Łk 10, 1-9: Spośród swoich uczniów wyznaczył Pan jeszcze innych, siedemdziesięciu dwóch, i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście ze sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: «Pokój temu domowi!» Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swą zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: «Przybliżyło się do was królestwo Boże»”.
Niedobrze jest być człowiekowi samemu - tak powiedział Bóg po stworzeniu Adama. Dziś Jezus także wysyła uczniów po dwóch. Jezus zawsze gromadzi i zbiera. Zawsze posyła po dwóch. Jezus nie zamyka w indywidualności, nie zamyka w samotności, nie tworzy jakiegoś ekskluzywizmu. Łatwo właśnie wpaść w takie błędy, bo z jednej strony chodzi o osobistą relację z Jezusem, moją własną i indywidualną, bardzo intymną i wewnętrzną, w niedostępnej dla nikogo innego izdebce mojego serca, w twierdzy czy zamku wewnętrznym jak mówi św. Teresa od Jezusa. Ale z drugiej strony ta wewnętrzna i intymna relacja z Jezusem, te zaślubiny które nieustannie dokonują się w głębinach mego serca, uzdalniają mnie do relacji z drugim człowiekiem i całym stworzeniem. Ewa wchodzi w błędne relacje właśnie dlatego, że uprzednio straciła relację ze Stwórcą: rozmawia z wężem sama, sama wpatruje się w owoc zakazany… Właśnie tu jest początek wszelkiego upadku: wyjście z mojej własnej, indywidualnej relacji z Jezusem. Na przykład dzisiejsza Ewangelia mówi o posłaniu siedemdziesięciu dwóch. To posłanie, ich misja, wynika z osobistej inicjatywy Jezusa. To Jezus ich wyznaczył, wskazał właściwie, wręcz „wystawił” - i posłał. On jest Panem. On „wyrzuca” wręcz do tego świata, na żniwo, które nie polega na gromadzeniu dla siebie, ale na pociąganiu Miłością. Miłością, którą to ja pierwszy sycę się w moim sercu w mojej relacji z Jezusem. I to ta właśnie Miłość - którą kontempluję sercem, z którą jestem w relacji głębokiej i osobistej - uzdalnia mnie do tworzenia relacji z drugim człowiekiem i całym stworzeniem. Dlatego Jezus mówi, by się nie obciążać trzosem czy workiem ani sandałami, bo nie potrzebuję tego, czego potrzebuje człowiek prowadzony swoim egoizmem, skupiony na gromadzeniu dla siebie. Nie potrzebuję sandałów, by mnie prowadziły - bo moją Drogą jest Jezus, jest Jego Miłość. To Jego Miłość prowadzi mnie do drugiego człowieka. Jego Miłość, która pierwsza przyszła do mnie i po mnie - wyznać mi się. Jezus przyszedł do mnie i po mnie, przyszedł wyznać mi Ojca, Miłość Przedwieczną, odkładając po drodze wszelki ciężar, nie zatrzymując się ani nie zwlekając. Nikt i nic Jezusa nie powstrzymało w drodze do mnie. Nikt i nic nie jest dla Niego ważniejsze - wszystko odkłada, pozwala sobie wszystko odebrać, odkłada postać Bożą, odkłada wszelki zaszczyt i honor, odkłada wszelkie posiadanie, nawet szaty… odkłada wszystko, przechodzi przez wszystko, nic Go nie zatrzymuje, nawet Krzyż i Grób - ja jestem celem. To tak jak przy stworzeniu: nic nie powstrzymuje Stwórcy, kroczy przez zastępy dzieł, stwarza i tworzy niepowstrzymany - żeby wreszcie pojawił się człowiek, umiłowany przez Niego, dla którego podjął cały trud stworzenia. Tak samo w Jezusie Bóg pokazuje, że dla człowieka jest gotowy podjąć trud zbawienia. Tak jak w dziele stworzenia Bóg przywdziewa szatę swoich dzieł, by ukazać człowiekowi: oto, co potrafię dla ciebie uczynić - tak w dziele zbawienia, na Golgocie, Bóg daje się „rozebrać”, począwszy od Wcielenia, by ukazać człowiekowi: nikt i nic nie jest dla Mnie ważniejsze, wszystko odkładam ze względu na ciebie, człowieku. Mój umiłowany…
