Łk 9,7-9: Tetrarcha Herod usłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Jezusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że Eliasz się zjawił; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Lecz Herod mówił: Jana ja ściąć kazałem. Któż więc jest Ten, o którym takie rzeczy słyszę? I chciał Go zobaczyć.
Gdy ojciec Heroda z dzisiejszej Ewangelii, czyli Herod Wielki, usłyszał o narodzeniu Jezusa, też doznał wielkiego wstrząsu. Reakcja „starego” Heroda jest opisana słowem tarasso, które używano na przykład na określenie sztormu na morzu. Słowo to mówi o jakimś totalnym wytrąceniu z równowagi. Herod Wielki miał wszystko poukładane – a tu coś go wybiło totalnie z równowagi. Poruszyło z miejsca fundamenty, na których budował swoje życie i światopogląd. Reakcja tamtego Heroda jest nam znana: wysłał siepaczy, aby zabili Dziecko. Jego syn, Herod o którym czytamy w dzisiejszej Ewangelii, gdy usłyszał o wszystkim, co się stało, doświadczył czegoś, co po grecku opisane jest słowem aporeo. Zanim jednak o tym słowie – najpierw o tym, co dokładnie usłyszał Herod. Herod usłyszał o ginomena panta, o wszystkim co się ginomai. To ciekawe słowo, bo nie mówi raczej o zdarzeniu, ale o czymś co zostało zrodzone, stało się w sensie zaistnienia: co zaistniało, a czego dotąd nie był… Jest blisko spokrewnione ze słowem gennao, które już całkiem dosłownie oznacza „rodzić”. Herod usłyszał o wszystkim, co zostało powołane do istnienia, zrodzone przez Jezusa. Usłyszał o działalności uczniów Jezusa, którzy poszli ewangelizować tak, jak opisywała wczorajsza Ewangelia: doświadczywszy Daru składającego się w nich poszli do świata, by stawać się współ-darem z Miłością, która w nich zamieszkała, stała się Ciałem. Tak się ewangelizuje, tak się głosi Królestwo: gdy człowiek da się Jezusowi zrodzić do Nowego Życia, które jest współ-Życiem z Nim, z Tym Który JEST MIŁOŚCIĄ. Nowe Życie to po pierwsze doświadczenie, przekonanie o obdarowaniu Miłością, które to przekonanie płynie z Eucharystii i Sakramentu Pokuty, zbudowane jest na Chrzcie Świętym – to trzy fundamentalne Sakramenty Nowego Życia, Miłości Trójjedynego Boga, Ojca i Syna i Ducha Świętego, która przed nami w Chrystusie się otworzyła i przygarnęła nas do Wspólnoty TrójMiłości… Do Wspólnoty Współmiłowania wzajemnego… Chrzest jest tym przygarnięciem. Eucharystia jest nieprzerwanym przypominaniem sobie o Rzeczywistości, w której naprawdę żyjemy – o Wspólnocie Trójcy, w której zostaliśmy z łaski zanurzeni i w której nieprzerwanie jesteśmy karmieni w Chrystusie Miłością Ojca i Syna i Ducha Świętego. Konfesjonał jest miejscem nieprzerwanego Nowego Stwarzania nas, którzy w sobie zabiliśmy Życie Miłości – i doświadczania nieprzerwanego przygarniania, niepojętej Miłości, której szczytem jest Miłosierdzie. To są miejsca, gdzie się stajemy naprawdę, gdzie naprawdę się rodzimy ustawicznie do Nowego Życia: chrzcielnica, ołtarz i konfesjonał. I stąd nieustannie jesteśmy posyłani – Miłość idzie w nas do świata, by czynić nas zdolnymi do współkochania z Miłością zawsze i wszędzie, do współ-Życia z Miłością zawsze i wszędzie. Do stawania się w Jedności z Miłością współ-Darem dla świata. Tym się stali uczniowie. Tak zrodził się Kościół: z przebitego boku Chrystusa, z którego początek wzięły Sakramenty.
I o tym usłyszał Herod: o uczniach, o Kościele zrodzonym z boku Chrystusa. O nowej rzeczywistości, złożonej z rybaków, celników, grzeszników, jawnogrzesznic itd. którzy ujrzeli i uwierzyli: w Miłość. W to, że są umiłowani i że mogą współmiłować z Tym, który pierwszy umiłował ich takich, jakimi są – i tak dali się porwać powiewowi Ducha, którego z Krzyża oddaje Chrystus. Tak się dali porwać do Nowego Życia: uwierzyli że są kochani jacy są i że są zdolni współ-kochać, współ-Żyć z Miłością. I poszli kochać: słyżuć z Miłością, która przyszła służyć. To jest coś niepojętego, nie do ogarnięcia dla kogoś, kto myśli kategoriami tego świata. Dla Heroda.
