Łk 12,54-59: Jezus mówił do tłumów: Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: Deszcze idzie. I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: Będzie upał. I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne? Gdy idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść z nim do zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia przekazałby cię dozorcy, dozorca zaś wtrąciłby cię do więzienia. Powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd, póki nie oddasz ostatniego pieniążka.
I tu jest właśnie kłopot - napięcie w każdym z nas. Okazuje się, że linia podziału nie biegnie między ludźmi ale w ludziach, w ludzkich serach. Tak naprawdę wszystko się rozgrywa we mnie. To we mnie toczy się walka i dyskusja pomiędzy sprzecznymi myślami, oczekiwaniami, kierunkami, pragnieniami… We mnie żyje Nowy Człowiek - Jezus, Syn. I we mnie żyje stary człowiek - Adam, który zapomniał, że jest dzieckiem Boga i sprowadził siebie do bycia dzieckiem tego świata, produktem tej rzeczywistości, który sam siebie sprowadził do tej rzeczywistości. Który zamiast w Oblicze Ojca wpatruje się w oblicze tego świata. I nic dziwnego że kontemplując oblicze tego świata Adam stał się niewolnikiem tego świata. Człowiek potrzebuje Ojca. Kłopot jest w tym, żeby zapatrzeć się we właściwego Ojca. Zawsze będę naśladował Ojca - albo ojca. Dlatego to takie istotne, w jakiego ojca - albo Ojca - żyję wpatrzony. Jeśli jestem przekonany, że moje życie zależy od tego świata, to będę zapatrzony w ten świat. I będę niewolnikiem. Nie mam wpływu na wiatry i ulewy. Nie mam wpływu na wschody i zachody słońca. Jestem niewolnikiem zapatrzonym z lękiem w ten świat, w tę rzeczywistość - wypatrujący magicznych znaków tego, co ma nadejść, żeby się naszykować… Jesteśmy tak naprawdę ciągle poganami, przypisującymi żywiołom tego świata samoistność, samodecydowanie i samodziałanie. Wbrew temu, że się oficjalnie wyśmiewamy z pogan, którzy wiatry i słońce czynili bóstwami, sami to ciągle robimy: przypisujemy boskie prerogatywy tej rzeczywistości: samoistność, samodziałanie i samodecydowanie. I się poddajemy… Hipokryci, którzy zrośli się z maską nieprawdziwą, nałożoną nam przez ten świat wskutek kontemplacji oblicza tego świata… Daliśmy się uwieść tej rzeczywistości - i choć ona traktuje nas bez miłosierdzia właściwego naszemu prawdziwemu Ojcu to się do niej łasimy, poddajemy się jej we wszystkim, żeby sobie u niej zarobić na koźlątko… na trochę zabawy… A przecież jesteśmy dziedzicami Ojca Niebieskiego, którego to wszystko jest dziełem! Dziecko, to wszystko jest twoje… Dziecko, tobie to wszystko poddałem… Zapomnieliśmy - przyrośnięci do masek swoich - i albo poddajmy się bezwolnie tej rzeczywistości albo wchodzimy w walkę z nią…
Mało tego: ta walka przenosi się do naszego wnętrza. Kto jest moim największym przeciwnikiem? Kogo najtrudniej mi zaakceptować? Z kim najtrudniej się pogodzić? Ze sobą samym. Konflikty pomiędzy nami są tylko echem konfliktów, jakie nosimy w sobie. Walki starego człowieka z Nowym. Walki maski z prawdziwym obliczem. Walki kłamstwa z Prawdą. To się toczy ciągle w nas - o tym pisze św. Paweł w siódmym rozdziale Listu do Rzymian: o walce i rozdarciu, jakiego doświadcza w sobie, o dobru którego pragnie, o złu którego nie chce - a które wciąż czyni. Nieszczęsny ja człowiek! - woła Paweł. Nieszczęsny - doświadczający napięcia w sobie. Właśnie to jest to napięcie: jakaś część mnie pogrążyła się w kontemplacji Oblicza Ojca Prawdziwego, objawionego w Chrystusie - ale część mnie dalej kontempluje oblicze pseudo-ojca, tej rzeczywistości. I co z tym robić? Co z tym napięciem? Co z tą walką we mnie?