Właśnie o to chodzi: by to przeżyć. Ujrzeć marsz Boga przez dzieło stworzenia do mnie - i ujrzeć marsz Boga przez dzieło Wcielenia i Odkupienia do mnie. Boga, który nie obciąża się niczym. Boga, który nie tylko nie obciąża się, nie zwleka, nie szuka siebie, nie gromadzi dla siebie - ale wszystko odkłada, wszystko cokolwiek staje się utrudnieniem w wyznaniu mi Miłości… Najpierw trzeba to zobaczyć w Bogu, w swojej relacji z Nim - a wtedy człowiek zrozumie posłanie, o jakim mówi Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Najpierw trzeba stać się Jego uczniem, dać się przekonać o Miłości - a wtedy człowiek zrozumie, o czym Jezus mówi. Posyła, bym szedł do drugiego człowieka tak, jak w Jezusie Bóg idzie do mnie. W ten sposób we mnie będzie szedł On, który jest Miłością. Miłością skupioną totalnie na umiłowanym - której skupienia na mnie nikt i nic nie jest w stanie rozproszyć. W dzisiejszej Ewangelii o tym mówi Jezus: by nikt i nic nie rozpraszało mojego skupienia na człowieku do którego posyła mnie Jezus. Z którym i do którego posyła mnie w tej chwili Jezus, Miłość która pierwsza w tej chwili przyszła do mnie, wyznała mi się w sercu i zaprosiła do Wspólnoty ze sobą. Do współ-Życia które jest wspó-kochaniem. Dlatego koniecznie trzeba po dwóch - bo Królestwo, które się przybliżyło, jest widoczne w relacjach. Jezus włączył mnie w swoją relację z Ojcem - i tego drugiego też. Jeśli naprawdę uwierzyłem, to widzę, jak w Jezusie jestem w relacji z tym drugim - i ćwiczę w mojej codzienności trwanie w tej relacji, w której ten drugi, jego dobro jest w centrum mojej współ-uwagi. Jestem współ-skupiony z Jezusem. Wpatrzony w Jezusa zaczynam widzieć świat i ludzi Jego oczami - jeśli tak nie jest, to znaczy, że jeszcze nie jestem uczniem Jezusa. Jeśli widzę wciąż oczami egoizmu, interesowności, nienasycenia - to potrzebuję znowu nawrócenia. Jeszcze głębszego skupienia na Jezusie. Wciąż i wciąż na nowo. Tak bardzo, żebym zaczął współ-myśleć z Nim, współ-pragnąć, współ-patrzeć… Jedność. I wtedy w Jedności z Nim będę zdolny do budowania z drugim człowiekiem takiej relacji, jaką On buduje ze mną. To jest konieczne: nie tylko trwać w relacji z Jezusem, w modlitwie, w kontemplacji - ale naśladować relację, jaką buduje ze mną Jezus, w relacji z drugim człowiekiem. Bez tego nie ma Życia, bo Życie Miłości polega na tym, że płynie. Miłość prawdziwa potrzebuje kochać - nie sycić swoje wygodnictwo, swój egoizm itd., ale kochać. Miłość znajduje spełnienie w tym, że kocha. Dlatego nawet nie przyjęta, nawet odrzucona - jest spełniona. Bo kocha. Miłości wystarcza, że kocha. Miłość nie szuka tego, co przyjemniejsze i wygodniejsze. Nie chodzi od domu do domu, szukając wygody. Nie rozgląda się za tym, co smaczniejsze do jedzenia. Miłość jest skupiona na kochaniu osoby. Dla Miłości w centrum uwagi, absolutnym celem jest osoba. Najpierw jednak trzeba to przeżyć w swojej relacji z Bogiem: że ja, jako człowiek, jako osoba, jestem w centrum Jego uwagi, w centrum Jego wysiłków, w centrum Jego dzieł. Nie jestem dodatkiem, nie jestem pretekstem, ale jestem centrum. Zobaczyć to - w relacji z Bogiem. Jak jestem centrum dla Niego. I zobaczę, że to jest zdrowe, prawdziwe - nie chore, nie takie jak my to próbujemy zrobić po swojemu. Jego Miłość jest zdrowa, nie jest uzależniająca, nie jest wpadająca w skrajności. Przeżyć trzeba to w relacji z Nim - wtedy będę umiał pokazać drugiemu człowiekowi, że on jest w centrum mojej uwagi. Zdrowo, bez zniekształceń, bez uzależnień, bez szukania siebie. Właśnie do tego jestem zaproszony: do Wspólnoty, do Jedności, która jest zdrowa, w której nikt nie jest pokrzywdzony, podporządkowany, pominięty, poświęcony - ale wszyscy są umiłowani, docenieni, nasyceni, uszanowani. W tej Wspólnocie nie ma lepszych i gorszych - każdy ma swoją relację z Bogiem, z Jezusem, swoją indywidualną, w której odczytuje swoją wartość i swoją tożsamość. Nie muszę budować swojej wartości i tożsamości kosztem innych - jestem oparty na relacji z Jezusem, dla którego jestem zawsze niepowtarzalny. I mogę dzielić się moją niepowtarzalnością z innymi - bo moja niepowtarzalność w oczach Jezusa nigdy się nie skończy. Jego spojrzenie z Krzyża na mnie nigdy się nie wyczerpie. Jezus - dosłownie tłumacząc - posyła w dzisiejszej Ewangelii jakby „w spojrzeniu”… Uczniowie idą pozostając nieustannie „w oczach” Jezusa… Właśnie o to chodzi: o to wpatrzenie w Jego oczy nieprzerwanie wpatrzone we mnie. Wtedy mogę nawet iść między wilki. Nic mnie nie przestraszy, nic mnie nie zwiedzie, nie pokona - bo jestem wpatrzony w Prawdę, która jaśnieje w Jego spojrzeniu. Piotr, gdy zapadł się w ciemność na dziedzińcu arcykapłana, szukał jednego: spojrzenia Pana. Odnalazł. I to jest siła Piotra: siła Piotra nie przejawia się w tym, że on nie upada, ale w tym, że wie gdzie wracać. Do spojrzenia Pana, w którym to spojrzeniu jest wszystko. Jego Miłość i moja tożsamość. Jego Miłość i moja godność, moja wartość - która nie przemija nawet gdy upadam. I to mnie uczy prawdziwego wartościowania: wartością nie jest dom, jedzenie, trzos, ubranie itd. Wartością jest człowiek, do którego właśnie teraz posyła mnie Pan, na którego Pan chce patrzeć właśnie teraz moimi oczami. Wiem ile jest wart ten człowiek - bo wiem, ile ja jestem wart w oczach Pana. Moja wartość nie wynika z tego, co robię czy nie robię, co mam czy nie mam, co jem i piję, gdzie mieszkam itd. Moja wartość wynika z Jednego: kim jestem dla Niego, dla Pana. A to widzę w Jego spojrzeniu. Moja wartość jest w tym, co Pan czyni dla mnie - a nie w tym, co ja czynię dla Niego. To że jestem, że mogę cokolwiek uczynić - wynika z wartości, jaką mam dla Pana, wynika z tego co On czyni dla mnie. To, że ja mogę cokolwiek uczynić - jest tylko skutkiem tego, co On pierwszy czyni dla mnie.