Łk 13,18-21: Jezus mówił: Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posadził w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki powietrzne gnieździły się na jego gałęziach. I mówił dalej: Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło.
Jezus przychodzi na świat dlatego, że nasze wszystkie ludzkie wysiłki nie wystarczają, by sięgnąć po zbawienie. To jest coś, co bardzo ciężko nam zaakceptować tak naprawdę - ciągle pojawia się pytanie, jakie zadali Piotrowi ci, którzy go słuchali w Dzień Pięćdziesiątnicy: co mamy czynić? Odpowiedź zawsze jest jedna: nawróćcie się i ochrzcijcie, a weźmiecie w darze Ducha Świętego - czyli rzućcie się w ramiona Boga. Dajcie się zbawić. Co mamy czynić? Dać Bogu czas. Właśnie o tym jest dzisiejsza Ewangelia: o dawaniu Bogu czasu. Czasu na to, by mnie stworzył.
Cały kłopot pojawia się wtedy, gdy człowiek zaczyna myśleć, że sam siebie stworzy pod jakimkolwiek względem. Albo gdy myśli, że już jest stworzony pod jakimkolwiek względem. Tymczasem prawda jest właśnie taka: że ani nie jesteśmy jeszcze stworzeni, ani też nie damy rady sami się stworzyć. Pochylona kobieta we wczorajszej Ewangelii jest symbolem ludzkości pozbawionej Zbawiciela. Można nawet cierpliwie, wytrwale i z pełną dobrą wolą studiować Pismo Święte - jak to czyniono w synagogach - co jednak nie daje zbawienia. Jeśli w centrum tego wszystkiego nie stanie Jezus, jeśli to wszystko nie oprze się na Nim, to i tak cały czas będziemy kręcić się w kółko, nie wyrwiemy się z tej rzeczywistości. Tylko On jest Zbawicielem - tylko On może człowiekowi ukazać perspektywę niedostępną dla jakichkolwiek ludzkich wysiłków. Tylko On.
I właśnie dlatego Ojciec rzuca na ziemię Ziarno - Syna. Słowo Miłości. Posyła swoje Słowo wszechmocne, a Ono nie wraca do Ojca wpierw, zanim nie dokona tego, po co zostało rzucone. Ojciec rzuca Słowo - Słowo rzuca Ogień Ducha. Aż się wszystko przemieni.
Tu pojawia się Pieśń Sługi Jahwe z 53 rozdziału Izajasza: wyrósł przed nami jak młode drzewo… a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga… To jest właśnie Ziarno Gorczycy z dzisiejszej Ewangelii. Najmniejsze, najmniej znaczące, najbardziej pogardzane, odrzucone - staje się Drzewem Życia, na którym gnieżdżą się istoty żywe. Wyrósł - na Golgocie. Rozciągnął ramiona, gotowe przygarniać i obejmować wszystkich, którzy tylko się w nie rzucą. Wyrósł w centrum historii - dostępny dla wszystkich. Ramiona będą otwarte aż do skończenia świata - są mocno przybite do rozwartych ramion krzyża, nie zostaną zamknięte. Ta Brama już się nie zatrzaśnie aż się skończy świat. Od momentu Wcielenia i Paschy Pana trwa wielkie przygarnianie, wielkie obejmowanie. Bóg po raz drugi sięgnął w proch - sięgnął nawet jeszcze niżej: w otchłań, w którą zeszliśmy przez grzech. I odtąd cierpliwie i wytrwale nas wydobywa z otchłani. Niepojęta Miłość Pana, uparta Miłość która nigdy nie rezygnuje i nigdy się nie poddaje, nigdy się nie zniechęca - bo nie szuka swego, ale szuka umiłowanego stworzenia, pogubionej owcy, zaginionej drachmy. Kupiec szuka perły, którą umiłował i jest gotowy oddać za nią wszytko - i oddaje na Golgocie. Szuka nawet na dnie otchłani, na dnie piekieł. Kłopot w tym, że ta owca zaginiona ma wolną wolę i może zdecydować: czy