłość polega dokładnie na tym, co objawił Jezus: że robię to, co do mnie należy właśnie tu i właśnie teraz razem z Miłością - wierząc, że w ten sposób jestem w Jedności, w Jednym Jarzmie z Tym, który jest Miłością. I nawet jeśli nie widzę żadnych efektów tego, co robię - to ufam, że On wie, jakie te efekty są. Bo im mniej je widzę, tym są większe - tym bardziej są na Jego miarę, na miarę Miłości. Chodzi o to, by nie dawać wciągać się w wątpliwości: że ponieważ moja codzienność jest taka zwyczajna i nic nie znacząca po ludzku, to pewnie nie o to chodzi… jeśli to jest to, co daje ci Pan - a On jest Panem, On każdemu wyznacza obowiązki - to jest to dokładnie to, co Jemu wystarcza, żeby uczynić cię takim, jak On. On stoi za wszystkim. Jeśli to jest praca, do której się dostałeś - to jest to Jego wola. Jeśli to jest szkoła, do której cię przyjęli - to jest to Jego wola. Jeśli to jest małżeństwo, które On pobłogosławił i dzieci które ci dał - to jest to Jego wolą, byś czynił wszystko, co twoje małżeństwo i twoje dzieci dziś potrzebują. Właśnie tak się widzi wolę Pana: pokorą. Pycha zawsze chce wiedzieć lepiej: że muszę gdzie indziej, inaczej, coś innego… Pycha prowadzi do wiecznego rozczarowania i niezadowolenia: wiecznie nie to… wiecznie chciałbym być kimś innym i gdzie indziej, robić coś innego… Pokora widzi wolę Ojca w codzienności. Jezusowi nie przeszkadzało w byciu Bogiem, Synem Ojca, trzydzieści lat szarego życia w Nazarecie. A mi przeszkadza… wiecznie mało… Pokora. Pokorna miłość, taka jak Maryi, daje spokój i wytchnienie. Pokora otwiera oczy na wolę Pana i na Jego Obecność tu i teraz. Pokora pozwala usłyszeć Jego deute i pokora daje moc, by pójść w radosnym posłuszeństwie za Nim i z Nim - radując się z Miłości, która zapragnęła przyłączyć mnie do Niej samej.

O co mi chodzi? O nasycenie mojej pychy i egoizmu czy o bycie z Panem? Jeśli o bycie z Panem - to jestem. Radość, pokój i wytchnienie - tu i teraz.