Nowy numer 11/2024 Archiwum

Radość Ewangelii (14.06.2018)

Mt 5,20-26: Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie zabijaj!”; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: „Raka”, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj. Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie wydał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: Nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie zwrócisz ostatniego grosza”.

Sprawiedliwość uczonych w Piśmie i faryzeuszów… Wszystko się rozstrzyga na płaszczyźnie relacji do Prawa, co bardzo silnie pokazują Listy św. Pawła. Czym jest Prawo? Sposobem na zaliczenie, zarobienie, wykazanie się, na zbudowanie własnej doskonałości? Właśnie tu jest problem od początku, od Adama i Ewy: w myśleniu, że pod jakimkolwiek względem jestem w stanie stworzyć się, wydoskonalić się sam… Że w ogóle jestem w stanie cokolwiek zrobić sam. Że cokolwiek mogę sam. Ja sam nawet nie mogę istnieć, a co dopiero zrobić cokolwiek. Ja sam - podobnie jak Adam - odkrywam że jestem prochem, nicością. Gdy tylko dam się sprowokować do czegokolwiek sam. Prawo nie jest sposobem na wykazanie się przed Bogiem, na zarobienie, na stawanie przed Bogiem jak równy przed równym - bo zaliczyłem takie czy inne przepisy, zobowiązania itp. Tu cały czas pokutuje myślenie, jakie wpoił wąż Adamowi i Ewie: że mogę zrobić coś poza Bogiem, co mnie uczyni równym Jemu i że wtedy będę mógł stawać przed Nim jak równy przed równym. Że sam siebie mogę uczynić jak On. A to kłamstwo jest. Ja nawet nie wiem, jaki On jest - nie mówiąc o tym, żebym był w stanie uczynić siebie takim jak On. Właśnie dlatego jestem jedną wielką karykaturą Ojca - bo ciągle daję się sprowokować, żeby czynić siebie samemu jak On, jak Ojciec. A przecież ja nie znam Ojca, tylko Syn zna Ojca… Tylko Ojciec może mnie uczynić takim jak On, tylko Ojciec może mnie zrodzić - przecież ja nie jestem własnym stwórcą ani sam siebie nie rodzę… Prawo nie jest sposobem na zrodzenie siebie, na wykazanie się przed Bogiem, na zarobienie na Jego wdzięczność i Miłość. Prawo jest - jak wszystko od początku - zaproszeniem. Straciliśmy z oczu zaproszenie - poszliśmy w swoją stronę. Zamiast skorzystać z zaproszenia na ucztę Miłości, poszliśmy do swego kupiectwa, do swoich wołów i do swoich własnych zaślubin z niewiadomo kim… A przecież to Miłość, to Bóg sam jest moim Oblubieńcem, który od początku pragnie mnie poślubić. Który stwarza mnie poślubiając garść prochu… Straciliśmy z oczu zaproszenie do zaślubin - Oblubieniec siedzi na naszej uczcie weselnej, a my poślubiamy w kółko wszystko i wszystkich, tylko nie Jego. Jego traktujemy jak PZU, wtedy gdy coś braknie, nie pasuje, nie idzie jak chcemy - wtedy On powinien podskoczyć i jeszcze nam wszystko pozałatwiać… Poślubiamy swój egoizm i jeszcze domagamy się, by prawowity Oblubieniec nam w tym pomagał… Prawo nie jest sposobem na przekupienie Boga, na wykazanie się - jest zaproszeniem. Zaproszeniem do tego, by wrócić do Jedności, do której zostaliśmy włączeni od początku: do Jedności pragnień i działania, które są pragnieniami i działaniami Miłości. Straciliśmy Ducha Bożego, straciliśmy umiejętność myślenia, pragnienia i działania w Jedności z Miłością - poddaliśmy się myśleniu, pragnieniu i w konsekwencji działaniu egoizmu. Dlatego Prawo: Miłość tłumaczy cierpliwie, co jest Miłością, a co nie jest… Zaprasza. Wciąż i wciąż. A my odkrywamy, wciąż i wciąż, że nie potrafimy czynić Miłości. Nie potrafimy być Miłością. Nie potrafimy sami z siebie wytrwać w Jedności Trójjedynej Miłości. Nie potrafimy. Odkrywamy wciąż i wciąż na nowo naszą nędzę, małość, niewystarczalność, niedoskonałość… I to jest takie nie do zniesienia dla naszej pychy! Nie do zniesienia jest świadomość, że mi czegoś brakuje, nie dostaje, że się pomyliłem, że nie wyszło, że upadłem, że zbłądziłem - że nie jestem Bogiem… I dlatego tak trudno człowiekowi poradzić sobie ze świadomością własnej słabości, niedoskonałości i niewystarczalności. I stąd też wynika kłopot z pogodzeniem się ze słabością i niewystarczalnością drugiego człowieka. A wszystko stąd, że wziąłem sprawiedliwość w swoje ręce, wziąłem w swoje ręce władzę sądzenia. Tylko Bóg jest Sędzią i tylko On ma prawo sądzić - mój sąd jest sądem bez Miłości i bez Miłosierdzia. Tylko On jest Miłością i tylko Jego sąd jest w pełni sprawiedliwy - bo miłosierny. W pełni miłosierny bo sprawiedliwy. Nie istnieje miłosierdzie bez sprawiedliwości ani sprawiedliwość bez miłosierdzia. Jedno oderwane od drugiego jest od razu fałszywe - dlatego ciągle wchodzimy w fałszywe osądy. Jedyny prawdziwy i sprawiedliwy osąd to osąd Miłosierdzia.

