24 grudnia to przejmujący czas, kiedy jak rzadko kiedy wszystko jest na swoim miejscu, mimo wszystko.
Ludzie: wykluczeni z powodu alkoholizmu, nędzy, choroby czy niezaradności; ludzie zapomniani przez dzieci, sąsiadów czy przyjaciół; ludzie zagubieni, nienadążający, opóźnieni – czekają na ten dzień z wielkim bólem. Wigilia w norze, którą jest ich mieszkanie, w samotności niezawinionej, w chorobie upokarzającej, w nędzy dziedziczonej, w bezradności obezwładniającej – trudne do wyobrażenia, ale możliwe do... wyczucia, podczas wigilii Caritas.
24 grudnia: twarze naznaczone czasem, cierpieniem, poniżeniem i kalectwem. Jedna przy drugiej, wokół stołów nakrytych białym obrusem, nad miseczkami z uszkami i barszczem z biskupem na miejscu głównym. Jedni zasępieni czy zawstydzeni, inni obojętni i zamknięci, jeszcze inni, szczególnie po kilku głębszych, zrelaksowani i tryskający szampańskim nastrojem. I jeszcze ten zapach: szarego mydła, alkoholu i ruskich perfum – wigilia Caritas.
Biskup: blisko, dla każdego. Pochyla się, wysłuchuje szeptanych skarg i życzeń. Nie boi się nędzy, cierpienia i alkoholizmu. Jest sobą, jest na swoim miejscu, głosi Dobrą Nowinę. Nie ma fleszy, dziennikarzy, reporterów - jak u Franciszka. Biskup świdnicki – na wigilii Caritas.
Czytaj też: