Łk 8,16-18: Jezus powiedział do tłumów: Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz stawia na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma.
Problem ludzkości – problem grzechu pierworodnego – zaczął się od słuchania niewłaściwego głosu, który przekonał ludzi, jakoby Bóg coś przed nimi ukrył, czegoś nie dał, pożałował, pozbawił… Że jest coś ukryte, schowane, niedostępne, czego Bóg zazdrośnie strzeże i czym nie chce się podzielić – i że to sprawia, że nie jesteśmy jak On. To ciągle funkcjonuje w naszej świadomości. Jeśli jeszcze do tego dołoży się doświadczenie niezupełności, niedoskonałości, słabości – to człowiek całkowicie tonie w przekonaniu, że nie jest jak Bóg i że musi coś zdobywać…
Właśnie dlatego przychodzi Lampa. Światłość Świata. Jezus Chrystus. Wschodzące Słońce. Po to, by objawić Prawdę, która wyzwala. Prawdę, która jest niepojęta: każdy z nas jest jak Bóg. Nie dlatego, że jesteśmy bez wad i słabości. Nie dlatego, że nie popełniamy błędów i grzechów. Nie dlatego, że mamy jakąś nadzwyczajną „wszechmoc”. Nie dlatego, że posiadamy wszystko. Ale dlatego, że mocą Ducha Bożego jesteśmy zdolni czynić to, co czyni Bóg: kochać. I właśnie to objawił Jezus – zwłaszcza w Nazarecie. Jakoś nie przeszkadzało Mu być w doskonałej Jedności z Ojcem zwodzenie w Betlejem, gdy leżał w żłobie. Jakoś nie przeszkadzało Mu podczas ucieczki do Egiptu, tułaczki, lat szarego i przeciętnego życia w Nazarecie… Jakoś z Jego punktu widzenia to wszystko zupełnie nie przeszkadzało Mu być współistotnym z Ojcem, w Jedności Trójcy, być Ikoną Ojca, wyznaniem Ojca… I właśnie tak objawił Prawdę: o Bogu zwyczajnym i powszednim jak Chleb. Towarzyszącym człowiekowi i z człowiekiem zjednoczonym. I objawił nam jak „sprawdzić” to zjednoczenie, jak wydobyć na jaw to, co ukryte: korzystać z Mocy czynienia Miłości. Stawiać sobie Miłość przed oczy – własnymi gestami Miłości. Sobie i innym. Nie zostałem zapalony Duchem Bożym po to, żeby Go chować w sobie – ale po to, by świecić. Sobie i innym. Prawdą o tym, że jestem jak Bóg, bo jestem zdolny do tego, co Bóg: do Miłości. Wbrew słabościom, błędom, niedoskonałościom i brakom rozumianym po ludzku – mogę uparcie czynić Miłość. Uparcie wracać do Miłości. Być jak Bóg. Nie po to mnie stworzył, żeby mnie zgasić – ale po to, by jaśniała we mnie Jego Chwała. Jego – nie moja. Ma jaśnieć Jego zdolność do Miłości, a nie moja doskonałość, posągowość itd. Jego Chwała: Chwała Miłości, która właśnie takiego, jakim jestem, jest w stanie uczynić swoim obrazem i podobieństwem, swoim dzieckiem – uzdolnić do kochania. Chwała Miłości, która zaślubia mnie takiego, jakim jestem – by swoją Obecnością uzdolnić mnie to objawiania Prawdy o Miłości. Taki jaki jestem – jestem zdolny kochać. I to jest Prawda która wyzwala: nic mi nie brakuje, by być jak Bóg. Jedyne co trzeba to uparcie o Prawdzie się przekonywać i uparcie swoją zdolność do bycia jak Bóg wydobywać z siebie we wzajemnych relacjach. Wydobywać z siebie Obecność – Jego. Tego, który jest Miłością. On, swoją Obecnością, czyni mnie takim jak On. Nie czynią mnie takim jak On moje wysiłki – ale Jego Obecność. I to jest Prawda o Miłości: która kocha kogoś, kto sam z siebie nie jest wart Miłości. Zaślubia mnie właśnie dlatego, że nie jestem wart Miłości, że nie jestem jak Miłość.
Światło na świeczniku Krzyża. Na świeczniku ołtarza. Światło, które składa się we mnie nie po to, żeby się ukryć – ale żeby świecić. I Światło uparcie będzie do tego dążyć – żeby zajaśnieć na moim obliczu. Bylebym uparcie do Światła powracał. Bylebym uparcie się składał w ramiona Światła. A Światło pomału mnie rozpali Miłością…
Uważajcie jak słuchacie! Pierwsze jest: SŁUCHAJ… Zasłuchaj się w Miłość – a wtedy Miłość cię rozpali. Rozpali swoją Miłością, rozpali swoim Duchem – i będziesz kochał, gdy się zasłuchasz i dasz rozkochać. I to jest wszystko, co mam tak naprawdę: Miłość. Reszta jest tylko czymś, co mi się „wydaje” – wszystko inne przeminie, zostanie tylko Miłość. Tylko to warto w sobie uparcie ćwiczyć: słuchanie głosu Miłości, wpatrywanie się w Światło Miłości – i kochanie tak, jak usłyszałem i ujrzałem. Nie jak ja chcę być kochany – ale jak Ty chcesz mnie kochać. Nie jak ja chcę kochać – ale jak Ty mi się wyznajesz…