Jezus daje ciekawą receptę: mówi o pogodzeniu się ze swoim przeciwnikiem w drodze. A dosłownie rzecz biorąc mówi o tym, żeby dać działać procesowi, który jest dość ciekawie nazwany po grecku: tenże proces ma na celu doprowadzić mnie do totalnego odróżnienia się od mojego przeciwnika. To pogodzenie się z przeciwnikiem polega w gruncie rzeczy na tym, żeby w sumie przestać z nim walczyć a zacząć coraz bardziej poddawać się temu, co mnie od niego odróżnia. Walka jednakowoż polega na wchodzeniu tak czy inaczej w interakcję z przeciwnikiem - tak czy inaczej w ten sposób coś od niego czerpię, czymś się od niego „zarażam”. Tymczasem rzecz polega na tym, żebym unikał jakiejkolwiek interakcji z moim przeciwnikiem. Żebym wchodził w interakcję z Tym, który przychodzi mnie zbawiać, włączać w swój Dialog z Ojcem. Żebym pogrążał się coraz bardziej w kontemplacji Prawdziwego Ojca, objawiającego się w Chrystusie. A wtedy Ojciec rękami Chrystusa zacznie zdejmować mi maskę niewolnika i odsłoni moje prawdziwe oblicze syna. Odbije na moim obliczu na nowo swoje podobieństwo. Tak, właśnie o to chodzi: takim się stajesz, z jakim przestajesz… Dlatego św. Ignacy z Loyoli mówi o zasadzie „o tyle o ile”: wyciągać rękę po dobra i propozycje tego świata o tyle, o ile pomaga mi to w osiągnięciu Celu - a Celem jest Chrystus. Tylko że najpierw ja wewnętrznie potrzebuję się przekonać, że to jest mój cel… Najpierw potrzebuję w ogóle poświęcić czas i uwagę Chrystusowi i dać Mu szansę, by mnie przekonywał… A ten proces przekonywania jednocześnie jest procesem uświadamiania sobie swojej prawdziwej tożsamości, odkrywaniem siebie w Nim, w Synu… Odkrywaniem, że nie jestem tylko elementem tego świata, produktem tej rzeczywistości, uzależnionym od niej - jak to próbuje mi wmówić to, co jest we mnie z tej rzeczywistości wzięte. Noszę w sobie Ducha Bożego, noszę w sobie Syna, który się wytrwale we mnie składa w każdej Eucharystii, który wytrwale odnawia we mnie dar Ducha w każdym Sakramencie Pokuty. Noszę już w sobie Boga. Ale jednocześnie jeszcze pozostaje we mnie to, co z prochu wzięte - i stąd napięcie, konflikt… Jakie jest rozwiązanie? Nie wchodzić w konflikt, nie dawać się wciągać w dyskusję. Kontemplować Ojca. Dać się pociągać Ojcu, dać się wciągać Chrystusowi coraz bardziej w Ojca. Bo inaczej mój przeciwnik - proch ziemi - pociągnie mnie w dół, w ziemię…
Tak, to jest bardzo praktyczne pytanie: ile czasu tak realnie poświęcam na kontemplowanie tej rzeczywistości, jej spraw itd. A ile czasu poświęcam Chrystusowi? Ile czasu daję Chrystusowi, by mi ukazywał cierpliwie mojego Prawdziwego Ojca, by mnie wprowadzał w swój Dialog z Ojcem? A ile czasu poświęcam temu światu, ile czasu poświęcam na wchodzenie w dialog z tym światem? I właśnie dlatego konflikt we mnie jest tak silny, właśnie dlatego tak łatwo mnie pokonuje ten świat, tak łatwo pokonuje mnie to, co we mnie jest prochem ziemi… Bo jestem tak naprawdę pogrążony w kontemplacji tej ziemi, tego świata… Chmura podnosząca się na zachodzie… wiatr wiejący z południa… Oto czas łaski, oto dzień zbawienia - dziś. Dziś nadchodzi deszcz łaski, Ogień Ducha. Dziś Chrystus przyszedł - w Eucharystii, w konfesjonale. Z deszczem łaski, z Ogniem Ducha. Słońce Nieznające Zachodu. Poświęciłem Mu czas? Skorzystałem z tego czasu? Z Jego przyjścia? Dziś wyszedł mi na spotkanie Ojciec - by mi tłumaczyć. Ile czasu poświęciłem, by Go posłuchać? A ile czasu poświęciłem dziś na słuchanie tego świata? Pozwól działać Temu, który uczyni cię Innym, uczyni cię Nim samym. Dzieci w Fatimie mówiły, że widziały Panią jakby utkaną ze Światła, a tym Światłem był Bóg. Ona pozwoliła działać - pozwoliła się przemienić, uczynić Inną. Cała. Nie pozostało w Niej nic z prochu ziemi - pozwoliła działać Temu, który proch potrafi przemienić w Niego samego. Śmierć potrafi przemienić w Życie. Ona Sercem była nieustannie pogrążona w kontemplacji Prawdziwego Ojca. Oblubienica Ducha nieustannie była w Dialogu z Ojcem - w Duchu Świętym. Nawet na Golgocie. Trzeba wziąć Ją za rękę i pozwolić, by nas tego nauczyła - byśmy dali się przemienić w Innego