Mt 9,9-13: Gdy Jezus wychodził z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: Pójdź za Mną! On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami? On, usłyszawszy to, rzekł: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.
To jest Jego Miłość – sięgająca po mnie za cenę położenia samego siebie w proch, położenia samego siebie na ołtarzu Krzyża… Uniżył się – aż do śmierci i to śmierci krzyżowej… Jestem chory na śmierć – chory na egoizm, chory na pychę… Chory na grzech pierworodny, który jest chorobą na śmierć. Potrzebuję transfuzji Życia – nieustannej transfuzji. Potrzebuję nieustannie dowiadywać się ze spojrzenia Pana kim naprawdę jestem – jak Piotr upadły na dziedzińcu arcykapłana ze spojrzenia Pana wyczytuje Miłość, która zeń nie zrezygnowała. Piotr w chciał umrzeć za Pana – a to przecież Pan jest Życiem i to Pan daje Życie Piotrowi. Daje spojrzeniem pełnym Miłości utkwionym w zdrajcy. Albo ja, zdrajca, spojrzę wbrew wszystkiemu w oczy Pana – i zobaczę, albo zapatrzę się w siebie i wtedy nie zniosę widoku prochu, którym jestem i pójdę się wciągać na drzewo jak Judasz. Tylko że w ten sposób pójdę w śmierć… Dobrze, że Zacheusza Pan zdążył ściągnąć z drzewa. Dlaczego? Dlatego że Zacheusz mimo wszystko chciał zobaczyć Pana, szukał Pana. Judasz już nie szukał Pana, odwrócił od Pana wzrok ostatecznie – i wtedy nawet Pan leżący razem z Judaszem w prochu jest „bezsilny”… Daltego nawet jeśli do głosu dochodzi moja pycha, moje szukanie siebie – jeśli jest w tym wszystkim choć cień pragnienia Pana, Pan sobie poradzi J Wykorzysta każdą szczelinę, jaką znajdzie – żeby wlać Miłość, uzdrowić, tchnąć Oddech Życia, dokonać transfuzji Krwi, napoić Wodą, nakarmić Ciałem… Każdą szczelinkę wykorzysta, każde choć przelotne spojrzenie na Niego. Miłość Pana, niepojęta – to właśnie ta Miłość wygląda przez okno, przez drzwi, gotowa wybiec na spotkanie gdy tylko choć myślą przypomnę sobie o Niej… Jak Ojciec wyczekujący syna. Ojciec nie czeka na tronie swojej urażonej dumy – Ojciec w Synu Prawdziwym, naszym Prawdziwym Starszym Bracie, wybiega nam naprzeciw, idzie szukać, kładzie się w proch – by być tuż przy mnie, ze mną, we mnie gdy choć kątem oka zwrócę na Niego uwagę – by wykorzystać każdy moment, każdą chwilę aby wyznać mi Miłość. Dokonać transfuzji Życia. JEST. Miłość niepojęta, wierna do samego końca, płacąca cenę niepojętą za grzesznika… za mnie. Dowiem się ile jestem wart, gdy odkryję, żem grzesznik – wtedy okaże się przed moimi oczami, że jestem wart Krwi Pana, Jego ogołocenia i uniżenia, że jestem wart położenia się na ołtarzu. Jestem wart wierności aż po Krzyż, po ostatnią kroplę Krwi. To jest moja wartość i moja cena w oczach Pana – cena grzesznika.
I właśnie tego pragnie Pan: miłosierdzia, a nie ofiary. Żydzi wierzyli, że ofiara „zaspokaja” Boga – jest „zaliczeniem” jakiegoś obowiązku, Bóg jest „nasycony” ofiarą, ja jestem usatysfakcjonowany poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i wszystko jest załatwione – mogę wracać do swoich spraw… To ciągle grozi naszej religijności.. Tymczasem Pan pragnie miłosierdzia – On jest Miłosierny. On jest wierny Przymierzu. Grecki termin eleos odnosi się do wierności Przymierzu, wierności Małżeństwu, wierności Zaślubinom. To jest najważniejsza Prawda: On przychodzi zaślubiać mnie wciąż na nowo, nieustannie. Eucharystisa jest Ucztą Weselną, nie stypą. Jest zaślubinami – dwoje staje się Jednym Ciałem. Bóg i człowiek – w Komunii… To jest prawda o moim istnieniu – o Jego wierności wobec swojej własnej Miłości, którą mnie umiłował… On staje się przez Zaślubiny cały mój – i nie chce ofiary, którą ja Mu dam „zamiast”, na zaliczenie zobowiązania. On jest nienasycony mnie, mojej miłości. Jest Żarłokiem i Pijakiem nienasyconym, który nawet z Krzyża woła, że pragnie – pragnie mnie, choć ja Go do Krzyża przybiłem… Pragnie mnie. Żebym ja był Jego tak jak On stał się mój. Stał się mój – oddał się celnikowi i grzesznikowi – żeby mnie uwieść swoją Miłością jak Mateusza. Żebym rzucił wreszcie swój egoizm, swoją pychę – i oddał się Miłości w wierności małżeńskiej wobec Prawdziwego Oblubieńca. Złożył się w Jego ramiona jak On złożył się we mnie – i dał się stworzyć tak, jak On chce. Jak pragnie Miłość. Żebym przestał stwarzać się po swojemu, jak faryzeusze, jak próbował Mateusz – żebym zszedł wreszcie, położył się w proch razem z Panem i dał się dźwignąć Jemu – ku Życiu. Żebym przestał pozwalać pysze, by ona topiła mnie w śmierci, a dał się dźwigać ramionom Miłości, która mnie zaślubiła. Mateusz dosłownie anistemi, co oznacza ostatecznie zmartwychwstał, powstał. Tak, bo wbrew temu co się nam wydaje, pycha nie wywyższa. W istocie rzeczy wpycha w otchłań. Dlatego Pan idzie za mną, za swoim umiłowanym, w otchłań. By w ten sposób wyznać mi Miłość wierną poza granice śmierci i otchłani – Miłość niepojętą. By mnie wreszcie uwieść i przekonać, bym rzucił się cały w ramiona tej Miłości – przestał się wykręcać i spłacać rzekomy dług, a powierzył się w ramiona Oblubieńca, nienasyconego mnie.
Pycha zawsze prowokuje człowieka, by stwarzał się sam, wedle własnych pomysłów. Albo za pomocą dóbr tego świata (jak Mateusz) albo – co jest trudniejsze do rozpoznania – na gruncie religijnym, jak faryzeusze. Zaczyna się od domyślania się – czego chce Bóg ode mnie, jakim chce mnie mieć – i potem człowiek próbuje sam na sobie wydusić to, co jak sądzi oczekuje Bóg. Tymczasem Bóg pragnie, bym wreszcie okazał Jemu miłosierdzie – wierność Zaślubinom, jakie ze mną zawiera nieprzerwanie. On zaślubia mnie nie takiego, jakim ja siebie uczynię – On zaślubia mnie takiego, jakim jestem, by uczynić mnie takim jak On. I tego chce Bóg: totalnie ufnego powierzania się w Jego ramiona. W ramiona Miłości, która przychodzi by spojrzeniem pełnym Miłości uwieść mnie i pociągnąć ku sobie. Właśnie o to chodzi: o nieprzerwane wracanie do przekonania o Miłości, które to przekonanie pomoże mi wciąż na nowo z całą ufnością składać się w ramiona Oblubieńca, który pierwszy przyszedł do mnie