Nowy numer 13/2024 Archiwum

Radość Ewangelii (18.12.2017)

Mt 1,18-24: Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, on bowiem zbawi swój lud od jego grzechów. A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy Bóg z nami. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił Anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.

Kiedy Adam odkrył po grzechu, że jest nagi - zaczął wstydzić się nie tylko swojej małżonki, Ewy, ale także Boga: na odgłos kroków nadchodzącego Boga ukrył się… Nie dał się uratować. Z pewnego punktu widzenia to prawdę mówiąc my ponosimy nie tyle konsekwencje grzechu Adama, co właśnie jego ukrycia się przed Bogiem. Z pewnego punktu widzenia o wiele gorsze jest to schowanie się przed nadchodzącym Bogiem niż sam grzech. Schowanie się bowiem nie pozwoliło Adamowi poddać się procesowi naprawy wszystkiego: gdyby Adam się nie schował, Bóg naprawiłby wszystko i tyle… Inna rzecz, że to ukrycie się Adama wypływa właśnie z tego skrzywienia, które się pojawiło w naszej naturze w wyniku grzechu pierworodnego. To sprytna bardzo pułapka, w którą daliśmy się złapać: prawdę mówiąc wygląda na pułapkę bez wyjścia… z jednej strony jest odejście od Boga, a z drugiej to odejście skutkuje takim wykrzywieniem w człowieku, które uniemożliwia ponowne spotkanie… Niby z jednej strony człowiek tego chce - ale z drugiej, gdy przychodzi Bóg Prawdziwy, człowiek reaguje ucieczką i ukryciem. Ten schemat jest w nas do dzisiaj, ciągle to się pojawia. Proszę się przyjrzeć naszej modlitwie - jak trudno być szczerym na modlitwie, jak łatwo przychodzi wkładać przeróżne maski…

Tenże schemat bierze się właśnie z tego, do czego doszło podczas grzechu pierworodnego: człowiek wszedł w usiłowanie uczynienia się jak Bóg zgodnie ze swoimi oczekiwaniami i na miarę swoich wysiłków. W sumie człowiek nie chciał nic złego - wręcz przeciwnie: chodziło o największe dobro, o cel istnienia człowieka: być jak Bóg. Haczyk jest w tym, że człowiek dał się sprowokować do domyślania się co to znaczy być jak Bóg i do realizowania tego po swojemu. Skutek jest zawsze tylko jeden: odkrywamy, że to nic nie daje… że nie dajemy rady… I dochodzimy do wniosku, że to nie ma sensu. I nawet pojawia się albo lęk, albo złość na Boga: że ma jakieś takie nieprzytomne wymagania, niemożliwe do spełnienia… Pułapka jest sprytnie ukryta: te wymagania, na które się wściekamy, albo których się boimy - tak naprawdę są naszym wymysłem, a nie Boga. Mało tego: nawet jak człowiek zauważy, że te wymagania, które próbuję wydusić z siebie, są moim wymysłem, a nie Boga, to człowiek i tak się boi Boga, bo spodziewa się, że Bóg to dopiero przyjdzie z oczekiwaniami… skoro moje własne domysły są dla mnie niemożliwe do spełnienia, to co dopiero zrobi ze mną Bóg…

Bardzo sprytna pułapka, która wydaje się być więzieniem bez wyjścia. Jest pragnienie Boga - i jest absolutny lęk przed Bogiem… Na to się nakłada oczywiście nieakceptacja siebie - skoro nie spełniam wymagań i oczekiwań… A nieapceptacja siebie skutkuje niewiarą w to, że ktokolwiek - w szczególności Bóg - może mnie kochać. Bo skoro we własnych oczach nie jestem godzien miłości, skoro nie kocham sam siebie, to jak uwierzę, że ktokolwiek mnie kocha?

