Zapisane na później

Pobieranie listy

Radość Ewangelii (28.11.2017)

Łk 21,5-11: Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie.

ks. Wojciech Drab

|

GOSC.PL

dodane 28.11.2017 17:01

Po co przychodzi Jezus? Co daje wrzucenie swojego życia aż do ostatniego pieniążka do Jego skarbony? Otóż ku naszemu zaskoczeniu Jezus przychodzi wszystko rozmontować. Kiedy popatrzymy na Świątynię, na kamienie i dary, wówczas widać w sposób symboliczny to wszystko, co my próbujemy sobie po ludzku poukładać, zbudować, zmontować... Niestety zawsze będzie to nieudane, oparte na wątłych fundamentach, jak pyszny posąg ze snu króla, opisanego w Księdze Daniela. Wszystko, co próbujemy budować po ludzku, nawet jeśli mamy dobre zamiary i pragnienia, jest zniekształceniem Prawdziwego Boga, Prawdziwej Miłości. Bo nikt z nas nie jest w stanie zbudować Prawdziwego Boga. Nikt z nas Go nie zna, nikt z nad Go nie widział - ostatecznie jesteśmy skazani na swoje domysły. I albo będziemy w nieskończoność próbowali realizować swoje domysły, albo wreszcie nauczymy się składać w Jego ramiona i pozwolimy, by to On zbudował nas - przestaniemy próbować zbudować Boga, zbudować samych siebie na Jego obraz tak jak sobie Go wyobrażamy, a pozwolimy by to On nas stworzył tak, jak odwiecznie sobie nas wyobraził. To zresztą dotyczy całej rzeczywistości: całe dzieło stworzenia zostało poddane w niepojętej Miłości Stwórcy właśnie nam, ludziom. I to, co dzieje się w nas, zawsze znajduje odbicie w całym stworzeniu - bo tak zostało to ustanowione z Miłości Stwórcy. Dlatego dopóki w nas są konflikty, dopóki my próbujemy ciągle po swojemu zrobić siebie obrazami Boga, dopóty będzie to miało swoje odbicie w naszych wzajemnych relacjach i w całej rzeczywistości. Albo poddamy się stwarzającej nas Miłości - i wówczas Miłości będą poddane wszystkie nasze relacje i całe stworzenie - albo ciągle będziemy poddawać się naszemu widzimisię i będziemy doświadczać tego skutki w nas samych, we wzajemnych naszych relacjach oraz w całym stworzeniu. Ponieważ jednak cały czas jest w nas rana grzechu pierworodnego - która dokładnie na tym polega: na poddawaniu się swojemu widzimisię zamiast Prawdziwemu Bogu - to ciągle doświadczamy owych skutków. One będą zawsze obecne - dlatego Jezus z jednej strony o tym uprzedza, a z drugiej zachęca by nie dać się zaniepokoić, nie dać sobie wmówić że coś idzie nie tak, nie dać się spłoszyć i sprowokować do szukania „łatwego” zbawienia.

Właśnie to jest pułapka grzechu pierworodnego: próba znalezienia „łatwiejszej” drogi do bycia jak Bóg. To samo dotyczy też zbawienia: próba znalezienia „łatwiejszego”, „szybszego” zbawienia. Zbawienia rozumianego jako uporządkowanie siebie, relacji z innymi i całego świata. To jest chyba dla nas najboleśniejsze: ciągłe doświadczanie swojego niepoukładania, ciągłe doświadczanie powracającego demontażu tego, co tak pieczołowicie próbowaliśmy sobie poukładać... Tak wyglądały losy Świątyni Jerozolimskiej: co Żydzi zbudowali, to była niszczona. Ostatecznie zaś Świątynia została definitywnie „rozmontowana” około 40 lat po Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa. Już stała się niepotrzebna: On jest Prawdziwą Świątynią, która nigdy nie ulegnie zniszczeniu. Jego Człowieczeństwo jest Jedyną Prawdziwą Świątynią, w której mieszka Prawdziwy Ojciec i w której daje się spotykać i wyznawać. Jego Ciało, Kościół, jest Świątynią nie do rozmontowania. Choć bowiem Kościół jest Bosko-ludzki, jest Ciałem Pana do którego Pan przyjął słabych i omylnych ludzi, choć w Kościele przejawia się Bóstwo Pana oraz słabość ludzi, to jednak Obecność Pana sprawia, że Kościół jest nie do rozmontowania. Bo nie jest złożony z kamieni, ale z ludzi, w których Pan wytrwale się składa.

