Wybaczą księdzu picie, wybaczą kochanki, wybaczą luksus - bo coś mu się od życia należy.
Ile wolno księdzu? Podobno świeccy wiele nam wybaczą: romanse, picie, zbytek - to się w głowie mieści. Jednego nie ścierpią: chciwości.
Pewnie sporo w tym prawdy, jednak myślę, że jest jeszcze przynajmniej jedna kwestia, która niektórym nie mieści się w głowie: że ksiądz może się nawrócić, że może chcieć więcej, ale nie materialnie, lecz przeciwnie - rezygnując z materialnego otworzyć się bardziej na duchowe.
Więc, gdy docierają pogłoski: ten się nawrócił, ten zmienia swoje życie, ten posłuchał Jezusa, ten przestał kombinować, ten poddał się woli Bożej, ten miał swoje prywatne nawiedzenie... niektórzy się cieszą, ale natychmiast powstają inni i studzą: to niemożliwe! absolutnie niedopuszczalne! wielka ściema! - bo tak naprawdę, to ten ksiądz...
Wersja 1. Naraził się biskupowi, który ma dosyć jego nonszalancji i niezależności, więc ekscelencja postanowił go ukarać, zesłać, pozbyć się, zdyscyplinować.
Wersja 2. Chciał zmiany w swoim życiu, próbował już raz czy drugi, biskup wiedział jednak lepiej, nie dał tego czego żądał, dlatego ten ksiądz postanowił biskupa zaszantażować: "albo ekscelencja spełni moje oczekiwania, albo ja odchodzę" - pod pozorem nawrócenia. Biskup jednak nie uległ, więcej - otworzył drzwi i teraz... no cóż ksiądz ma problem, co z tą fikcyjną woltą zrobić.
Wersja 3. Ksiądz miał romans, ponieważ kochanka znana i jeszcze dziecko w drodze, a wszystko wyszło na jaw... trzeba brać nogi za pas, ukryć się, uciec przed odpowiedzialnością, skandalem i wstydem. Ekscelencja też tak woli.
Nawrócenie księdza... czasami budzi radość, zrozumienie, solidarność, ale też podejrzliwość. Czemu? Bo nawrócenie zawsze, ale to zawsze zaskakuje: nawracającego się, ale i pozostałych - obserwatorów. Bo nie jest ono dziełem chłodnych kalkulacji, studiowania przypadku, racjonalnej oceny, ale serca, dlatego nie mieści się ono w głowie, ale pasuje w sam raz do serca.
Tak! - serce - ono może to pojąć, nim da się to objąć, ono wyjaśnia wszystko - jak zwykle zresztą, gdy do "niemożliwego" przykłada się miarę miłości.