Same kłopoty z tego grzechu pierworodnego… dla nas i dla Boga. Ciekawe, bo choć Adam wydaje się przez swoje ukrycie poddawać się - skoro nie wyszło, to nie ma sensu… - to Bóg wcale nie rezygnuje. Choć wydaje się, że pułapka uszyta przez węża jest bez wyjścia - to jednak Bóg już ma pomysł: już zapowiada ratunek, zapowiada wyjście. Wyjście, które - co jest zarysowane w zapowiedzi, jaką Bóg daje naszym Pierwszym Rodzicom - pojawi się ku naszemu zaskoczeniu nie od zewnątrz, ale od wewnątrz. Ponieważ nie jesteśmy w stanie otworzyć się na Boga przychodzącego z zewnątrz, potrzebujemy ingerencji od wewnątrz. I to się stanie w Chrystusie - Potomku Niewiasty. W Nim Bóg grzechem uczyni Tego, który nie znał grzechu… W Chrystusie Bóg dokona czegoś niepojętego: zanurzy się w naszą otchłań po to, by na dnie naszej otchłani, otchłani strachu i rozpaczy, stać się dla nas Wyjściem, Znakiem, Drzewem Życia, Bramą Owiec wyrzucającą swoje owce z otchłani. Jezus, gdy mówi o tym, że jest Dobrym Pasterzem i Bramą Owiec, gdy mówi o tym, że wyprowadzi swoje owce - tak naprawdę mówi o wyrzucaniu owiec. Taka jest Miłość Pana: On nie zgadza się na to, byśmy siedzieli w otchłani strachu i rozpaczy - On przychodzi by nas wyrzucić z tej otchłani. Wyrzucić swoją Miłością wyznawaną nam przez to, że stał się Bogiem-Z-Nami.

Właśnie tak Bóg pokazał, że nasze wyobrażenia i nasze wątłe próby zasłużenia na Jego Miłość, wątłe próby odpracowania wszystkiego są zupełnie nietrafione i niepotrzebne. Nasze domysły - po pierwsze co zrobić, żeby być jak Bóg a po drugie jak to wszystko naprawić - z gruntu są nie trafione. Po pierwsze to Bóg może uczynić nas takimi jak On - a po drugie gdy nam nie wyszło, bo próbowaliśmy po swojemu, to tylko On może to naprawić… Tylko On. Tylko On nas stwarza - ciągle na nowo.

Dlatego Jezus - Bóg-Z-Nami - ustanowi Sakramenty, zwłaszcza Sakrament Pokuty i Eucharystii. Sakramenty to już nie są sny, to już nawet nie Aniołowie - to On sam, obecny tu, Bóg-Z-Nami, dający nam doświadczać Jego Obecności i Jego działania, żebyśmy wciąż na nowo o tym się przekonywali: o Jego nieustannym pragnieniu naprawiania wszystkiego. O Jego nieustannym pragnieniu wyrzucania nas z otchłani ilekroć damy się tam wpędzić przez ten sam schemat, który odziedziczyliśmy po Adamie i Ewie. Od momentu Wcielenia pułapka szatana została zepsuta, pokonana: pojawiło się w niej Wyjście: Jezus Chrystus, Bóg-Z-Nami. Przychodzi w taki sposób, żeby nas nie przestraszyć, żebyśmy nie uciekli, nie schowali się. Przychodzi jako Dziecko, Niemowlę na uboczu historii - żeby pokazać, że nie chce od nas nic, żadnych wymagań, niczego - chce być tylko przyjęty. Tak jak potrafimy przyjąć. Przychodzi mimo tego, że wszystkie drzwi są zamknięte. Nie włamuje się, nie żąda komitetów powitalnych - i co ciekawe, właśnie tak budzi zgorszenie… Że przychodzi jako Cichy Baranek, który chce po prostu być przyjęty, chce tylko by pójść za Nim karmiąc się Jego Słowem i Jego Ciałem, Jego Obecnością. Karmiąc się Jego Miłością wyrażoną właśnie przez to, że przychodzi aby z nami być - aż do skończenia świata, na wszystkich naszych drogach. Przychodzi w jednym celu: przekonać o Miłości i tak przełamać strach, byśmy wreszcie przyjęli Przychodzącego. Tak właśnie zbawia nas Jezus, Bóg: przekonując o Miłości. Kochając. Kochając właśnie tak: będąc z nami. Bóg który jest z nami nawet na Krzyżu. Tylko żeby wreszcie to w Nim dostrzec: przestać zamykać sobie oczy własnymi oczekiwaniami, przestać zamykać sobie oczy domyślaniem się czego On chce - dać się nasycać Jego Miłością… W Eucharystii, doświadczając Daru, jaki On się staje - i w Sakramencie Pokuty, doświadczając przebaczenia, Miłosierdzia…

Poniekąd można dzisiejszą Ewangelię odczytać właśnie tak: jak przejście przez Sakrament Pokuty, który prostuje moje krzywe wyobrażenia o sobie, krzywe oczekiwania jakie sobie postawiłem i których nie spełniłem, dochodząc do wniosku że się nie nadaję - przejście przez doświadczenie Miłosierdzia do przyjęcia Pana. Ciekawe jest w dzisiejszej Ewangelii pokazanie roli w tym wszystkim Maryi. Z jednej strony Ona jest jakby bierna - z drugiej: kluczowa. Nie da się przyjąć Pana nie przyjąwszy wpierw do siebie Niewiasty, Maryi… Można mieć na ten temat różne poglądy - Prawda jest Jedna: ta w Ewangelii. Nawet Józef - choć Pismo zaznacza, że był sprawiedliwy - bał się (zgodnie ze słowami Anioła) przyjąć Maryję i Jej Dziecko. Ta wzmianka o sprawiedliwości jest bardzo ważna: wycina ona wszelkie nasze ludzkie domysły na temat przyczyn, dla których Józef chciał się wycofać. Ten pomysł Jego nie wynikał z podejrzeń wobec Maryi - ale z Jego sprawiedliwości. To znaczy z tego, że rozumiał dogłębnie, iż nie jest godzien, nie jest wart, nie zasłużył - ani nie próbował zasłużyć - na Dar Maryi i Jej Dziecka. Właśnie to jest ważne: Bóg jest Darem i można Go tylko przyjąć - tak jak On chce się dać. Bycie jak Bóg nie jest produktem ani wypłatą - jest Darem Boga. I można ten Dar tylko przyjąć - tak, jak Bóg chce Go dać. Sprawiedliwość właśnie polega na uznaniu tej prawdy: że nie zasługuje się na ten Dar. Sprawiedliwość polega na niewchodzeniu w próby samodzielnego wypracowania sobie tego Daru - sprawiedliwość polega na pokornym przyjmowaniu. W świadomości, że nie zasłużyłem. I dopiero to rodzi radość obdarowania. Radość gaśnie, gdy wmówię sobie, iż w jakikolwiek sposób muszę zarobić. To jest niesprawiedliwe wobec Boga, który chce być Dawcą. On nie chce być Płatnikiem ale Dawcą. Nie chce być traktowany tak, jak Go potraktował starszy syn: jak ktoś, kto ma wypłacać wypłatę… Chce być Ojcem, który ma radość z obdarowywania swoich dzieci - i chce, by Jego dzieci miały radość obdarowanych, a nie udrękę wiecznie zarabiających niewolników, wiecznie niespełnionych i rozczarowanych… Chce być Dawcą a nie Płatnikiem. I to jest sprawiedliwość: widzieć w Nim Dawcę, a nie Płatnika - co implikuje widzenie w sobie dziecka a nie niewolnika czy robotnika ciężko harującego w pocie czoła, który na tylko ciernie i osty… Właśnie dlatego Syn wychodzi po nas - staje się Bogiem-Z-Nami - by nas tego nauczyć. Przekonać i nauczyć: bycia obdarowanymi. Dlatego Józef - choć boi się przyjąć Małżonki - jest sprawiedliwy: On wie, że nie zasługuje i nie może zasłużyć, nie chce „skalać” swoim brakiem zasług Cudu, jaki dokonuje się w Maryi. I właśnie dlatego Bóg posługuje się Aniołem, by przełamać lęk Józefa: właśnie dlatego że nie zasługujesz - Ja czynię Dar. Dar z Maryi i Jej Dziecka. W tym Darze jestem JA - nie dlatego, że zasłużyłeś, ale dlatego, że Ja CHCĘ. Pragnę - jak to wykrzyczał Jezus z Krzyża…

I teraz cała rzecz polega na tym, żeby przeżyć radość Józefa: radość Sprawiedliwego, który rozumie, że nie jest wart, nie jest godzien, że nie zasłużył i nie ma żadnej możliwości zasłużenia - a jednak został obdarowany ponad wszelkie oczekiwania. Radość, która rodzi się z pokornej sprawiedliwości. Sprawiedliwość Józefa bowiem jest sprawiedliwością pokorną - sprawiedliwość pychy bowiem jest przekonana, że mi się należy. Sprawiedliwość pokorna natomiast wie, że mi się nie należy - i dopiero taka sprawiedliwość, pokorna, otwiera człowieka na radość z obdarowania. Niezasłużonego, niewysłużonego. I dopiero wtedy człowiek daje się porwać radości bycia z Panem, który pierwszy przyszedł by być ze mną, choć nie zasłużyłem… Dlatego właśnie celnicy i grzesznicy wchodzą pierwsi do Królestwa: bo oni potrafią zrozumieć wielkość Daru w kontraście do swojego braku zasług… Niestety wszystkim „sprawiedliwym” świata grozi wściekłość starszego brata… Ja zasłużyłem i mi się należy - a tamten? Jakim prawem tamten ma być zbawiony?… Koniec. Już jestem poza Królestwem… Tak właśnie wygląda pseudosprawiedliwość, która skupiona jest na sobie i swoim zasługiwaniu i na wyczekiwaniu wypłaty… Prawdziwa pokorna sprawiedliwość skupiona jest na Darze. Na przyjmowaniu Daru. Tego chce Pan: BIERZCIE! Przyjmij. Wreszcie zajmij się przyjmowaniem, a nie zarabianiem. Zobacz, że Bóg jest Dawcą, a nie Płatnikiem. Na Eucharystii, w konfesjonale spotykam Dawcę a nie Płatnika.

Właśnie w tym jest kłopot pseudosprawiedliwego: że uważa, że za jego sprawiedliwość należy mu się wypłata. Zawsze jest we własnych oczach niedoceniony w związku z czym nie ma w nim radości. Zawsze jest niezadowolony - bo przecież zarobiłem, a tu nic... Za to prawdziwy sprawiedliwy - jak Józef - nie zarabia. Wie, że nie może, nie jest w stanie. Daje się przekonać Bogu-Z-Nami do obdarowania - i żyje w radości obdarowanego darmo. Józef wypełnił swoją rolę bardzo dobrze i dokładnie, z wielką miłością - nie dlatego, że zarabiał w ten sposób na cokolwiek, ale dlatego, że został w ten sposób obdarowany. Tego właśnie uczy Józef: żeby dostrzec swoje powołanie, swoją codzienność w kluczu obdarowania a nie zasługiwania. Wypełnić wszystko jak najlepiej, z wielką miłością nie dlatego, że zarabiam - ale dlatego, że zostałem obdarowany wezwaniem, by towarzyszyć Panu, który stał się Bogiem-Ze-Mną w mojej codzienności. Zostałem wezwany i zaproszony, by dziś towarzyszyć mojemu Bogu - a tym zaproszeniem jest On sam, Dar który uczynił z samego siebie. Przez ręce Niewiasty, Maryi. Dlatego najlepiej i najpewniej spotyka się Boga przez Jej ręce. Maryja staje się w Jedności z Bogiem darem dla ludzi - w scenie Zwiastowania i pod Krzyżem to potwierdza. Ona, która jako Jedyna nie uchyliła się, nie ukryła się przed nadchodzącym Bogiem - jest nam niezbędnie potrzebna, byśmy też nie uciekli, nie ukryli się. Przyjmuje Go dla nas - w nas. Tylko przyjąć Ją.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy