Łk 21,1-4: Gdy Jezus podniósł oczy, zobaczył, jak bogaci wrzucali swe ofiary do skarbony. Zobaczył też, jak uboga jakaś wdowa wrzuciła tam dwa pieniążki, i rzekł: Prawdziwie powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła więcej niż wszyscy inni. Wszyscy bowiem wrzucali na ofiarę z tego, co im zbywało; ta zaś z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie.
Dlaczego Jezus podniósł oczy? Dokładnie tak mówi tekst grecki - dokładnie tak, jak jest przetłumaczone: podniósł, wzniósł spojrzenie do góry… Jezus patrzy z dołu - a przecież przed chwilą udowadniał zgromadzonym za pomocą Księgi Psalmów, że Mesjasz, czyli On, nie jest jedynie Synem Dawida, skoro sam Dawid nazywa Go „Panem”. Trzeba wiedzieć, co znaczy słowo „Pan”. Ponieważ Żydzi bardzo dosłownie rozumieli zakaz używania Imienia Bożego, wobec tego zastępowali wszystkie wystąpienia tetragramu JHWH (czyli Jahweh - tekst hebrajski oryginalnie nie zawierał samogłosek) słowem „Adonaj” czyli właśnie „Pan”. Dlatego twórcy Septuaginty (czyli „oficjalnego” tłumaczenia Starego Testamentu na grekę, którym posługiwali się Żydzi żyjący poza Palestyną i który przejęli później pierwsi chrześcijanie) wstawili w tych wszystkich miejscach greckie słowo „Kyrios” czyli właśnie „Pan”. Nowy Testament zresztą dość konsekwentnie używa tego słowa na podkreślenie Bóstwa Jezusa, szczególnie w odniesieniu do pełnego Chwały Zmartwychwstałego Jezusa: uczynił Go Bóg i Panem, i Mesjaszem… Dawid nazywa Go „Panem” - czyli w uszach Żydów brzmiało to: Dawid nazywa Go JAHWEH… Jezus sam uważa, że Jemu należy się to Imię… Że to jest JEGO Imię: JAHWEH… A z drugiej strony gdy chce spojrzeć na ubogą wdowę - podnosi oczy… Piętnuje faryzeuszów i uczonych w Piśmie, którzy wykorzystują swoją pozycję do zarabiania, do gromadzenia zysku szeroko rozumianego…
Bóg-JAWHEH przychodzi w Chrystusie nie po to, by cokolwiek zyskać w jakimkolwiek sensie dla nas do pojęcia. On przychodzi „zyskać” tylko jedno: naszą miłość. On przychodzi nie po to, by zyskiwać dla siebie, ale po to, by stawać się Darem. Darem do samego końca - nic nie zostawia sobie. Tak łamie kłamstwo węża o tym, jakoby Bóg ukrył coś tylko dla siebie, czym się nie chce podzielić. Tak, łatwo nam to kłamstwo wmówić, bo jest mnóstwo rzeczy stworzonych, których ja nie mam. I każda z tych rzeczy próbuje mi wmówić: widzisz, Bóg mi pożałował mnie… nie masz mnie. Nie masz samochodu nowego… nie masz stanowiska… nie masz takiej czy innej przyjemności… nie masz takiego czy innego doświadczenia, przeżycia… nie masz satysfakcji… nie masz takiego czy innego daru albo charyzmatu… widzisz ile nie masz? Ile Bóg ci pożałował? I my głupi wierzymy, że czegoś nie mamy…
A prawda jest jaka? Że mam JEGO. Jahweh. Stał się mój w Chrystusie do ostatniego Tchnienia, do oddania Ducha z Krzyża, do ostatniej kropli Krwi przelanej na ołtarzu, do ostatniego okrucha Chleba… Mój. Chrystus, który przychodzi i w którym wytrwale Bóg jest mój. Cały i do końca. Moje jest Jego Życie. Moja jest Jego wieczność. Moja jest Jego Chwała. Wszystko jest moje - bo On jest mój. Tylko pozornie wydaje się, że czegoś nie mam - tak w tym życiu nie jestem w stanie doświadczyć Pełni Tego, którego mam. I Pełni konsekwencji tego, że On jest mój. Ale JEST mój. Jest - każda Eucharystia o tym przekonuje. Jest mój. I rzecz w tym, żeby nie dać sobie wydrzeć wiary w to.