Odkrył to Piotr - dlatego nie uległ pokusie, której my ulegamy namiętnie: nie uwierzył sądowi, który wydał sam na siebie, tylko wbrew wszystkiemu poszedł wyczytać osąd, wyrok z oczu Jezusa. Piotr sprawiedliwy. To jest właśnie większa sprawiedliwość - największa: poddać się osądowi Boga. Nie ulegać pokusie, by wierzyć swoim własnym osądom i wyrokom, wydawanym na samego siebie - tylko poddać się osądowi Boga. Wyczytać wyrok z Jego spojrzenia. To jest właśnie sprawiedliwość: tylko On jest Sędzią, bo tylko On jest Miłością Miłosierną. Nikt z nas nie jest. Łatwo się dowiedzieć, czy rzeczywiście poddaję się Jego sądowi, czy też sądzę się sam: jeśli nie potrafię znieść, zaakceptować, pokochać drugiego człowieka w jego inności, niedoskonałości, w jego błędach i pomyłkach, w jego niedostatkach, w jego winach wobec mnie - jeśli go sądzę bez Miłości i Miłosierdzia, jeśli uważam go za pustogłowca, głupka który się na niczym nie zna i nic nie wie, za bezbożnika wartego piekła - to znaczy, że właśnie tak osądziłem siebie. Zawsze relacja do drugiego człowieka jest zwierciadłem mojej relacji do samego siebie. Jeśli sądzę innych bez Miłosierdzia, znaczy że najpierw osądziłem bez Miłosierdzia siebie. Że wpadłem w pułapkę pychy, stawiającej siebie na miejscu Boga-Sędziego. Sam siebie zamykam w więzieniu - coraz więcej wokół mnie głupków, pomyleńców i bezbożników, coraz bardziej czuję się jak w piekle, wśród ludzi którzy są nie do wytrzymania. Ale prawda jest taka, że ja nie jestem w stanie wytrzymać ze sobą - a reszta to tylko jest projekcja na innych… Sam dla siebie jestem sędzią, katem, dozorcą… Właśnie dlatego, że moja sprawiedliwość jest mniejsza, najmniejsza, żadna: dopuściłem się fundamentalnej niesprawiedliwości biorąc w swoje ręce władzę Boga, władzę sądzenia. I dlatego znieść nie mogę siebie ani nikogo innego - bo zamiast czytać Jego spojrzenie, zacząłem patrzeć oczami mojej pychy i egoizmu.