I to jest właśnie zbawienie: Dobry Łotr. Zbawienie nie polega na tym, że Pan uznał naszą krzywiznę za poprawną. Zbawienie nie polega na tym, że jakąś magiczną pałeczką przemienił nas znienacka w zgromadzenie posągów bez skazy. Zbawienie polega na tym, że Pan zjednoczył się - choć nie musiał, bo On nic złego nie uczynił - z nami, pokiereszowanymi grzechem. I że On, doskonały Obraz Ojca, złożył się w naszym pokiereszowanym i ukrzyżowanym człowieczeństwie. Robi to nieustannie przez dar Ducha w Sakramencie Pokuty, przez Dar Ciała i Krwi w Eucharystii. Składa się w nas - i to jest zbawienie. Że jest ze mną na moim krzyżu - który sobie sam uplotłem, własnymi rękoma, próbując poskładać wszystko po swojemu. Jest ze mną i doświadcza razem ze mną konsekwencji grzechu pierworodnego i wszystkich moich prywatnych grzechów. Razem ze mną doświadcza konsekwencji mojego pogubienia, mojego robienia wszystkiego po swojemu. Razem ze mną - żebym ja nie zginął. To jest właśnie niepojęta Miłość Pana - i tak właśnie tę Miłość się poznaje: przez Obecność Pana na tym samym Krzyżu, we wszystkich konsekwencjach tego, co ja w moim pogubieniu czynię. Jest ze mną i razem ze mną nieustannie doświadcza demontażu - by wciąż na nowo mnie z tego demontażu dźwigać, ciągle nowy, coraz nowszy, coraz bardziej podobny do Niego. To jest historia życia każdego z nas - i tylko wtedy, gdy się na to  zgodzę, na ciągłe doświadczanie demontażu karykatury, którą pracowicie buduję w moim pogubieniu, tylko wtedy gdy się zgodzę by Pan ciągle mi demontował i ciągle dźwigał z prochu na nowo, tylko wtedy dam się stworzyć. Pan przychodzi demontować. Po to, by stwarzać na nowo. Rzecz w tym, żeby nie dać się zwieść, nie poddać się, nie zniechęcić tym demontażem - ale zrozumieć, że demontaż jest konieczny, by Pan mógł zbudować poprawnie. Kiedy przychodzi czas demontażu, rozumieć co się dzieje. Ten demontaż dotyczy każdego z nas osobiście, a ponieważ dotyczy każdego - to odbija się też w historii świata. Dlatego nie należy się niepokoić, gdy dokonują się w nas czy wokół nas wojny i przewroty - to musi się stać. Musi, żeby zmieść we mnie to, co zbudowałem krzywo. Żeby zmieść z powierzchni świata wszystkie nasze krzywe konstrukcje, nawet jeśli po ludzku wydają się nam takie piękne... Cóż to wszystko jest wobec tego, co Pan chce zbudować w swojej Miłości! Jakie ludzkie wyobrażenie jest w stanie dorównać Jego Boskiej wyobraźni!

