Nowy numer 13/2024 Archiwum

Radość Ewangelii (23.10.2018)

Łk 12,35-38: Jezus powiedział do swoich uczniów: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy bądźcie podobni do ludzi oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc, będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie.”

Zaczyna się mówić o czuwaniu… Czuwanie - po grecku - jest bardzo związane ze słowem, używanym w Nowym Testamencie na określenie zmartwychwstania Jezusa. Są dwa takie słowa. Jedno akcentuje powstanie, drugie jakby przebudzenie. W dzisiejszej Ewangelii chodzi o przebudzonych. O oświeconych. Tych, którzy przez Chrzest, przez Sakrament Wiary, Sakrament Oświecenia - ujrzeli i uwierzyli, jak Jan. Ale żeby ujrzeć i uwierzyć, trzeba wejść do pustego grobu. Trzeba złożyć w grobie swoje wyobrażenia o życiu i o śmierci, o sensie wszystkiego i o tym, o co właściwie w tym wszystkim chodzi. Trzeba odłożyć na bok wszystko, czego się nauczyłem od świata, co sobie wyobrażam, co się domyślam i co mi się wydaje, że wiem. Przebudzenie, oświecenie ostatecznie oznacza wejście w ciemność, która okazuje się być Prawdziwą Światłością. Pójście drogą, która po ludzku, w rozumieniu świata, w ogóle nie istnieje. Wiara pozwala widzieć przejście tam, gdzie wszyscy widzą tylko mur. Drogę tam, gdzie wedle logiki świata jest otchłań. Wiara idzie po linie nad przepaścią - po linie, której nie ma w oczach tego świata. Dlatego słudzy z dzisiejszej Ewangelii czuwają w nocy, są przebudzeni, są trzeźwi, są widzącymi i żyjącymi mimo ciemności, mimo ciężkiej pory. I właśnie wtedy, gdy czuwać i trwać najtrudniej, gdy najtrudniej wierzyć, gdy logika świata umiera, przychodzi Pan, zastawia Stół, układa swoje sługi dookoła i obchodząc - usługuje. Myje nogi. Karmi Ciałem i poi Krwią. Właśnie wtedy, gdy wszelka logika zawodzi - wiara sięga szczytu - Pan staje się Ciałem. Obecny namacalnie, dotykalnie - żeby utrzymać w nas wiarę. Paradoks: z jednej strony trzeba szczytu wiary - z drugiej szczyt potwierdzenia… Pan obecny namacalnie, dotykalnie, sobą karmi swoich uczniów - by wytrwali, nie ulegli, nie zwątpili.

Właśnie tu idzie walka: żeby człowiek zwątpił, poddał się, zrezygnował - bo po ludzku… wszystkie ludzkie racje… wszelka logika tego świata… Przecież wszystko się zgadza! Przecież to normalne i oczywiste! Zadbaj o siebie, zawalcz… Zrobiłeś tyle dobra - teraz czas na ciebie… Pan idzie do końca. Z Nim - Maryja. Z Maryją za rękę - Uczeń Umiłowany. Tak, będę umiłowany nawet jeśli zaprę się jak Piotr - ale mogę pójść z Panem i Maryją do samego końca. Mogę. Mogę pójść i minąć drugą straż, trzecią straż… Każdy kolejny miecz o połyskującym ostrzu. Herubów mogę minąć i archaniołów. Mogę dojść z Panem do końca: na Prawicę Ojca. W ramiona Ojca. Wystarczy, że nie ulegnę logice świata. Wystarczy, że będę szedł wpatrując się przez wiarę w spojrzenie Pana, który zbudził się ze snu śmierci by przyjść do mnie - przez wszelkie straże, pieczęcie, skały, gdy jeszcze było ciemno - i spojrzeć z Miłością na mnie. Wbrew logice, wbrew zasadom, wbrew wszystkiemu… Bo to jest Miłość Pana. Czy dam się obudzić i porwać Jego Miłości? Przychodzi i puka. Puka do mojego serca, do mojego umysłu. Puka - czasem wręcz wali obuchem - bo zasnąłem, bo dałem sobie zaćmić umysł logiką tego świata, skupiłem się na sobie - i straciłem radość umiłowanego. Zacząłem rozglądać się po Golgocie zamiast wraz z Matką wpatrywać się w Ukrzyżowanego, w Jego Miłość. Zacząłem kontemplować ciemność Wielkanocnego Poranka zamiast Jasność spojrzenia Zmartwychwstałego Pana. Tak, Pan zmartwychwstał gdy jeszcze było ciemno. Tak, wielokroć wstawał, gdy jeszcze było ciemno - i szedł osobno na modlitwę, wpatrywać się w oczy Ojca - by Jego spojrzenie na nas, Jego Oblicze było dla nas Latarnią w ciemnościach, jak słup ognia na pustyni, jak oblicze Mojżesza. Pan już nie świeci światłem odbitym. Jaśnieje Obecnością Ojca - bo jest w Ojcu a Ojciec w Nim. I my jesteśmy w Panu a On w nas - przez Ducha, przez Miłość, która jest Osobą. To jest Światło, to jest wiara: PAN JEST! Mija czas, noc się przeciąga, czuwanie staje się nużące, nużące staje się pielęgnowanie wiary Ucznia Umiłowanego… Módlcie się, byście nie ulegli pokusie! Spoczywajcie na Sercu Pana! Bierzcie i jedzcie Pokarm Mocnych - tych, którzy nie chcą zasnąć.

