Za ofiary stanu wojennego oraz nieżyjących działaczy „Solidarności” w Wałbrzychu i Świdnicy zostaną odprawione Msze Święte.
Centralne uroczystości upamiętniające 37. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego na Dolnym Śląsku odbywają się we Wrocławiu. W Wałbrzychu natomiast w kościele pw. Aniołów Stróżów dzisiaj o godz. 18 odprawiona zostanie Msza św. oraz złożone kwiaty pod tablicą upamiętniającą ofiary tamtego czasu.
Świdnicka „Solidarność” zaprasza na Mszę św. w najbliższą niedzielę, 16 grudnia, o godz. 10 do katedry.
Stan wojenny został wprowadzony 13 grudnia 1981 roku na terenie całej Polski. Zawieszono go 31 grudnia 1982 roku, a zniesiono 22 lipca 1983 roku.
W tym czasie internowano łącznie 10131 działaczy związanych z "Solidarnością", życie straciło około 40 osób, w tym 9 górników z kopalni "Wujek" podczas pacyfikacji strajku. O tym trudnym, a dla wielu tragicznym czasie, tak mówią lokalni działacze „Solidarności”.
Zygmunt Stelmach, obecnie członek Zarządu Regionu Dolny Śląsk NSZZ „Solidarność”, etatowy związkowiec oddziałów Kłodzko i Ząbkowice Śląskie, niegdyś pracownik Centrali Nasiennej w Ząbkowicach Śl.
W 1981 roku 13 grudnia to była niedziela. Miałem wtedy 25 lat i małe dzieci. Internowany nie byłem. Pracowałem w małym zakładzie. Dyrekcja od razu wprowadziła całodobowe dyżury. Kiedyś na nocnym, zostałem przyłapany na słuchaniu Radia Wolna Europa. Tylko tam były prawdziwe informacje, która kopalnia strajkuje, gdzie użyto siły. Że w kopalni „Wujek” zginęli ludzie, to też wiedzieliśmy z Wolnej Europy.
Ja pracowałem jako elektryk. Miałem wymalowany farbką napis „Solidarność”. Kazali mi to usunąć. Nie zrobiłem tego. Miałem poważne rozmowy, było zastraszanie. Ale byłem wtedy jedynym elektrykiem, więc mnie nie zwolnili.
Jacek Sługocki, obecnie emeryt, niegdyś przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w Spółdzielni Mieszkaniowej w Świdnicy. Internowany od sierpnia do grudnia 1982 roku.
To wszystko odchodzi w niepamięć. Jestem jednym z nielicznych, żyjących do dziś, pierwszych działaczy „Solidarności”. O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się podczas Mszy św. Było wcześnie rano, w kościele tylko kilka osób.
Na początku stycznia 1982 roku zaczęliśmy drukować prasę podziemną. Pracownicy zakładu przynosili papier, a farbę robiliśmy ze wszystkiego, nawet z pasty do butów.
Aresztowano mnie 28 sierpnia 1982 roku. Wieczorem do domu przyszło dwóch - esbek i mój dzielnicowy. Zawieźli na komendę i zaprowadzili na trzecie piętro. Bardzo się bałem. Pomyślałem, że jak będą chcieli mi coś zrobić, wyskoczę przez okno. Następnego dnia przewieźli mnie i kilku innych do Wałbrzycha. Warunki były tam tragiczne. Po dwóch tygodniach przenieśli mnie do Nysy, tam już było lepiej.
Nie byłem torturowany, nie doświadczyłem przemocy fizycznej. W Świdnicy i Wałbrzychu takie sytuacje się nie zdarzały. Esbecy stosowali presję psychiczną. Cenzurowali wszystkie listy, niektóre przetrzymywali i dawali np. po dwóch, trzech tygodniach.
Przez cały ten czas żona bardzo się martwiła, ale nie robiła mi wyrzutów. Starszy syn też wiedział, o co chodzi, wychowaliśmy go patriotycznie.