Łk 9,1-6: Jezus zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie! Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim! Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.
Każdy, kto wsłuchuje się w głos Słowa, które stało się Ciałem, staje się zwołany. Jezus zwołuje. Bardzo ciekawe słowo greckie: kaleo. Od tego słowa pochodzi słowo ekklesia, czyli Kościół. Kościół to zwołani razem, zgromadzeni wokół Jezusa Dwunastu. Kościół to nie są szukający – Kościół to są ci, co znaleźli. A konkretnie rzecz biorąc to są znalezieni, przywołani. Ci, którzy odkryli Słowo, które stało się Ciałem po to, by odszukać i zwołać nas. Kłopot bywa wtedy, gdy tego nie rozumiemy, gdy zaczynamy zawijać w temacie szukania Jezusa. Trzeba sobie zadać bardzo ważne pytanie: szukam Jezusa czy szukam doświadczania Jezusa na ludzki sposób? Właśnie to czyni człowieka niewolnikiem, to jest punktem zaczepienia dla tego, który przychodzi zniewalać: poszukiwanie nie Jezusa samego w sobie, ale czegoś, co Jezus może mi dać. Choćby doświadczenie, uczucie, przeżycie, nadzwyczajny dar, cokolwiek – wszystko, co nie jest pragnieniem Jezusa samego w sobie staje się natychmiast pułapką. To nie ja mam szukać Jezusa – to Jezus przychodzi, ogałaca się i szuka mnie, znajduje mnie za cenę wydanego Ciała i przelanej Krwi. To Jezus woła mnie – głośno woła, krzyczy wielkim głosem z Krzyża. Żeby wreszcie do mnie dotarło, że ja jestem nie poszukujący, zdobywający, zasługujący itd. – ale że jestem poszukiwany, znaleziony, przywołany, obdarowany… Właśnie w taki sposób człowiek staje się bezsilny i niekorzystający z obdarowania: gdy żyje w przekonaniu, że to ja mam szukać, zdobywać, zasługiwać itd. Wówczas zamiast widzieć Dar i korzystać z Daru – który woła wielkim głosem: BIERZCIE, JEDZCIE I PIJCIE!!! – to szukam, zasługuję, zdobywam, zazdroszczę itd. Staję się bezsilny. Staję się niewolnikiem, który sam siebie związał.
Jak wyzwala Jezus? Zwołując. Na Eucharystię. Na każdej Eucharystii Jezus próbuje nas uparcie przekonać o obdarowaniu. Na każdej Eucharystii Słowo staje się Ciałem i składa się we mnie, tak włącza mnie w swoją Jedność z Ojcem, tak Bóg daje mi samego siebie. Gdzie jest kłopot? W wierze. Kłopot nie jest w obiektywnym braku czegoś – kłopot jest w wierze. A konkretnie w niewierze, wypływającej ze skupienia się w niewłaściwym kierunku. Skupiam się na tym, czy czuję, czy doświadczam, skupiam się na sprawdzaniu i szukaniu oznak mojej doskonałości i świętości, skupiam się na brakach i niedoskonałościach, na sobie ogólnie rzecz biorąc – a nie na Darze, który stał się mój. Bez mojego wysiłku, bez moich zasług… Wystarczyło podejść, dać się przywołać, i pozwolić złożyć na swoich ustach Pocałunek Miłości Boga, Syna Jednorodzonego, w którym Bóg stał się mój. Dar. Bóg staje się Darem – dla mnie, takim jakim jestem. I to właśnie wyzwala: z zasługiwania, zdobywania, szukania, wpędzania się w przekonanie że coś mi brakuje i coś jest nie tak, z ciągłego budowania swojej doskonałości, z szukania zaspokojenia w doświadczeniach, w posiadaniu itd. Kiedy uparcie i cierpliwie powracam do mentalności obdarowanego. Wówczas zaczynam widzieć Dar i zaczynam korzystać z Daru. A Dar czyni mnie podobnym do Niego – czyni mnie zdolnym do kochania, do bycia darem dla innych w Miłości, która zamieszkała we mnie. I właśnie tak Dwunastu głosi Królestwo: idą jak dar dla innych – pchnięci świadomością obdarowania. Idą dzielić się Tym, który obdarował ich sobą. Tak ogłaszają Królestwo, które JEST pośród nas – tylko z Niego korzystać. To ja decyduję, czy żyję Królestwem Miłości, czy żyję jak niewolnik wiecznie czegoś szukający, na coś zasługujący i zarabiający, wiecznie zgnębiony poczuciem, że czegoś mi brakuje.