zechce rzucić się w ramiona Szukającego. Dlatego Pan szuka nas za cenę wyrośnięcia jako Drzewo na Golgocie - żeby przekonać nas o Miłości, żebyśmy zaufali Miłości i dali się ogarnąć rozwartymi ramionami. To się dzieje - w sakramencie Pokuty i Eucharystii. Wciąż na nowo doświadczamy przygarniania za cenę rozciągnięcia ramion na gałęziach Krzyża. Wciąż i wciąż od nowa. Otwarta Brama stojąca w samym centrum. Możemy dalej się zajmować swoimi wysiłkami mającymi na celu wyprodukować zbawienie, możemy dalej się zastanawiać w nieskończoność co robić, możemy tonąć w dyskusjach, możemy polegać na sobie i swoich rzekomych zasługach - a możemy to wszystko zostawić i odkryć, że Brama stoi otworem, że ramiona są wyciągnięte do nas i wystarczy dać się tymi ramionami obejmować. Wystarczy dać Bogu czas - by uniósł mnie w swoich ramionach aż do Ojca. Wystarczy nie dać się z ramion wywabić ani wypędzić - a jeśli to się stanie, to uparcie wracać. To jest sama istota chrześcijaństwa: tkwić uparcie w objęciach Ojca wierząc niewzruszenie, że w Chrystusie Ojciec mnie przygarnął i wznosi ku sobie. Tak, wiele rzeczy próbuje mnie przekonać, ze tak nie jest - bo nie jest tak jak ja chcę. Wiele rzeczy próbuje wzbudzić we mnie niecierpliwość i zniechęcenie. Wiele rzeczy próbuje mi wmówić, że poza ramionami Ojca jest lepiej. Ale cała sztuka polega na tym, żeby nie dać się zwieść - a jeśli już, to uparcie dawać się przygarniać wciąż na nowo. W pokorze dziecka, które tak naprawdę jest zupełnie niesamodzielne i potrzebuje być niesione w ramionach.
Ale On nie tylko unosi, nie tylko przygarnia i niesie. On także przemienia. Zmartwychwstały jest jak Wschodzące Słońce, które wschodząc unosi wraz z sobą całe stworzenie - każdego człowieka - ale nie tylko wznosi, ale sobą przemienia. Składa się w nas - tchnie Ducha. Maryja idzie niosąc Syna w ramionach i składa Go w człowieku - a Syn w człowieku jest jak Słońce, które swoim żarem, żarem Miłości, żarem Ducha cierpliwie przemienia ludzkie serca. Drzewo, które nie tylko daje gałęzie na zamieszkanie - ale przemienia, przekształca. Byle tylko trwać, nie dać się zniechęcić, uparcie wracać, uparcie dawać się brać w ramiona, uparcie pozwalać Panu składać się we mnie w Eucharystii, pozwalać Słońcu wschodzić we mnie, uparcie pozwalać tchnąć w siebie Ducha w spowiedzi. Uparcie wracać do modlitwy, do Pana, do Pana. A On uczyni to, co do Niego należy - jak ziarno rzucone w ziemię, jak zaczyn włożony w mąkę. Dać czas Panu. Dać czas sobie. To jest ofiara czasu.
A w Maryi przemienionej widać, że to wszystko naprawdę funkcjonuje. Ona, która ukazała się dzieciom utkana ze Światła, którym jest Bóg - jest dla nas Dowodem, że to naprawdę działa. Wniebowzięta Królowa Nieba i Ziemi, w pełni zjednoczona z Bogiem, w swoich ramionach niesie nam Chrystusa - a nas do Chrystusa. Razem z nami jest w Jego ramionach - dla nas jest Jego ramionami… Wpatrzeni w Nią, razem z Nią idziemy ku Chrystusowi, ośmielamy się dać objąć Jego ramionami, pozwalamy Mu składać się w nas i działać. Cierpliwie, z całą cierpliwością Miłości, która nigdy się nie zniechęca.
Pozwalać w sobie wschodzić Słońcu Nieznającemu Zachodu. Wtedy i ja nigdy nie zaznam zachodu. Pozwalać, by to Słońce świeciło przeze mnie - tak, jak świeci przez Maryję.