W tych nieustannych demontażach zatem cała sztuka polega na tym, by ćwiczyć się w coraz pełniejszym złożeniu w Jego ramiona - by Jego działania, Jego budowania było coraz więcej, a coraz mniej mojego. By to, co powstaje, było już coraz mniej dziełem człowieka obciążonego grzechem, a coraz bardziej dziełem Pana. Jak w Kościele jako takim: też rzecz cała w tym, by coraz mniej było dzieł ludzkich, a coraz więcej dzieł Pana. I pamiętać w tym wszystkim uparcie, że cały ten proces dotyczy Pana tak samo jak mnie: Pana, który w swojej Miłości dokładnie po to powiesił się na moim Krzyżu, by wraz ze mną doświadczać demontażu i by dźwigać mnie dzięki temu uparcie ciągle nowym. Właśnie po to Bóg stał się Człowiekiem i zjednoczył z każdym z nas, by mógł nas demontować bezpiecznie dla nas: On, Jego Obecność we mnie jest gwarancją, że z każdego demontażu zostanę przez Niego dźwigniętym. Bo Jego Miłość taka właśnie jest: że jest gotowy wraz ze mną poddać się mojemu losowi, by mnie dźwignąć z martwych. Cokolwiek oznacza słowo „martwy”: to niekoniecznie musi zaraz być śmierć całkowita, to może być śmierć czegoś, co do tej pory budowałem, próbowałem osiągnąć itd. Śmierć moich ludzkich wyobrażeń. Tak wygląda prawdziwe Życie z Panem: nieustanne powstawanie z martwych, aż do ostatecznego powstania. I po to Pan zjednoczył się ze mną. Nikt prócz Niego tego nie potrafi - dlatego każdy inny jest oszustem. Nikt nie zjednoczy się z tobą i nikt razem z tobą nie da się zdemotować aż do położenia w grobie i nikt nie dźwignie cię potem z grobu swoją mocą. Więc każdy prócz Jezusa jest oszustem. Każdy, kto twierdzi że nadszedł czas, ze to ten moment - jest oszustem. Najpierw wszystko musi się stać. Najpierw musi dokonać się demontaż wszystkich naszych karykatur Boga - by Bóg wkroczył i dopełnił Nowego Stworzenia. A On sam w zjednoczeniu z nami poddaje się temu demontażowi - byśmy przetrwali w Nim. W Jego Miłości. Paradoksalnie, a z drugiej strony bardzo logicznie: rozwój zaczyna się od demontażu. Żeby zmartwychwstać trzeba zgodzić się na umieranie. I dlatego Pan jest w tym umieraniu ze mną - żeby po pierwsze udowodnić mi Miłość, a po drugie by samemu być gwarancją zmartwychwstania. Bym się nie bał obumrzeć w Jego ramionach po to, by dać się uczynić nowym. Takim jak On. To się dokonuje naprawdę na różnych etapach naszego życia i to jest nieuchronne. Im bardziej położę się w Jego ramionach - tym łagodniej to wszystko przebiega. A to „kładzenie się” w Jego ramiona jest skutkiem coraz głębszego przekonania o Jego Miłości - tylko tak dochodzę do pełnego zaufania. Tak pełnego, że jestem gotowy w tych ramionach dać się nawet złożyć do grobu. A to przekonanie o Miłości nabywam w cierpliwym spotykania Go. Tu się Go uczę, tu się uczę Jego Miłości. I tu ćwiczę umiejętność spoczywania w Jego ramionach. By moje życie ostatecznie stało się właśnie takim spoczynkiem: w ramionach Miłości, która uniosła mnie z prochu. Na tym polega plan Boga od początku: by mógł w swoich ramionach na wieki nieść ziarno prochu, które uniósł z nicości. Tylko że ja, ziarno prochu, ciągle zachłystuję się świadomością i wolnością i próbuję po swojemu... On zaś nie zważa na wszystkie wojny i przewroty, które ja Mu uparcie funduje - tylko wciąż i wciąż na nowo bierze mnie w ramiona. Taka jest Jego Miłość: dla Niego jestem wart całego kosztu mojego istnienia.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..