Mt 11,11-15: Jezus powiedział do tłumów: Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on. A od czasu Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je. Wszyscy bowiem Prorocy i Prawo prorokowali aż do Jana. A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść. Kto ma uszy, niechaj słucha!
Jan Chrzciciel wysłał swoich uczniów do Jezusa z zapytaniem, czy to właśnie Jezus jest Tym, którego oczekiwali - w odpowiedzi Jezus wypowiada jakby apologię Jana, jakby pochwałę mającą wydźwięk nieco obronny, jakby chciał zaświadczyć o wielkości Jana i tę wielkość obronić w oczach ludzi będących świadkami zapytania uczniów Jana. W Tradycji Kościoła różnie się tłumaczyło zapytanie, które przesłał do Jezusa za pośrednictwem swoich uczniów Jan, który jak się zdaje w tym czasie już był uwięziony przez Heroda. Objawia to pewną trudność z tym pytaniem, które w sumie zadał ktoś, kto przecież sam swoim uczniom wskazał Jezusa jako Baranka Bożego, który gładzi grzech świata. Jednym z tych, którzy to usłyszeli od Jana Chrzciciela i poszli za Jezusem porzucając swojego dotychczasowego mistrza, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Drugim - wszystko na to wskazuje - był Jan Apostoł, Autor czwartej Ewangelii. Skąd więc u człowieka, który jako jedyny z proroków nie tylko zapowiadał Mesjasza, ale Go wskazał, pojawiło się zatem to pytanie? Stąd właśnie mnogość interpretacji i odpowiedzi… Czy Jan zwątpił? Przecież oczekiwał sądu - a w Jezusie przyszło Miłosierdzie. Oczekiwał powalenia pysznych - a oto Herod ma się na tyle dobrze, że więzi samego Jana… A może Jan nie zwątpił, tylko wysłał uczniów - tych, którzy nie odeszli jeszcze od niego do Jezusa - by sami osobiście spotkali się z Jezusem i się przekonali? Może to był tylko wybieg ze strony Jana? Jezus faktycznie zdaje się odpowiadać na to oczekiwanie Jana: wskazuje uczniom Jana na swoje dzieła i zaprasza ich, by sami odczytali, o czym te dzieła mówią… Może to jest ten trop? Jan wysyła uczniów, którzy uparcie się go trzymają i nie chcą przejść do Jezusa - żeby właśnie Jezus ich przekonał. Żeby sami odkryli, że Jezus jest Tym, na którego czekali. Pierwsi dwaj uczniowie Jana - Andrzej i Jan - właśnie tak przekonali się o godności Jezusa: poszli i zobaczyli, gdzie mieszka. Odważyli się pójść i zobaczyć. I być może o takiej właśnie odwadze mówi Jezus, kiedy wypowiada inną zdumiewającą kwestię o zdobywaniu Królestwa przez ludzi gwałtownych… może właśnie ma na myśli dokładnie takich: którzy nie zważając na ludzkie obawy i lęki, na ludzie przywiązania, podejmują szaleńczą decyzję porzucenia i urwania wszystkiego, co dotąd znali i w czym pokładali nadzieję, i pójścia z Jezusem w Wielkie Nieznane, by zobaczyć gdzie On mieszka.
Ewangelia św. Jana zdaje się to potwierdzać: po Zmartwychwstaniu Jan Apostoł czyni rzecz niesłychaną, przełamuje największe tabu jakie istnieje po dziś dzień w judaizmie: wchodzi do pustego grobu. Rzuca się jakby w rzeczywistość totalnie zamkniętą w mentalności ludzi, postępuje wbrew rozsądkowi i wszystkim zasadom, wbrew wszelkim utartym szlakom - rzuca się w objęcia Nowego. I to skutkuje wiarą - tak jak jego pójście za Jezusem na początku Ewangelii, gdy zobaczył gdzie mieszka Jezus i od tego dnia pozostał z Jezusem. Tym samym kończy się jego Ewangelia: rzuceniem się otchłań. Piotr też to uczyni - podczas połowu nad jeziorem, gdy o świcie staje na brzegu jeziora Wielki Niepoznany: Piotr rzuca się w morze, w otchłań. Robi coś, czego do tej pory nie potrafił, przed czym skapitulował na dziedzińcu arcykapłana: idzie pod prąd wszelkiemu rozsądkowi, wszelkim kalkulacjom, wbrew wszystkiemu - wierząc jedynie niewzruszenie, że Pan JEST.
I może o taką gwałtowność Jezusowi chodzi? O odwagę szaleńczej wiary, która pójdzie wbrew wszystkiemu w ramiona Nieznanego - wierząc, że Pan JEST? Nawet jeśli ten Nieznany ma oblicze i pozór otchłani, pustki, straty wszystkiego w czym człowiek pokłada nadzieję, na czym się opiera, w co dotąd wierzył i czego się trzymał? Chyba tak… chyba o to chodzi… Mieszkanie Jezusa, Dom Jego Ojca, który stanął w Jezusie przed nami otworem, jest dla nas tak totalnie nieznany, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć… Nowość, jaka przychodzi w Jezusie, jest tak totalna, tak nieprzewidziana przez nikogo, że nawet Jan Chrzciciel daje świadectwo: ja Go przedtem nie znałem. I chyba odpowiednikiem tego świadectwa w Ewangelii Mateusza jest właśnie to pytanie Jana: czy Ty JESTEŚ TYM? Nikt, nawet Jan, nie był w stanie nawet przypuszczać, kim jest Ten Który JEST TYM. Nikt Go nie znał - tylko Syn zna Ojca, a Syna tylko Ojciec… Nikt nie był w stanie podejrzewać, przypuszczać, mieć choć blade wyobrażenie… Wszyscy prorokowali, aż do Jana. Jan, największy z proroków, nawet pokazał Nieznanego - ale tylko dlatego, że Ojciec wskazał Janowi Syna palcem Ducha zstępującego jak Gołębica… Jan nie wskazał Nieznanego sam z siebie: czyż kuzyni się nie znali wcześniej? Tak po ludzku? Jan jest największy z ludzi - wbrew mieszkańcom Nazaretu uwierzył, że właśnie ten Kuzyn, którego tyle lat znał jako zwyczajnego Człowieka, Cieślę z Nazaretu, jest TYM KTÓRY JEST. Otwartość Jana, odwag wiary bezdyskusyjnej, która słucha Głosu Pana bezwzględnie, wbrew całemu dotychczasowemu doświadczeniu, wbrew wszystkiemu co dotąd Jan wiedział o Jezusie: na jedno Słowo Ojca „Ten JEST…” - uwierzył. Że Ten JEST. I bez dyskusji, bez poddawania w wątpliwość wskazał: oto Baranek… Choć ów Baranek nie spełnił nawet jego, Jana oczekiwań…
I właśnie tego potrzebuje Pan: odwagi wiary bezdyskusyjnej, która jest gotowa zawiesić w jednym momencie wszystko, co wie po ludzku, wszystko czego po ludzku oczekuje - i wziąć niepojęty Dar, przychodzący w Zwyczajnym Nieznanym: Dar, którym jest JESTEM. Odwaga wiary bezdyskusyjnej, która w zwyczajności codzienności odkrywa obecność Niepojętego - który przychodzi i zaprasza: BIERZCIE! Bierzcie - bierzcie tak jak potraficie i czyńcie tak jak potraficie! Krzyż. Krzyż Pana pokazuje, że Pan nie wzbroni się brać - nawet jeśli będzie Go to kosztowało cierpienie niepojęte… Bo chce być brany. Ten Który JEST chce być brany i czyniony - Miłość chce być przez nas brana i czyniona. Nawet jeśli robimy to niezdarnie, niewprawnie, łapczywie - BIERZCIE! Tylko tak możemy się nauczyć: jeśli wsłuchamy się naszymi uszami w okrzyk Pana rozlegający się na wszystkich Eucharystiach świata od dwóch tysięcy lat, od czasów Jana Chrzciciela aż do teraz: BIERZCIE! CZYŃCIE! To JA płacę cenę waszej niezgrabności, toporności, nieporadności - JA płacę cenę i PRAGNĘ! Pragnę płacić cenę waszego bycia jak Ja - a tylko tak możecie być jak Ja: biorąc, spożywając i czyniąc. Tylko tak - a moje pragnienie, byście byli tam, gdzie Ja JESTEM jest tak nieskończone, że zapłacę każdą cenę. Właśnie tak się wchodzi do Królestwa, do Domu: gdy się słucha głosu Pana. Gdy wbrew wszystkiemu co mi się wydaje bierze się, spożywa i czyni - tak jak Pan. Gdy wbrew zdrowemu rozsądkowi uwierzę jak Jan w pustym grobie, że ocaleje tylko to, co zostanie zniszczone w Płomieniu Pańskim: w Ogniu Miłości, który pragnie płonąć w moim sercu, bo ja jestem lampą Pana, którą Pan zapala płomieniem swojego Ducha nie po to, bym się z tym ukrywał, ale płonął i świecił wszystkim w Domu… I tylko wtedy, gdy zdobędę się na gwałtowność Jana i Piotra, gdy na główkę skoczę w otchłań Miłości - brać, spożywać i czynić - tylko wówczas gdy wbrew zdrowemu rozsądkowi pozwolę spłonąć mojemu człowieczeństwu w Ogniu, który rzuca Pan, tylko wtedy ocaleję: gdy dam się „zniszczyć” w Miłości. Ocaleje tylko to, co zostanie zniszczone przez Miłość, w Miłości i dla Miłości. Tu trzeba gwałtu - wielkiego gwałtu na pysze i egoizmie, na starym człowieku któremu się wydaje że wie i potrafi… Gwałtu na moich wyobrażeniach i oczekiwaniach, gwałtu na moich planach i na wszystkich moich konstrukcjach. Tu trzeba zadać sobie gwałt - przyznać, że nic nie wiem, że Go dotąd nie znałem, żeby poznać Go od nowa i na nowo, coraz głębiej i pełniej… Tak się bierze i spożywa - gdy zdaje się gwałt swoim przekonaniom, bezpiecznym gniazdkom, i idzie się coraz głębiej i głębiej… Miłość jest niewyczerpana - dlatego potrzeba wieczności, by Ją poznać. I zawsze będzie niepoznana. Gdy uznam, że poznałem Pana - już Go straciłem. Już przestałem czynić to, do czego wzywa Pan: przestałem brać i spożywać, a zatem i przestałem czynić… Każdy moment, gdy zasiądę na laurach i uznam, że doszedłem, jest momentem stracenia wszystkiego: Pan nigdy się nie zatrzymuje, idzie. Chodźcie! - a zobaczycie. Tylko idąc - oto Droga, idźcie Nią! - tylko idąc wykonuję polecenie Pana: bierzcie! spożywajcie! czyńcie! Miłość Pana jest jak Ogień Pożerający - jest nienasycona. Nienasycona mną - chce mnie na wieki. I nienasycona w dawaniu się mi - chce być brana, spożywana i czyniona na zawsze. Bez ustanku, bez znużenia, bez zatrzymania, bez zwłoki - tylko gwałtowni mają Ją w pełni. Ci którzy się nie zatrzymują, nie dają się powstrzymać wątpliwościom, pysze, egoizmowi, nie są jak trzcina na wietrze poddająca się każdemu powiewowi ani jak ludzie szukający wygody dla swojego egoizmu. Tylko ci, którzy idą zapatrzeni w Pana bez spoczynku dającego się są zdolni wykonać Jego pragnienie, Jego Testament - Nowy i Wieczny: bierzcie! spożywajcie! czyńcie! Wariaci Pana - płoną w Miłości i tak trwają na wieki. Tylko ten, kto wbrew wszystkiemu rzuci się w otchłań Miłości i da się zniszczyć przez Miłość - ocaleje naprawdę. Ten zaś, kto zechce zachować siebie czy cokolwiek dla swojego egoizmu - ten przepadnie naprawdę.
Dlatego Jan wysyła uczniów do Jezusa - bo tylko tak uczniowie Jana mogą zostać porwani przez Miłość. Tylko tak. Inaczej nikt nie zdobędzie się na odwagę gwałtu na swoim egoizmie i rzucenia się w ocean Miłości: tylko ten da się przekonać, kto spotkał Jezusa. To są chrześcijanie - ci, co należą do Chrystusa, należą do Miłości, którą spotykają w Eucharystii i Sakramencie Pokuty. Tak się właśnie bierze Miłość: gdy się zgadza na to, by być wziętym jak Eliasz w Ogień. Gdy się pozwala na to, by spłonąć w Ogniu Miłości. Tak się posiada Miłość - gdy się płonie Miłością. Tak się wchodzi do Królestwa: na Wozie Ognistym, na ramionach Pana, który jest Miłością płonącą na Krzyżu. On pierwszy spłonął w Miłości, na wozie ognistym Krzyża - i pierwszy powstał. Żeby nas ośmielić. Największy Gwałtownik, Jedyny Prawdziwy. Gwałtownik Miłości do człowieka, który rzucił się w objęcia umiłowanego człowieka, choć wiedział, co człowiek z Nim uczyni… a czy ja w odpowiedzi zdecyduje się rzucić w ramiona Miłości i spłonąć czyniąc Ją, dając się przekształcić w Miłość? Czy spłonę w ogniu nieugaszonym własnego egoizmu i zniszczę się w proch i pył? Jest tylko Jedna Prawdziwa Miłość: Jezus Chrystus. Ukrzyżowany i Zmartwychwstały. Wydający Ciało i przelewający Krew. Wszystko co mieści się w naszych wyobrażeniach i pojęciach od razu nie jest Miłością. Nie jest Nim.