Kto zasnął? Kto umarł? Ten, kto zwątpił. Ten, kto uległ myśleniu tego świata. Kto wobec ciemności, trudności, niezrozumienia - poddał się. Kto żyje? Kto widzi? Ten, kto idzie do końca - trzymając się wiary, że Pan JEST. Że idę Jego Mocą, Mocą Jego Ducha, Mocą Jego drogi na Golgotę, Mocą Jego zstąpienia do otchłani i Zmartwychwstania. Właśnie w tym, że idę - jest potwierdzenie. W tym, że trwam, że ufam, że się nie poddaję - choć po ludzku to jest absurd - w tym jest Pan. Jego Moc. Jego Duch. Trzeba kontemplować Drogę Pana. Uważnie, nie pomijać szczegółów - wtedy rozpoznaje się Pana w trudzie, pozornie bezsensownym, po ludzku absurdalnym. Miłość jest największa na Golgocie: w wytrwaniu do końca. Końca, który pozornie jest kresem, śmiercią - a w istocie rzeczy Życiem. Wiara Ucznia Umiłowanego - wiara, która rodzi się, gdy człowiek wejdzie do grobu. Wiara, która w oczach świata jest ciemnością, głupotą, zgorszeniem, śmiercią - a dla nas Mocą i Mądrością, Drogą Prawdą i Życiem. Żeby się obudzić, trzeba złożyć w grobie wszystko, co dotąd myślałem i sądziłem. Samego siebie nawet. Zaprzeć się - i iść do końca. Z Panem i Maryją. Z Uczniem Umiłowanym. Ze wszystkimi, którzy doszli do celu.

Właśnie tak wygląda życie wiary: gdy człowiek - kierowany wiarą, a nie ludzką logiką i ludzkimi kalkulacjami - do końca trwa w tym, co do niego należy. Nawet gdy robi się żmudnie i trudno, gdy wydaje się, że wszystko idzie źle i się wali, gdy nie ma efektów i wszystko się rozpada - jeśli to jest moja droga z Panem, to idę do końca. Nie ważne są ludzkie oceny, ludzkie widzenie, ludzkie kalkulacje, ludzkie przewidywania i ludzkie efekty - efekt ma być nie-ludzki. „Efektem” ma być Bóg sam. To, co nas zagłębia w bezsensie, w udręce i zniechęceniu, to nasze ludzkie oczekiwania, kalkulacje, przewidywania i osądy. Nasza pycha, która sądzi, że wie, jak się idzie do Boga i jak On powinien wyglądać. Nasze skupianie się na sobie. Bo mi źle, bo mi trudno… Gdy idziesz na Mount Everest i chcesz go zdobyć, to się użalasz nad sobą i trudnościami, czy idziesz wpatrzony w szczyt, na którym ci zależy? Dlatego i nam towarzyszy Szczyt, już tu i teraz, w Eucharystii Żywy Pan, który jest naszym Celem. Kontemplować Pana - i iść. Przez noc. Przez zmęczenie. Przez fale i wiatr - wpatrzony nie w siebie, ale w Jego spojrzenie. Aż zobaczę Ojca. Reszta się nie liczy. I to jest droga wiary. Do Nieznanego idzie się przez nieznane.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy