W świdnickiej katedrze pożegnano emerytowanego ks. Stefana Gudzowskiego. Na uroczystościach pogrzebowych obecny był bp Stefan Regmunt, z którym zmarły kończył seminarium.
Powołanie zmarłego 17 listopada kapłana zrodziło się, gdy ten pracował już jako kowal. Bóg zechciał, by przez dalsze życie wykuwał szlachetne serca wiernych. Czas wspólnego pobytu w seminarium i czasu święceń kapłańskich wspominał w czasie Mszy św. pogrzebowej bp Stefan Regmunt.
- W drodze na Jasną Górę zatrzymujemy się tutaj, w tej pięknej katedrze, by pożegnać naszego współbrata Stefana. W roku 1970 r. grono 24 diakonów stanęło przed kard. Gulbinowiczem prosząc o udzielenie święceń prezbiteratu. Pamiętam ten piękny dzień, radość którą przeżywała archidiecezja wrocławska. A potem rozjechaliśmy się do swoich parafii, by sprawować pierwszą, tzw. prymicyjną Eucharystię w środowiskach, w których wzrastaliśmy. Jak wielka musiała być radość w tej parafii, do której dotarł ks. Stefan. Przybył na tę jego Mszę św. prymicyjną bp Wincenty Urban, który pełen sentymentu dla ziem wschodnich, w sposób szczególny chciał uhonorować nowego prymicjanta, głosząc jemu słowo Boże. Podziwialiśmy go, że właśnie tam pojechał, podkreślając owoc tamtej ziemi, która przekazała ziemi dolnośląskiej kapłana. Podziwialiśmy ks. Stefana, jego trudną drogę do kapłaństwa, bo przeszedł przecież czasy wojny. Musiał przerwać szkołę, wiele rzeczy musiał też nadrobić. Miał 41 lat kiedy przyjmował święcenia – wspominał bp Stefan Regmunt dodając, że zmarły kapłan jest 7 kolegą kursowym, którego żegna.
Również głoszący homilię 20 listopada bp Ignacy Dec odniósł się do drogi powołania ks. Stefana. – Twoje życie trwało 82 lata, z czego jego połowę poświęciłeś Bogu. A teraz przeszedłem z krainy ziemskiej do niebieskiej, z krainy życia do krainy światłości i pokoju. Jesteśmy przekonani, że Pan, któremu służyłeś i dla którego cierpiałeś przyjmie cię w swoje ramiona i przywdzieje w szaty zbawienia wprowadzając w komnaty niebieskie – dodał biskup.
O trudzie drogi do kapłaństwa zmarłego mówił także ks. Paweł Łabuda, który jako dyrektor świdnickiego Domu Księży Emerytów spędził z ks. Stefanem ostatnie chwile. - Kowal to człowiek, który jest silny, mocny i wrażliwy. I pewnego razu Pan Bóg zapragnął, by pewien kowal stał się pracownikiem Bożej kuźni. Ksiądz Stefan przed seminarium bardzo ciężko pracował i to było widać po jego spracowanych dłoniach, które podnosił do błogosławieństwa. Był też człowiekiem wrażliwym, zawsze gotowym do pomocy. Ubrany w sutannę chciał do końca odprawiać Mszę św. Nieporadny potrzebował sam pomocy, ale wciąż chciał pomagać innym. Jedna z kobiet, które w ostatnich dniach mu pomagały, powiedziała mi, że kiedy wycierała jego ręce, wiedziała, że choć są spracowane i wciąż silne, to przede wszystkim te dłonie trzymały Jezusa, rozdawały go ludziom, rozgrzeszały i błogosławiły. Wiedziała, że te ręce wiele dobrego zrobiły tu na ziemi – dodał ks. Paweł, zapowiadając Mszę św. gregoriańską, która od 10 grudnia będzie odprawiana w domu księży emerytów.
(obraz) |