I tu wracamy do reakcji Heroda: aporeo. Greccy filozofowie mieli taki termin: aporia. Czyli coś poza drogą, bezdroże, sytuacja bez wyjścia, gdy nie widać żadnej drogi. Gdy nie ma żadnej odpowiedzi na ludzki rozum, gdy cała nasza logika się załamuje, zapędza w przysłowiowy kozi róg, z którego nie ma już wyjścia. Coś niepojętego, czego nie da się do niczego znanego porównać. Paradoks. Umysł Heroda, jego wszystkie władze doznały totalnego wytrącenia, wybicia ze wszystkich dróg, jakimi dotąd podążały. Coś totalnie nowego, czego nie da się do niczego porównać. Herod miał dobrą intuicję: nie da się tego wytłumaczyć nawet ewentualnym powstaniem z martwych Jana Chrzciciela. Wprawdzie był on największym z narodzonych z niewiasty, ale najmniejszy w Królestwie jest większy niż on. Najmniejszy bowiem w Królestwie dał się przyjąć do Wspólnoty Trójcy. Najmniejszy w Królestwie już nie czeka – doświadcza spełnienia. Jedności w miłowaniu z Tym Który JEST MIŁOŚCIĄ. Herod dobrze wyczuł – wiedział, co nauczał Jan. Słuchał go często nim go kazał ściąć. Wiedział, że Jan czekał i wzywał do czekania na Tego Który Ma Przyjść. A Jezus jest Przychodzącym. Miłością, która uparcie i wytrwale przychodzi by służyć umiłowanym – ludziom – i tak ich przygarniać, wciągać do Jedności Miłości. Jezus jest Miłością, która nie wzywa do czekania, ale podrywa do Życia. Życia Prawdziwego. Miłością, która uczy Prawdziwego Życia: Życia Boga, który jest Miłością. Życie Boga to kochanie – i takiego Życia uczy Jezus, do takiego Życia porywa. Jak? Kochając. Wyznając Miłość. Składając się z Miłością jako Dar w sercach rybaków, celników, grzeszników… Porwie mnie to, gdy odkryję, że jestem jednym z nich – celnikiem i grzesznikiem. I że właśnie jako celnik i grzesznik zostałem umiłowany przez Boga aż do zaślubienia mnie w Chrystusie. I że w ten sposób – ja, celnik i grzesznik, stałem się zdolny żyć Życiem Miłości Trójjedynej. Właśnie taki i właśnie teraz. Jezus nie uczył czekania – Jezus uczył Życia tu i teraz. Życia Miłością Osobową. Moje Życie to nie proces, nie upływający czas – ale Osoba. Miłość. Słowo Miłości, które dla mnie i we mnie staje się Ciałem, bym ja mógł żyć Życiem tejże Osoby: Chrystusa. Moje Życie to Osoba Chrystusa, który przychodzi i składa się we mnie chwila po chwili jako Dar. Moje JESTEM to Jego JESTEM. To JESTEM Miłości, która nie umiera nigdy. Doświadczam Życia Prawdziwego tylko i wyłącznie wtedy, gdy kocham, współkocham i współsłużę z Tym, który pierwszy usługuje mi – na Uczcie Królestwa podaje mi swoje Ciało i swoją Krew. Tak mnie rodzi nieustannie do Nowego Życia. A ja mogę tym Życiem żyć tu i teraz – gdy zamiast czekaniem, zasługiwaniem, umilaniem sobie czekania nie wiadomo na co atrakcjami tego świata, zamiast stwarzaniem siebie, zamiast kontemplowaniem siebie i swoich rzekomych braków zajmę się miłowaniem. Właśnie to są pułapki, które powodują że nie żyjemy – i doświadczamy wtedy nieŻycia: zajmowanie się sobą w nieskończoność, swoimi rzekomymi brakami i ranami, zajmowanie się szukaniem zaspokojenia itd. Zamiast kontemplować Miłość, która nieustannie mi się daje i uzdalnia mnie do współkochania, zamiast wejść w Życie, we współmiłowanie. To leczy wszystko. I to jest niepojęte, niezrozumiałe, inne od wszystkiego, czego uczy świat. To wytrąca Heroda ze wszystkich jego dróg, którymi podążał.
W świecie liczą się zasługi, zarobki, doświadczenia, to co mam, moja pozycja itd. A w Królestwie liczy się On: Miłość. W Królestwie wszyscy adorują Jego: Baranka Zabitego i Żyjącego. Wielka adoracja Miłości: kontemplacja tego, jak jestem kochany. I w tej kontemplacji jestem porywany do współ-Życia z Miłością. Współkochania. Niepojęte: że każdy celnik, grzesznik, namniejszy i najgorszy z ludzi, ma dostęp do tej Miłości i może w każdej chwili zdecydować się dawać Miłość… wystarczy decyzja – a odkryję, że mam Miłość, bo mogę Ją dawać. Odkryję Życie, jakie noszę w sobie: bo mogę Je dawać. Życie Miłości. Kochanie. Niczego mi do tego nie potrzeba – prócz decyzji. Nie potrzebuję stanowiska, władzy, zmiany mojej historii, jakiejkolwiek zmiany, majątku, nie wiadomo czego – potrzebuję tylko decyzji: że chcę kochać. Tu i teraz. A Miłość będzie przemieniać mnie. Stwarzać na swój obraz i podobieństwo. To jest wyłącznie dzieło Miłości: stworzenie mnie na swój obraz i podobieństwo. I nagle się okazuje, że faktycznie jestem obrazem i podobieństwem Boga: bo jestem zdolny kochać. Taki jaki jestem. Niepojęte: najmniejszy człowiek na świecie, najuboższy, najbardziej upadły, najbardziej pogardzany – jest w stanie wydobyć z siebie podobieństwo do Boga. Wystarczy decyzja.
I drugie ciekawe odkrycie Heroda: on nie chce widzieć uczniów Jezusa. On chce widzieć Jezusa!!! Właśnie tak: on zrozumiał, że to nie uczniowie sami z siebie. Że to po ludzku nie da się, niemożliwe, nie do pojęcia, że nikt nie jest w stanie wykrzesać z siebie czegoś takiego. Żaden celnik, grzesznik, żaden człowiek nie jest w stanie dojść do czegoś takiego. On chce zobaczyć Rodzącego. Widząc wszystko, co zostało zrodzone, powołane przez Jezusa do istnienia, widząc przemianę celników i grzeszników w heroldów Królestwa, w heroldów Miłości – chce zobaczyć Jezusa. Bardzo mądre. A z drugiej strony ważna lekcja dla nas: być wskazówkami kierującymi uwagę słuchających i patrzących na Jezusa. To natomiast zależy ode mnie: jeśli żyję skupiony na sobie – będę skupiał uwagę innych na sobie, zajmował innych sobą. Tylko żyjąc skupiony na Jezusie będę kierował uwagę ludzi na Jezusa. Tylko żyjąc Nowym Życiem, zaczynającym się od adoracji Zabitego i Żyjącego skupię ludzi na Jezusie. Warto się przyglądać, na kim skupiam ludzi – będę widział, na kim ja żyję skupiony…
Herod więc do tej pory postępuje bardzo mądrze. Ale na tym kończy się jego mądrość. On nie wykonuje ostatniego kroku: wybity ze wszystkich swoich dróg dotychczasowych ostatecznie nie decyduje się wejść na Nową Drogę, Drogę Jezusa, Drogę Miłości. A tylko tak można zobaczyć Jezusa: gdy Go wypuszczę ze swojego serca i postawię Jezusa przed sobą i przed innymi. Tylko tak można zobaczyć Miłość, którą mam: uczynić Miłość. Tylko tak mogę zobaczyć, że noszę w sobie Jezusa: dawać Go innym, dawać Jego Miłość. Kontemplować Jego Miłość w Ciele i Krwi, w Krzyżu, a potem wierząc niewzruszenie, że mam tę Miłość – dawać Ją. To jest tajemnica Miłości: mam Ją o tyle, o ile Ją daję. Widzę Ją o tyle, o ile wypuszczam Ją ze swego serca ku innym ludziom. Nie w uczuciach i sentymentach – ale w konkretnych gestach. I tego Herod nie zrobił: gestu Miłości. Wzgardził Miłością, uznał za wariata i głupiego, bo Miłość nie spełniła jego zachcianek. Miłość nie przychodzi spełniać naszych zachcianek. Miłość przychodzi kochać Miłością Prawdziwą – i porywać do współkochania, współ-Życia z Miłością Prawdziwą. Ale to nie jest Życie polegające na szukaniu zaspokojenia tego, co ja chcę – to jest Życie, które polega na szukaniu i spełnianiu tego, czego chce Miłość. Na czynieniu Miłości a nie egoizmu. Nie jak ja chcę – ale jak Ty, który żyjesz we mnie.