On jest mój - i jest głodny mnie. On daje siebie - i jest głodny mnie. Nie czegoś, co może dostać ode mnie, ale mnie. Właśnie tak kocha: On kocha Osobę - jest Miłością między Osobami. I pragnie osoby - mnie - a nie czegoś ode mnie. On tak kocha. Ja kocham bardzo interesownie: ciągle tak naprawdę chcę nie Jego, ale czegoś od Niego. Gdybym pragnął Jego - i uwierzył do końca w to, co On mi pokazuje na Eucharystii - to bym zaznał pokoju niezmąconego. Pragnął bym Jego - i wiedziałbym że Go mam. Spełnienie tu i teraz. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy pragnę czegoś od Niego. Czegoś poza Nim. Gdy On jest mi potrzebny nie jako On, ale po coś. Żeby mieć, doświadczać itd. Dlatego doświadczeniem świętych jest ciemna noc wiary, ciemna noc zmysłów - żeby wyjść z pragnień prowadzących poza Niego, w pustkę, i skupić się tylko na Nim. Dojść do jednego jedynego pragnienia i okryć, że ono zawsze było, jest i będzie spełnione: bo On jest mój. Taka jest Jego wola.
Właśnie dlatego Jezus zawsze podnosi oczy: bo On jest mój. U moich stóp, służy mi. Służy mojemu istnieniu, jest u fundamentów mojego „jestem”, jest u fundamentów mojego człowieczeństwa. On. Niesie mnie w swoich ramionach. Przychodzi by służyć, a nie by Jemu służono. Dlatego podnosi oczy. I co widzi?
Widzi tych, którym oddał wszystko - siebie całego i całe stworzenie. I co oni robią? Co my robimy z Darem? Wykorzystujemy Dar dla swojego egoizmu, dla zdobywania, gromadzenia, pasienia siebie wedle własnego upodobania. Spłacamy pańszczyznę - chwila modlitwy rano, chwila wieczorem, Msza w niedzielę… może coś ponadto… a poza tym co? Poza tym to, co ja chcę… poza tym to, co ma mnie ustawić w tej rzeczywistości wedle moich wyobrażeń. Właśnie tu jest problem: że ponieważ ciągle nie odkryliśmy, że On jest mój - to ciągle też do Niego podchodzę tak, jak sądzę że On podchodzi do mnie: fragmentarycznie. Tymczasem On jest cały mój - i chce tego samego ode mnie. Całości, pełni. Żebym rzucił się w Jego ramiona bez reszty. Żeby w moim życiu nie było podziału na sacrum i profanum - ale żebym cały należał do Niego. Cokolwiek robię, cokolwiek czynię - żeby było z Nim, w Nim, dla Niego. Z Miłością, w Miłości, dla Miłości. Tu nie chodzi o to, żeby zaraz się tylko i wyłącznie modlić - ale żeby On był w centrum każdej mojej działalności, każdej mojej aktywności. To jest moja decyzja - ile Mu dam. On nie pogardzi niczym. Nie pogardził darem bogatych. Ale wdowa dała ofiarę doskonałą. Wdowa po Józefie. Maryja. Cała należała do Niego, cała jest Jego - tak, jak On jest cały Jej. Dlatego Ona jest Wniebowzięta: On sobie wziął swoją własność. Wszytko w Niej należało do Niego - i we Wniebowziętej Królowej widzimy co znaczy należeć do Niego w pełni. Do ostatniego pieniążka.
