Mt 7,21.24-27: Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.
Dzisiejsza wypowiedź Jezusa pojawia się w kontekście ostrzeżenia przed złymi, fałszywymi prorokami. W lekcjonarzu opuszczono wiersze 22 i 23, w których bardzo ostro Jezus mówi o tym, że nawet czynienie cudów, prorokowanie, wypędzanie demonów w Jego Imię nie jest znakiem prawdziwości posłania człowieka - nie jest wystarczającym znakiem, że za takim człowiekiem stoi faktycznie Jezus. Więcej: Jezus wypowiada bardzo nieprzyjemne słowa do tych, którzy jako zasługę przed Nim powołują się na cuda, które działy się przez ich ręce: nigdy was nie znałem… To Biblijne „znać” jest bardzo ważne, bowiem dla Biblii, dla Jezusa „znać” oznacza „pozostawać w ścisłej, osobistej relacji zjednoczenia”. Jezusowi bynajmniej nie chodzi o cuda, ale o relację. O Jedność. Jezusowi nie chodzi o cuda, ale o to, żeby On mógł działać poprzez człowieka - żeby mógł zrobić to, co naprawdę On chce. A to, czego On chce, to wola Ojca. Okazuje się jednakowoż, że wola Ojca niekoniecznie polega na czynieniu cudów… Wolą Ojca było, by Syn został wydany w ręce ludzi i ukrzyżowany, i to pośród dwóch łotrów, z których to łotrów żaden w żadny cudowny sposób nie został zdjęty z krzyża… Zbawiony zaś został tylko jeden z dwóch ukrzyżowanych razem z Jezusem: ten, który w zjednoczeniu z Jezusem poddał się do końca woli Ojca. Ten, który odkrył, że to Jezus pierwszy przyszedł i zjednoczył się z nim w jego losie - i odpowiedział swoim przyłączeniem się do Jezusa, pokornym poddaniem się woli Ojca. Właśnie tak wchodzi się do Królestwa Niebieskiego: nie przez fajerwerki, ale przez pokorę. Pokorne towarzyszenie Jezusowi tam, gdzie On tego chce i tak, jak On tego chce. To jest właśnie Pan.
Dlatego nie wystarczy wołać i deklarować: Panie, Panie! Rzecz cała w tym, żeby Jezus faktycznie panował w moim życiu. Żeby faktycznie poddać się Jego panowaniu. Często bowiem się zdarza, że mamy usta pełne gadania o panowaniu Jezusa, o oddawaniu Jemu panowania nad sobą i swoim życiem - ale w podtekście jest oczekiwanie, że odtąd „wszytko będzie dobrze” w sensie „będzie jak ja chcę”. To bardzo częsty błąd i źródło wielkich rozczarowań: ogłaszam Jezusa Panem mego życia - ale oczekuję, że będzie tak, jak ja chcę. Ogłaszam Jezusa Panem - ale tak naprawdę nie poddaję się Jego panowaniu, bo nie jest takie, jak oczekiwałem. I się mnożą egzotyczne sposoby, które mają dwa kierunki: jeden kierunek to znalezienie sposobu na Jezusa, żeby Go „zakląć” by zrobił to, czego oczekuję. Drugi zaś kierunek wynika z przekonania, że skoro nie doświadczam panowania Jezusa - a to przekonanie jest zbudowane na błędnym rozumieniu panowania Jezusa jako spełnianie tego, co ja chcę - więc skoro Jezus nie panuje w sensie nie jest tak, jak oczekiwałem, no to trzeba Mu „pomóc”, zawalczyć z mrocznymi siłami, które Mu nie pozwalają zapanować w moim życiu, w sensie: spełnić moich oczekiwań… Generalnie ostatecznie z tych dwóch przekonać wypływa jeden wniosek: nie ma się co takim panem przejmować, nie warto takiemu przekazywać panowania nad swoim życiem, skoro pierwsza lepsza siła jest w stanie Mu przeszkodzić albo ja jestem w stanie w jakikolwiek sposób narzucić Mu moją wolę. Skoro Jezus jest takim „panem”, którego da się jakimiś zabiegami podporządkować sobie i swoim oczekiwaniom, skoro jest takim „panem” któremu cokolwiek jest w stanie przeszkodzić w panowaniu - to nie warto się Nim przejmować…
Na szczęście Jezus nie jest takim „panem”. On jest PANEM. Nie da się Go sobie podporządkować - tego uczy dyskusja łotrów na krzyżu i w ogóle cała Męka: nie da się w żaden sposób Jezusa zmusić, żeby czynił to, co chcemy. Tego uczy cała Ewangelia, cała Biblia: nie ma boga prócz Boga Jedynego, który byłby w stanie Bogu przeszkodzić w czymkolwiek. Problem z obrażaniem się na Jezusa, problem z dochodzeniem do wniosku że On nie panuje i że trzeba albo Mu pomóc, albo Go przekonać, jest zawsze związany z pierwszym przykazaniem: z faktem, że zdejmuję Jezusa z miejsca Boga i uważam, że jest jakaś siła zdolna Boga sobie podporządkować albo Bogu w czymkolwiek przeszkodzić.
Nie wystarczy mówić „Panie, Panie”. Rzecz jest w tym, żeby uznać to panowanie. Uznać w Jezusie PANA. A to słowo - Kyrios - w Biblii zastępuje Imię JHWH… Uznać w Jezusie Pana, to uznać w Nim Boga Jedynego i Prawdziwego. Słuchaj: PAN, nasz Bóg, jest JEDEN - i nie ma poza Nim innego. Ani ty, ani nikt i nic innego nie jest Nim. Panem. Namiętnie przyznajemy sobie panowanie: przecież to ja wiem, co jest dobre, a co złe - i jak nie jest jak ja oczekuję, to jest źle… Bóg nie panuje, nie ma Go tu - bo jakby był, to by było jak ja chcę… Błąd logiczny. Błąd, na którym zbudowany jest grzech pierworodny: wyjście ze słuchania Boga Prawdziwego, zasłuchanie się w siebie, budowanie na sobie - czyli na prochu - no i upadek… Zawsze jest właśnie tak: zasłuchanie się w siebie. To człowieka czyni tylko prochem, ziemią którą można skopać…
Właśnie takich słów używa Jezus: jeśli żyję zasłuchany w Boga Prawdziwego - to wszystko pana przede mną. Kiedy Jezus mówi o domu opartym na Skale, to mówi że wszystko, co nadeszło, dosłownie prospipto przed tym domem. To jest słowo opisujące czynność, jaką wykonuje się w Biblii przed Bogiem samym: paść przed Nim na twarz. Jeśli ja, proch, oprę się na Bogu do samego końca - wówczas wszytko padnie przede mną na twarz, jak przed Nim samym. O to przecież chodzi: jestem Jego dzieckiem, On się objawia we mnie. Pod warunkiem, że jestem zasłuchany w Niego. Zasłuchany w Jego Miłość. Zasłuchany w Jego Słowo, które stało się Ciałem. Że idę Drogą Prawdą i Życiem. Że mam tylko JEDNEGO Pana i żadnego innego - ani siebie, ani nikogo innego. Tak to działa w modelu idealnym. Jezus jest Ideałem: zasłuchany w Ojca - jest Panem. Wszystko jest poddane pod Jego stopy. Pełni wolę Ojca, wolę Miłości - i Panuje nad wszystkim. Co to znaczy? Jak Panuje? Wszystko przemienia w wyznanie Miłości, w wyznanie Ojca. Wyznanie Ojca nie polega na czynieniu nie wiadomo jakich cudów - ale na czynieniu Miłości Prawdziwej. I to jest Panowanie Jezusa: On ze wszystkiego potrafi uczynić wyznanie Miłości. Nawet z Krzyża i cierpienia. Nawet z chleba i wina. To kontemplujemy na Eucharystii: Moc Miłości, która potrafi wszystko wykorzystać do wyznania się. Wszytko wykorzystać, by żyć. Miłość żyje, gdy kocha. Dla Miłości wszytko jest okazją, by kochać. Ten, kto jest prawdziwym prorokiem wyznaje Prawdziwego Boga: Miłość. Są święci, którzy nigdy nie uczynili niczego nadzwyczajnego. Ale dawali Miłość. Maryja za ziemskiego życia nie uczyniła niczego. Kompletnie nic po ludzku. Kompletnie żadnej nadzwyczajności - a jest Królową Wszystkich Świętych. Bo dała Miłość, dała Jezusa. Nie uzdrawiała, nie mówiła językami, nie doświadczała upadków w duchu, nie egzorcyzmowała itd. Za życia ziemskiego. Ale dała Miłość. Miłość Wcieloną. To jest szczyt: dawać Miłość. To jest Panowanie: wykorzystać każdą sytuację, każdą okazję do czynienia Miłości. To jest owoc Ducha, o którym mówi św. Paweł w Liście do Galatów: Miłość. To jest szczyt charyzmatów, jak to pokazuje w Liście do Koryntian. To jest wola Ojca, który jest Miłością. I to robi Jezus: niekoniecznie spełnia nasze oczekiwania, z których co najmniej dziewięćdziesiąt procent to egoizm. Jezus spełnia wolę Ojca - czyni Miłość. Jest Panem. Nic nie jest w stanie Mu przeszkodzić - ale zasłuchany w siebie i swój egoizm nie widzę tego, bo Jezus nie spełnia oczekiwań mego egoizmu. Dlatego WYDAJE MI SIĘ, że On nie działa, nie panuje itd. I że trzeba Go przekonać, zaczarować albo Mu pomóc zapanować. Błąd zasłuchania w egoizm.