Jezus posyła uczniów, by tak powiedzieć, z niczym. Właśnie po to, by jaśniała Prawda, że to, co mogą dać innym ludziom i czego sami doświadczają – mocy dawania Miłości – nie płynie z nich, z wyposażenia jakie posiadają itd. ale z Obecności Tego, który posyła. To jest Tajemnica Jezusa: On posyła składając się w swoich uczniach. Posyła idąc w nich osobiście. Tak został posłany przez Ojca, który złożył się w Synu i przyszedł w Synu kochać nas. Tak Syn posyła nas: składając się w nas i idąc w nas kochać świat. Czynić w nas i przez nas to, co czyni sam. Jezus dosłownie posyła uczniów, by oni terapeo o chorych, czyli troszczyli się z miłością. To znaczy po grecku słowo terapia: troska o kogoś, która to troska wynika z miłości. Uzdrawiać mają – wedle słów Jezusa – niemocnych. Z ich niemocy spowodowanej tym, co próbowałem opisać wyżej: zawinięciem się na szukaniu, zdobywaniu, zarabianiu itd. Mają budzić ludzi – uświadamiać im obdarowanie. Dając, stając się darem, w Jedności z Tym, który sam stał się Darem dla nich. Właśnie dlatego nie mają nic zdobywać – a gdy nie zostaną gdzieś przyjęci, mają nawet pył strząsnąć: by było jasne, że nie przyszli po to, by coś zarabiać, czegoś ludzi pozbawiać, ale by stając się dla nich darem, przekazywać im Dar, jaki sami odkryli: Pana, który składa się w każdym człowieku za cenę wyjścia na Górę Golgota… Nie chodzi o to, by coś szukać, ale by odkryć, że zostałem znaleziony, odkryć że zostałem obdarowany – i tak uzdolniony by być jak Bóg: kochać. Tak się wypędza złe duchy: wprowadzając Królestwo, wprowadzając logikę obdarowania. I to jest Kościół: ci, co żyją logiką obdarowania i w Jedności z Panem stają się darem nawzajem dla siebie. Troszczą się o siebie nawzajem z Miłością – nie po to, by się nawzajem czegoś pozbawiać, by na sobie nawzajem coś zarabiać itd. ale by być Jedno z Panem, który pierwszy stał się Darem i tak nas wyleczył, uzdrowił, zwołał i przekonał: że już wszystko mamy, bo mamy Jego. Wyzwolił z wiecznego szukania, zarabiania, zasługiwania i udręczania się, że jest nie tak – stając się Darem. Nie chodzi o to, bym budował własną doskonałość – ale bym korzystał z Daru, z mocy czynienia Miłości w Jedności z Panem, który pierwszy zjednoczył się ze mną. To jest nawrócenie: zmiana mentalności, przemiana myślenia za którą idzie przemiana życia. Zmiana myślenia z mentalności niewolnika, który ciągle na coś zasługuje i zarabia, na mentalność syna, który jest nieprzerwanie obdarowywany Miłością Ojca i tak jest zdolny tę Miłość przekazywać. Ta przemiana dokonuje się tym głębiej, im głębiej wnikamy w to, co Pan ukazuje na Eucharystii – gdy staje się Darem. To jest logika Miłości: mam Jej tym więcej, im więcej Jej daję.