Tekst grecki tak naprawdę mówi o tym, że wdowa wrzuciła - wedle słów Jezusa - cały swój bios. To greckie słowo oznacza życie w jego wymiarze doczesnym. Cała doczesność wdowy należała do Pana. Jej ciało, dusza, duch. Cała jej aktywność, wszelka własność. Wszystko było dla Pana. Tak jak Pan dla niej. Wszystko było w służbie Pana - tak jak Pan jest w służbie jej. To jest Pełnia Zaślubin, o jakiej marzy Pan. My w te Zaślubiny ciągle nie wchodzimy, ciągle dajemy fragmentarycznie bojąc się, że czegoś mi braknie, że nie będę miał, że Pan nie zadba… ciągle nie angażujemy się w pełni w naszą codzienną służbę, bo trzeba to i tamto… Ciągle dzielimy nasz czas, nasze życie…I ciągle doświadczamy tego podziału i rozdarcia… właśnie dlatego że sami się dzielimy. Pan się nie dzieli - wchodzi w zaślubiny ze mną w pełni. Do ostatniej kropli Krwi i do ostatniego Tchu. I tak przekonuje mnie dzień po dniu, żebym ja tak samo wszedł w pełni. Żebym nie bał się zaślubić Go do końca, nie bał się wejść w moje życie, w moją codzienność do końca razem z Panem - tak jak On mnie woła, jak mnie chce, w jaki sposób chce bym Mu towarzyszył. W taki sposób, w jaki mnie zaprasza - bym był razem z moim Oblubieńcem, w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli - ale z Nim, z Umiłowanym, który pierwszy mnie w ten sposób zaślubił. To moja decyzja jest - czy Go tak zaślubię. Czy odpowiem na Jego dar - Dar, którym jest On sam, u moich stóp, dla mnie w pełni, nic nie pozostawiający sobie. Czy dam się porwać i pójdę razem z Nim, służyć tak, jak On mnie dzisiaj wzywa? Na całość, razem, w Jedności z Tym, który pierwszy wszedł w jedność ze mną - i tylko dlatego istnieję, bo On się dał mi. On nie bał się zaślubić mnie do końca - choć wiedział, co z Nim zrobię… W Ogrodzie Oliwnym, widząc wszystko, podjął taką decyzję: że do końca mnie zaślubi i do końca będzie mój. I bardzo pragnie, żebym ja się odważył na to samo. Ja się boję, bo wiem co z Nim zrobiłem - jak posyłam Go na Krzyż codziennie… i boję się, że to samo On zrobi ze mną… A On jest Miłością. On chce mnie kochać, nie krzyżować… Ech, żeby tak się wreszcie dać przekonać Jego Miłości i rzucić się w Jego objęcia do samego końca… Puścić swoje zabezpieczenia i uznać, że jedynym moim zabezpieczeniem jest On, Jego Miłość.... Przestać żyć na przetrwanie, na tymczasem, na zaliczenie, ale w pełni. W pełni zaangażować się w życie - a wówczas życie stanie się Życiem. Bios oddany w pełni Jezusowi zostaje przez Niego przekształcony w Zoe... Bios wrzucany pieniążek po pieniążku, chwila po chwili do skarbonki Pana jest przez Niego przemieniamy w Zoe, w Jego Życie. Dwa pieniążki czyli jeden grosz... Razem, we dwóch - On i ja - w Jedności kochania, w Jedności służenia tu i teraz tak, jak On, Ten który służy mi, w tej chwili mnie zaprasza. Takie jest prawdziwe zabezpieczenie życia na Życie wieczne: wszystko robić razem z Jezusem. Tak się gromadzi prawdziwy Skarb w Niebie. Właśnie o to chodzi: żeby wyjść z rozdwojenia, rozdarcia na czas sacrum i czas profanum - odkryć, że każda chwila jest wypełniona Nim, Tym Który Jest, Jahweh. I przeżywać każdą chwilę jako spotkanie z Nim, doświadczenie Jedności z Nim - Tym, który służy. Służyć. Tu i teraz, z pełnym zaangażowaniem - jako przeżycie Jedności z Nim. Żyć tu i teraz nie dla siebie, nie z myślą co będę z tego miał, ale dla Niego, z myślą o tym, że właśnie jestem RAZEM z Tym Który Jest.