Błąd zasłuchania w proch, w piasek z którego jestem wzięty. Zasłuchania w oczekiwania prochu, egoizmu. Skutkuje czymś, co Jezus nazywa: proskopto. O ile prospipto należy się Bogu, jest padnięciem przed kimś na twarz, o tyle proskopto oznacza po prostu skopać kogoś. Wymierzyć kopniaka. I ostatecznie tenże ktoś pada. Oddaje pokłon żywiołom, losowi, nie wiadomo komu - a przecież to mi się należy pokłon jako dziecku Najwyższego… Właśnie o to chodzi owym siłom: żeby mi nie służyć. Żeby mnie doprowadzić do zasłuchania w swój egoizm i w ten sposób poddać woli egoizmu, woli piasku… Żebym ja nie decydował, nie brał spraw w swoje ręce i nie czynił woli Miłości. A przecież mam taką władzę - Mocą Ducha mieszkającego we mnie, Mocą Syna składającego się we mnie… Tylko że zasłuchany w egoizm oddaję tę władzę i to ja padam… A przecież miałem panować… Panować w Imieniu Boga, który jest Miłością. Jestem zdolny czynić Miłość - a czynię co? I wtedy właśnie z tego, któremu miało służyć całe stworzenie, staję się prochem, ziemią, piaskiem, który wszyscy depczą… Na co komu sól bez smaku? Zostaje piasek do skopania i podeptania… Jeśli nie jestem zasłuchany w Miłość i nie podejmuję decyzji Miłości - jeśli jestem zasłuchany w egoizm i służę egoizmowi… Nie wystarczy mówić, że Jezus jest moim Panem - rzecz w tym, żeby Jemu służyć. Miłości, która składa się we mnie i chce się poprzez mnie wyznawać. Dokładnie w tych sytuacjach, w jakich mnie stawia w mojej codzienności. To jest Pan. On decyduje o mojej codzienności. On daje mi każdą chwilę życia. I to jest Droga, którą mnie prowadzi. Tylko że ja daję się wciągnąć w zasłuchanie w jęki mego egoizmu, że nie jest tak, jak ja chcę - i zamiast skupić się na czynieniu Miłości tu i teraz, tak jak mnie zaprasza i prowadzi Pan, skupiam się na walce o to, by było jak ja chcę… Czyli nie On panuje - ja walczę o panowanie mego egoizmu. I dlatego w tej walce ginę, starty w proch.
Ale nawet to jest dla Niego okazją do kochania: pochyla się i pisze palcem po piasku… Rysuje cierpliwie ciągle na nowo swoją podobiznę - w prochu. Ciągle na nowo dźwiga - abym nauczył się słuchać Jego, słuchać Pana, słuchać Miłości a nie egoizmu - abym nauczył się, co naprawdę jest źródłem mojego Panowania: Miłość, nie egoizm. On. A Jego głos, Jego wola, to głos i wola Miłości Prawdziwej, takiej jaką wyznaje w Eucharystii i w konfesjonale.
Prawdziwe uznanie Panowania Jezusa to uznanie, że to On jest Architektem mojego życia. Że moja codzienność, każda chwila, wszystko co mnie spotyka - jest Jego darem i Jego zaproszeniem by właśnie tu i teraz, w takiej sytuacji, w takich warunkach i z takimi możliwościami jakie mam - żeby tu i teraz w Jedności z Nim uczynić Miłość. Gdy żyję skupiony na takiej właśnie Prawdzie. Inaczej moje życie przerodzi się w nieustanną walkę. Jeśli nie uznam Panowania Jezusa. Kłopot jest w tym, że albo mojemu egoizmowi nie pasuje moje tu i teraz albo moja pycha uważa, że to, do czego zaprasza mnie Pan tu i teraz jest za małe, niegodne mnie, zbyt prozaiczne itd. Radość i wolność przychodzi wraz z pełnym, prawdziwym i poprawnym uznaniem Panowania Jezusa. Wtedy nie wkręcam się w podejrzenia, że coś jest nie tak - żyję w radości Pana, radości Miłości, która potrafi kochać w każdej sytuacji. Dla Miłości każda sytuacja jest dobra do kochania - nawet, a zwłaszcza, Krzyż. Tu się wszystko sprawdza: nie w nadzwyczajnościach, ale w codziennym krzyżu. Ty wszystko wyłazi na jaw: na ile rzeczywiście mam relację z Jezusem. W codziennym krzyżu wszystko wychodzi: czy jestem łotrem wrzeszczącym i pełnym pretensji do Jezusa, czy jestem Łotrem który kocha w Jedności z Jezusem i w tej Jedności panuje nawet nad swoim krzyżem - bo potrafi z tego krzyża uczynić wyznanie Ojca, wyznanie Miłości. To jest Panowanie Boga: uczynić ze wszystkiego Miłość.