Tylko On sądzi sprawiedliwie - tylko On jest Sędzią żywych i umarłych. Tylko Jezus - który patrzył z Miłosierdziem nawet z Krzyża na tych, co Go doń przybili. Na tych, którzy z Niego szydzili. Nawet ich nie odrzucił - bo nigdy nie odrzucił siebie. Bo nigdy nie wyparł się siebie. Jestem darem Ojca dla mnie - i tylko gdy przyjmę siebie jako dar Ojca, jestem w stanie być darem dla innych. I tylko wtedy, gdy przyjmę siebie jako dar Ojca dla mnie - przyjmę też innych jako dar Ojca dla mnie. Przestaną być w moich oczach głupkami, bezrozumnymi - bo nie myślą jak ja. Przestaną być w moich oczach bezbożnikami - bo nie robią tego co ja i tak jak ja. Przestaną mi przeszkadzać - bo ja przestanę być Bogiem, Sędzią. Odkryję, że jestem stworzeniem - wyjątkowym, bo zaślubionym. Że jestem darem - darem Boga dla mnie i jako taki jestem darem Boga dla innych. A ci inni są darem Miłości Boga dla mnie. Dopiero gdy to odkryję, gdy to wyczytam w Jego oczach - że jestem darem Jego Miłości po pierwsze dla mnie, ja, właśnie taki, umiłowany i poślubiony w swojej niedoskonałości i niewystarczalności… Właśnie dlatego On, który jest Pełnią, poślubia mnie, który jestem jednym wielkim brakiem - bo jestem brakiem potrzebującym uzupełnienia. On uzupełnia mnie sobą - poślubia mnie. Na wieki i na zawsze. Kłopot zaczyna się, gdy ja przestaję przyjmować to uzupełnienie, zaproszenie do bycia razem, do bycia z Nim, do życia z Nim, w Jedności - gdy dam się sprowokować do robienia czegokolwiek samemu. Choćby do myślenia, sądzenia i oceniania samemu. Wówczas zostaję tylko sam - brak. Właśnie dlatego On uparcie wraca, Oblubieniec uparcie przychodzi mnie zaślubiać Tchnieniem Ducha w konfesjonale, zaślubiać Darem z siebie samego w Eucharystii - bo jestem wybrakowany bez Niego. I tu jest właśnie prawdziwa Sprawiedliwość, która wypełnia wszystko, co sprawiedliwe. Sprawiedliwe jest dać to, czego brakuje - a mi brakuje Boga. I Bóg w swojej Sprawiedliwości staje się Darem - bo mi brakuje Jego, wszystkiego. I tu jest moje pogodzenie się ze sobą - w Jego Miłości do mnie, wybrakowanego. I tu jest moje pogodzenie się ze wszystkimi wybrakowanymi - w Jego Miłości do mnie, wybrakowanego. Tu jest spłacany dług do ostatniego grosika, do ostatniej kropli Krwi, do ostatniego Tchu, aż do końca: dług Miłości, która mnie poślubiła w akcie stworzenia i nigdy tego nie odwołała. Miłość powiedziała: kocham cię! I spłaca dług Miłości: dając siebie do końca. A ja odpowiadam: kocham Cię! I przyjmuję Oddech Miłości w konfesjonale, spożywam i piję Miłość aż do końca w Eucharystii. A ja odpowiadam: kocham Cię! I piję Miłość kropla po kropli, chwila po chwili, nie próbując dyskutować. Nie próbuję sądzić, osądzać czy jestem wart Miłości - nie śmiem dyktować Bogu, czy może mnie kochać, czy nie. Poddaję się Miłości, spojrzeniu Pana, Jego Tchnieniu - bo to On jest Jedynym Sędzią i to On decyduje, czy kocha. I Jego decyzję czytam w Jego spojrzeniu, chwila po chwili. Co chwilę spogląda na mnie na nowo z Miłością - gdyby w jakiejś chwili w Jego spojrzeniu brakło Miłości do mnie, przestałbym w tej chwili istnieć. Skoro istnieję - to znaczy, że w tej chwili Jego wyrok jest właśnie taki: kocham cię! Tak się słyszy Miłości - i tak się na Nią odpowiada, chwila po chwili: kocham Cię! Pójdę z Tobą - w kolejną chwilę. I kolejną. I kolejną… Patrzeć wraz z Tobą, patrzeć z Miłością na wszystkich tych, którzy jak ja istnieją tylko dlatego, że wciąż ich kochasz. Niedoskonałych, błądzących, pogubionych - właśnie dlatego że tacy są, właśnie dlatego wylewasz na nich Siebie, Miłość. Właśnie na takich patrzysz z Miłością z tronu Krzyża. Wszyscy razem tu stoimy - u stóp Krzyża jako grzesznicy. Tylko Jedna jest tu bez grzechu - a mimo to przyszła tu z nami, kierowana Miłością. Wiem, jak patrzysz na grzeszników, bo wiem jak patrzysz na mnie. Wiem, co Matka myśli o grzesznikach - bo wiem, co myśli o mnie. To się właśnie tu zaczyna: jak siebie samego… Staję przed Tobą Panie jako grzesznik - i czytam z Twoich oczu wyrok. Wyrok, który sprawia, że już nie chcę innego widoku, jak tylko Twoje oczy wpatrzone we mnie z Miłością. I wtedy, wpatrzony w Twoje oczy, widzę siebie i innych właśnie tak jak Ty: z Miłością. Większa sprawiedliwość: oddać sąd Sędziemu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy