Łk 11,37-41: Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste.
Bardzo ważną kategorią judaizmu jest czystość. Judaizm rozumie czystość jako bycie bez zarzutu w rozumieniu Prawa Mojżeszowego, to znaczy jako spełnienie wszelkich wymagań owego Prawa, które jest zapisane w tzw. Pięcioksięgu Mojżeszowym, czyli w pięciu pierwszych księgach Starego Testamentu. Dlatego właśnie pobożny Żyd poświęca czas na studiowanie Tory, czyli owego Prawa - owych pięciu ksiąg. Dla Izraelitów bowiem Tora, czyli Pięcioksiąg Mojżeszowy, to samo sedno Pisma Świętego -cała reszta w ich rozumieniu jest tak naprawdę komentarzem do Tory, przypominaniem, wyjaśnianiem itd. Cała reszta Pisma Świętego wynika z Tory i prowadzi do Tory. A to słowo - Tora - po hebrajsku oznacza właśnie „prawo”. Jeśli Żyd wypełnia dokładnie wszystkie przepisy Prawa, czyli Tory - jest czysty. Jeśli nie wypełnia - jest nieczysty. To jest dość bliskie naszemu rozumieniu stanu grzechu (zwłaszcza ciężkiego, śmiertelnego) i stanu bezgrzeszności. Nieczystość bowiem powodowała natychmiastowe wyłączenie z Ludu Bożego, niemożność uczestniczenia w kulcie, nawet niemożność nawiązywania kontaktów z innymi Żydami - aż do momentu rytualnego oczyszczenia. Czysty i nieczysty nie mogli mieć żadnego kontaktu - bowiem w rozumieniu Żydów nieczystością można się zarazić.
I tu pojawiają się faryzeusze: oni bowiem poświęcali czas na to, by skrupulatnie wypełnić wszystkie przepisy Prawa, wypełnić Torę - tak jak je rozumieli. Uczeni w Piśmie badali Torę i wyjaśniali Ją - a faryzeusze starali się dokładnie wypełnić Prawo, by być czystymi. No ale jako czyści nie mogli mieć kontaktów z nieczystymi - więc izolowali się od tych, którzy w ich rozumieniu Prawa nie wypełniali. Od nieczystych. Stąd właśnie pochodzi nazwa: faryzeusze - od hebrajskiego słowa „parasz”, które oznacza właśnie oddzielenie, odizolowanie, wyłączenie... Faryzeusze zatem to oddzieleni - czyści, którzy oddzielili się od nieczystych, by nieczystością się nie zarazić.
Kłopot w tym, że faryzeusze rozumieli Prawo po swojemu - usiłowali Je wypełnić zgodnie z własną interpretacją Prawa. I tu pojawia się napięcie między nimi a Jezusem - napięcie gołym okiem widoczne w Ewangeliach: Jezus niemal nieustannie jest w sporze z faryzeuszami, a istotą tego sporu jest właśnie rozumienie Prawa: co w tym Prawie jest najważniejsze, co jest istotą Prawda, kiedy człowiek jest naprawdę „czysty”. I ten właśnie problem pojawia się w dzisiejszej Ewangelii: problem czystości i oddzielenia.
To widać kiedy czyta się dzisiejszą Ewangelię po grecku. Faryzeusz to „oddzielony” w celu zachowania „czystości”. Z kolei słowo, którego Jezus używa w zakończeniu dzisiejszej Ewangelii - kiedy mówi, że wszystko stanie się czyste - to po grecku kataros. To greckie słowo oznacza dość szczególny rodzaj czystości: wynikający z faktu, że nie ma w danej substancji żadnej obcej domieszki. Ten grecki termin nie mówi o czystości zewnętrznej - o czymś wypolerowanym do czysta - ale o czystości „substancjalnej”, najgłębszej: o czystości co do istoty, która nie zawiera żadnych „ciał obcych”. Jezus w ten sposób pokazuje, na czym polega prawdziwe „oddzielenie”: nie na fizycznym izolowaniu się od innych ludzi, w pogardzie dla nich (jak faryzeusze) bo inni są gorsi, gdyż nie znają Prawa jak my i jak my drobiazgowo go nie zachowują (to dochodzi do głosu w Ewangelii Jana, gdy członkowie Sanhedrynu mówią o zebranych ludziach: przeklęty tłum nieznający Prawa). Taka pogarda dla innych, niekoniecznie otwarta, ale czająca się gdzieś w sercu, wynikająca z przekonania, że ja jestem lepszy, świętszy, bo wiem lepiej i lepiej od innych spełniam, wysilam się - jest zaraz świadectwem, że poszedłem w błąd faryzeuszy. Że już jestem nieczysty w rozumieniu Jezusa: nieczysty sercem. Że dałem się zanieczyścić myśleniem, które nie ma nic wspólnego z myśleniem Jezusa. Że wszedłem w myślenie faryzeuszy, przekonanych że „czystość” czyli świętość jest produktem mojego wysiłku i mojego drobiazgowego zaliczania takich czy innych przepisów. W takim wypadku ja, który w moich oczach drobiazgowo wypełniam przepisy, które uznałem za fundamentalne, jestem od razu lepszy od innych. I albo pójdę w pielęgnowanie we własnych oczach swojej rzekomej świętości, albo pójdę w przekonanie o „gorszości” innych, będę się gorszył tym, że inni nie robią tego, co ja i nie są tacy, jak ja. Zająłem miejsce Boga: stwarzam siebie po swojemu i jeszcze zarzucam innym, że nie są na mój obraz i moje podobieństwo... Gorszę się tym, że nie są na mój obraz i moje podobieństwo...
Tymczasem nie ma to nic wspólnego z Prawdziwym Bogiem. Prawdziwy Bóg nie gorszy się, nie izoluje, nie oddziela się od tych, którzy nie są Jego obrazem i podobieństwem. Nawet od tych, którzły zabili w sobie Jego obraz i podobieństwo, nie izoluje się - ale do takich właśnie przychodzi. I to jest kamień zgorszenia w oczach faryzeuszy: Jezus, który idzie to totalnie nieczystych... Prawdziwy Bóg nie izoluje się - ale idzie i oczyszcza. Jak? Wyznając Miłość. Kochając. Dając Ducha. Dając siebie - wylewając w człowieka swoje Serce, czyste i nienaruszone. Składając się w nieczystym, zanieczyszczonym człowieku. Przeżywamy to na Eucharystii i w Sakramencie Pokuty. Każdy z nas nieustannie potrzebuje wciąż na nowo doświadczać oczyszczenia. Tym oczyszczeniem, które naprawia nasze myślenie, nasze przekonania, jest doświadczanie Prawdziwego Boga, Jego Prawdziwej Miłości. To i tylko to oczyszcza nasze wszystkie wyobrażenia. Prawo zawiera przykazanie Miłości Boga i Bliźniego. Żydzi nawet rozumieli, że to jest sedno Prawa - ale nie rozumieli, czym jest Miłość. Bo Bóg jest Miłością - a nikt z nas nie jest w stanie sam z siebie wymyślić Boga, wymyślić Miłości. możemy tylko uparcie, wciąż na nowo spotykać Boga Żywego w Chrystusie i w Nim poznawać Miłość, poznawać Boga Prawdziwego. I tak dokonuje się oczyszczenie serca: w spotkaniach z Żyjącym, który przychodzi i daje się spotykać w Sakramentach, a zwłaszcza w Sakramencie Pokuty i Eucharystii. Oczyszczenie serca nie dokonuje się tylko przez wiedzę - jak sądzili faryzeusze. Tylko przez badanie Pisma w sensie czerpania wiedzy. Dokonuje się przez SPOTKANIE. Spotkanie z Tym, który mówi w Piśmie. Spotkanie z Tym, który przychodzi na posiłek stając się Pokarmem. On nie potrzebuje oczyszczenia - On jest Oczyszczającym, zgodnie z zapowiedzią Jana Chrzciciela. To ja nieustannie potrzebuję oczyszczenia - inaczej pójdę w ciemność. Potrzebuję nieustannie na nowo spotykać Żyjącego. Nie tylko zyskiwać wiedzę - ale spotykać i wchodzić coraz głębiej w Przymierze.
Tego właśnie pragnie Jezus: jałmużny. Jezus jest najbardziej ubogi ze wszystkich, zgodnie z tym, co pisze św. Paweł w drugim rozdziale Listu do Filpian. Jest ogołocony ze wszystkiego. On jest Jałmużnikiem - czeka na choćby kropelkę mojej miłości... On, który stworzył moje serce dla siebie - pokornie czeka, aż ja wyznaczę Jemu choć kawałeczek miejsca w moim sercu... Jakie miejsce On zajmuje w moim sercu? Ten, który jest Miłością? Ile ma miejsca On - a ile inne rzeczywistości? Jałmużna - greckie słowo tu użyte odwołuje się do idei wierności przymierzu, zwłaszcza przymierzu małżeńskiemu. Do zaślubin. On mnie zaślubia w każdej Eucharystii, w każdym Sakramencie Pokuty. Ale czy ja jestem wierny Przymierzu, Zaślubinom z Miłością - Miłością Prawdziwą, która przychodzi służyć, stawać się pokarmem? Akurat dzisiaj przypada wspomnienie św. Ignacego Antiocheńskiego: marzył żeby zostać zmielonym zębami dzikich zwierząt jak Boża pszenica, by stać się chlebem jak Chleb, który spożywa w Eucharystii... W ten poetycki sposób próbuje wyrazić swoje pragnienie, by stać się cały Miłością. Byłem ostatnio w Fatimie. Uderzyło mnie we wspomnieniach Łucji jak opisuje ona pierwsze zjawienie się Maryi: ujrzałam Piękną Panią, całą utkaną ze Światła, a tym Światłem był sam Bóg... Właśnie to jest to: cała przemieniona w Boga, w Miłość. Maryja Wniebowzięta. Królowa Nieba i Ziemi. Ona jest Przeczysta, w Niej nie ma żadnej obcej domieszki - a przecież nikim nie gardzi, nikogo nie odrzuca, wszystkich przygarnia. Towarzyszy wszystkim. Jak Miłość, objawiona w Chrystusie: oto jestem z wami aż do skończenia świata. Tak się jest czystym naprawdę: nie przez fizyczne oddzielenie, pogardę dla innych, pielęgnowanie swojej „lepszości” - ale przez pielęgnowanie w sobie Miłości Prawdziwej. Miłości, która przychodzi służyć i przygarniać. Zbawiać i ratować, a nie potępiać. Miłości, której największe pragnienie jest w tym, żeby być razem - a nie być odseparowanym. I to jest prawdziwa czystość, taka jak rozumie ją Jezus: kochanie Miłością Prawdziwą. A to się dzieje wtedy, gdy dam moje wnętrze, moje serce w jałmużnie Ubogiemu: Jezusowi, który uparcie przychodzi do mego serca i uparcie szuka dla siebie w nim miejsca. To się dzieje wtedy, gdy sercem jestem w zjednoczeniu, w Przymierzu, w Zaślubinach z Jezusem. Jak Maryja. Ona to potrafi - aż do końca wytrwać w Zaślubinach z Miłością, aż pod Krzyż. I Ona tego uczy: Ona strzeże w nas Obecności Syna. Ona nas wychowuje i rodzi jako dzieci Boga, na Jego obraz i podobieństwo. To jest czystość: pielęgnowanie w sobie zdolności do kochania tak, jak jestem kochany przez Boga. Dlatego wszystko zaczyna się od zasiadania z Jezusem do Posiłku, od karmienia się Jego Miłością - żebym wiedział co to znaczy kochać jak jestem kochany. Wszystko zaczyna się od kontemplowania i adorowania Miłości, która jest Osobą: od spotykania Jezusa. Żywego i Prawdziwego, a nie wymyślonego. Maryja to potrafi i Maryja w tym pomaga: prowadzi do Jezusa, ukazuje Jezusa, pielęgnuje we mnie Jego Obecność, pielęgnuje i rozwija we mnie zdolność do kochania jak jestem kochany.