Z parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Bielawie ponad 250 osób wyruszyło do Wambierzyc, Barda i Krzeszowa. Która z tras była najtrudniejsza?
Z Bielawy w tym roku pątnicy mogli wybrać 23 marca jedną z trzech tras: niebieską, św. Ignacego liczącą 56 km do sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Krzeszowie, pomarańczową, św. Józefa mającą 42 km i prowadzącą do sanktuarium Matki Bożej Strażniczki Wiary w Bardzie, jak również żółtą, św. Jakuba przez 39 km do sanktuarium Wambierzyckiej Królowej Rodzin.
Ksiądz Krzysztof Pełech wybrał tę najdłuższą. - Wyruszyłem w drogę z moim znajomym, Mariuszem. Wiedziałem, że dużo chodzi po górach i trochę liczyłem, że gdy będzie trudniej, pogoni mnie i zmotywuje do dalszej wędrówki. I rzeczywiście tak było. Kiedy czułem zmęczenie i pytałem o odpoczynek, on żartobliwie odpowiadał, że jeśli widziałem konia, to powinienem wiedzieć, że on nie siada, tylko stoi i w ten sposób odpoczywa. Dzięki tej radzie udało nam się dotrzeć na miejsce bardzo wcześnie, bo o 9.20. Wypiliśmy z kustoszem sanktuarium, ks. Marianem Kopką, herbatę i dopiero po jakimś czasie zaczęli pojawiać się pozostali uczestnicy - wspomina.
Dodaje, że choć się udało, to wcale nie było łatwo. - Najgorsze były dwa podejścia. Przy XII stacji Drogi Krzyżowej i tuż przy końcu. To straszne uczucie, gdy człowiek cieszy się ostatnią prostą, a tu przed nim staje niemal pionowa ściana - śmieje się bielawski proboszcz, znany z chodzenia do Santiago de Compostela.
Druga pod względem długości trasa była najbardziej popularna. Ponad 160 osób wybrało drogę do Barda. Wśród nich znalazł się ks. Daniel Rydz, wicedyrektor Caritas Diecezji Świdnickiej.
- Szedłem w tym roku pierwszy raz. I na początku może trochę jak innym wydawało mi się, że jest to normalna wyprawa w góry. Po drodze jednak okazało się, że mrok, śnieg czy samotność doskwierają bardziej niż podczas zdobywania szczytów. To chyba przede wszystkim zasługa niesionych intencji. One często są dodatkowym ciężarem, który trzeba donieść do końca. Czy miałem po drodze chwile kryzysu? Oczywiście, że tak. Choć największy przyszedł dopiero, gdy uświadomiłem sobie, że większość trasy już pokonałem - opowiada.
W ostatnią z tras wybrał się Grzegorz z Bielawy. - Droga do Wambierzyc ma tę specyfikę, że ciągle trzeba wspinać się na szczyty gór, a następnie zejść w doliny i tak kilka razy. Najwyższy szczyt to Bielawska Polana i to ona najbardziej dała mi w kość. Cały czas szło się pod górę, a pogoda nie rozpieszczała. Szło się bardzo trudno, bo było ślisko. Chwila modlitwy przy V stacji i momentalnie zrobiło mi się zimno, nawet bardzo zimno. Z Polany ostre zejście w dół, a potem wspinaczka na górę Świętej Anny. Wszędzie śnieg i błoto. Kiedy dotarliśmy do Wambierzyc, obowiązkowo odwiedziliśmy Kalwarię z milionem schodów do góry, a potem w dół. Te 56 schodów przed bazyliką nie robiło już wielkiego wrażenia. Mętlik w głowie. Radość miesza się ze zmęczeniem. Ból. Ale już wiem, że pójdę na EDK za rok - kończy.