Mk 1, 14-20: Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich Jezus: „Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi”. A natychmiast, porzuciwszy sieci, poszli za Nim. Idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni, zostawiwszy ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi, poszli za Nim.
Potrzeba żebym ja się umniejszał a On wzrastał - tak mawiał Jan. I rzeczywiście się to dzieje: Jan się coraz bardziej usuwa, otwierając drogę Jezusowi. Dając pole do działania Jezusowi. Czy Jezus uciekł z Judei po uwięzieniu Jana? Nie. Zaczął robić, co do Niego należy. Zaczął wypełniać czas.
I tu po pierwsze jest ważne spostrzeżenie dotyczące relacji Jana i Jezusa. Otóż spotkanie człowieka z Bogiem to zawsze spotkanie dwóch wolności. Z jednej strony jest wolność Boga - z drugiej darowana człowiekowi wolność człowieka, która jest w nim obrazem Boga. I Bóg zawsze szanuje swój własny dar w człowieku: zawsze uszanuje wolność człowieka. Więc im dalej ja się posunę - tym mniej miejsca zostawię dla Boga. Im więcej ja wezmę w swoje ręce - tym bardziej Bóg się wycofa. Był taki żydowski myśliciel, Izaak Luria, który mówił o wycofaniu się Boga: że Bóg jakby się cofa aby uczynić dla człowieka przestrzeń wolności. To dość poprawne myślenie. Bóg się wycofuje, stwarza przestrzeń wolności człowiekowi - i czeka. Na ile człowiek wpuści Boga w tę przestrzeń. W tym kontekście grzech pierworodny polegał na zawładnięciu całą przestrzenią stworzoną przez człowieka - w taki sposób, że nie ma miejsca dla Boga. Co ciekawe, to wcale nie musi oznaczać, że przestałem wierzyć w Boga, przestałem się modlić itd. - a jednak w praktyce nie zostawiam miejsca dla Boga… Tu się pojawia słynny tekst, jaki zapisał ks. Dolindo, w którym to tekście Jezus mówi o modlitwie „Jezu, Ty się tym zajmij…” Warto przemedytować ten tekst, żeby zrozumieć dokładnie tę modlitwę: tu właśnie chodzi o robienie miejsca dla Boga. Bóg czeka - aż ja w mojej wolności dopuszczę Go do moich spraw, moich myśli, uczuć, emocji - do mojej codzienności. Bóg czeka na akt mojej wolności. To znana sprawa: od dawna w Kościele Katolickim znane są obrazki Jezusa pukającego do drzwi, w których nie ma klamki. To są drzwi ludzkiego serca, ludzkiego życia, ludzkich spraw - klamka jest od wewnątrz. I właśnie na tym polega w tym kontekście skutek grzechu pierworodnego: Bóg został na zewnątrz (według nas). Wyznaczyliśmy Mu rolę zewnętrznego obserwatora naszych poczynań - a potem sami nie potrafiliśmy znieść myśli, że ktoś z zewnątrz obserwuje bacznie nasze poczynania, widzi nasze błędy i upadki, naszą nieudolność itd. - więc odrzuciliśmy ostatecznie takiego Boga… na szczęcie taki nie istnieje. I Jezus przyszedł, by nam pokazać Prawdziwego.
Myślę, że łatwo tu zauważyć, że faktycznie można się dużo modlić i chodzić do kościoła - a w praktyce zostawiać Bogu nadal tylko rolę zewnętrznego obserwatora… Oczywiście nie potępia to chodzących do kościoła ani nie usprawiedliwia niechodzących… Wszyscy chorujemy na grzech pierworodny i wszystkim nam ciągle zagrażają błędy Adama i Ewy… Dlatego właśnie Jezus nawołuje do nawrócenia, czyli przemiany myślenia.
Mechanizm grzechu pierworodnego, który prowadzi człowieka do próby zawładnięcia rzeczywistością stworzoną, powoduje ponadto, że codzienne czynności - takie jak zarzucanie sieci, łatanie sieci i nasze różne codzienne sprawy - stają się nie do zniesienia. Jeśli bowiem raz za cel postawimy sobie zyskanie czegoś - to potem będziemy wiecznie nienasyceni. I tu właśnie na przykład potrzeba przemiany myślenia, jakie proponuje Jezus. Uważam, że bardzo dużo problemów naszych współczesnych wynika z faktu, że celem wykonywania naszych codziennych prac jest zyskanie czegoś - łącznie z modlitwą. Czy naprawdę moim celem na modlitwie jest Jezus, Bóg? Czy też coś od Boga - choćby poczuć Go? I tu właśnie pojawia się nienasycenie i rozżalenie: bo celem mojej aktywności jest zysk szeroko rozumiany, niekoniecznie zaraz materialny. Zysk na przykład emocjonalny, namiętny, intelektualny… Zysk w postaci nasycenia moich oczekiwań itd. itp. Robię coś po to, żeby mieć coś z tego. I wtedy coraz bardziej odkrywam, że mam tylko pot czoła, ciernie i osty. Więc zakręcam się na szukaniu coraz bardziej egzotycznych sposobów działania, żeby tylko wycisnąć oczekiwany efekt. A ponieważ mam myślenie zatrute grzechem pierworodnym - więc spodziewam się efektów totalnie innych niż Bóg i dlatego mam coraz większe wrażenie, że to wszystko nie funkcjonuje… coraz większe poczucie bezsensu i samotności…
I właśnie dlatego potrzebujemy zbawienia. Ale zbawienia nie takiego, jak nam się wydaje - że przyjdzie Zbawiciel i sprawi, że wszystko będzie jak my chcemy. Zbawienia nas. To znaczy takiego jak przynosi Jezus: przemiany myślenia. Wiary.
Prawda jest bowiem taka, że Bóg JEST. On ma na Imię JESTEM. I po prostu JEST. JEST wewnątrz - nie na zewnątrz. Jest, przychodzi, współdziała. Tylko że On współdziała w czynieniu Miłości, jako że jest Miłością - dlatego my, którzy nie mamy na celu Miłości, myślimy że coś nie funkcjonuje… Bo oczekujemy nie-Miłości. Oczekujemy nasycenia naszego egoizmu, a nie nasycenia Miłości. Ostatecznie nasze życie staje się nie współ-Życiem z Bogiem, współ-działaniem, wspólnotą - ale totalną walką z Bogiem, w której to walce ciągle giniemy… Dlatego Bóg przychodzi w widzialnej postaci, aby nam uświadomić jak to wszystko działa i o co w tym wszystkim chodzi. By zmienić nam myślenie - na myślenie Miłością, Duchem Świętym. Duch Święty przychodzi na Jezusa w postaci gołębicy, która dla Żydów była symbolem miłości właśnie… I Jezus będzie nas zawsze uczył myślenia Miłością - wyznając nam Miłość. Dopiero gdy damy się nawrócić na Miłość - dopiero zauważymy, że to wszystko naprawdę funkcjonuje jak należy. Zobaczymy wszystko oczyma Miłości - zobaczymy, że jest dobre. Zobaczymy Kosmos zamiast chaosu. Zobaczymy na nowo - Nowe Niebo i Nową Ziemię. Problem nie jest w siedzeniu i czekaniu na zmianę wszystkiego - problem jest w przemianie mojej. Przemianie mojego serca i umysłu tak, żebym myślał i widział Miłością, Duchem Świętym - a wtedy będę w wewnętrznej Jedności z Ojcem i Synem i doświadczę współ-Życia z Bogiem. Nie doświadczam tego współżycia, bo jestem nienawrócony.
I Jezus do tego właśnie zaprasza: do nawrócenia. Przemiany myślenia, przemiany serca - żeby zacząć myśleć i widzieć Miłością - w konsekwencji działać z Miłością. Jak to robi?
Czas się wypełnił. Ten, który żyje ponad czasem i przestrzenią - zanurzył się w czas i przestrzeń. Napełnił czas i przestrzeń sobą - za cenę Wcielenia i Golgoty. Dlaczego? Bo to my jesteśmy Jego celem. On wyłącznie traci. Napełnienie czasu i przestrzeni oznacza dla Niego ogołocenie i uniżenie - tylko tak może wejść w zawłaszczony przez nas teren nie gwałcąc naszej wolności… tylko tak, jak to opisuje św. Paweł w drugim rozdziale Listu do Filipian. Tylko tak, jak to obserwujemy w Jego narodzeniu, życiu, męce i śmierci. Aby wejść w zawłaszczony przez nas i zmarnowany przez nas czas - Bóg potrzebuje stać się naszym Sługą, Niewolnikiem Miłości umywającym nam nogi. Poddać się naszej woli aż po Krzyż. A jednocześnie w ten sposób wyznaje nam swoją szaloną Miłość - Miłość, która nie szuka czegoś, ale szuka nas. Szuka mnie. I to jest Królestwo. To jest Trójca: Wspólnota Osób, dla których celem jest Osoba. Jeśli mam świadomość, co to znaczy, że jestem osobą - to zawsze dla mnie celem będzie osoba. Nie coś od osoby, ale osoba. Ponieważ jednak utraciłem moje poczucie wartości - dlatego nie umiem dostrzec wartości innych osób.. to kolejny problem pogrzechowy, który przychodzi przełamać Jezus. Nie widzę wartości osoby jako takiej - widzę tylko to, co mogę na osobie „zarobić”: przyjemność, zaspokojenie moich żądzy, moich oczekiwań, pieniądze itd. Dlatego jestem nienasycony - bo ja jestem osobą i mogę nasycić się tylko osobą, a szukam nasycenia „obok” osoby. Dlaczego? Bo sam się mylę w odczytaniu mojej tożsamości. Nie widzę siebie jako osoby - wydaje mi się, że jestem zmysłami, namiętnościami, uczuciami itd. - i szukam nasycenia tego wszystkiego. Także „za pomocą” innych osób. I tak sami sobie nawzajem niszczymy poczucie wartości i wpędzamy w poczucie winy, żalu, niespełnienia i nienasycenia…
I to przychodzi przełamać Jezus - wypełniając czas sobą. Pokazuje - aż po Golgotę i Zmartwychwstanie - że dla Niego celem jestem ja. Osoba. Nie coś ode mnie ale ja. Jest gotowy ogołocić się do końca - byle być ze mną. Jest gotowy wejść w czas, nieskończenie się ograniczyć aż do postaci Chleba i Wina - byle być ze mną. Nie mając nic w zamian - wszystko oddając, odkładając. JA jestem celem Boga. Osoba. Przychodzi do mojej codzienności - do mojego morza, mojej łódki, moich sieci, mojego trudu - bo ja jestem Jego celem. I tak mnie pociąga za sobą - nie dlatego, że mogę coś mieć, ale dlatego, że mam Jego. Jego, dla którego celem jestem ja. Tak pociąga, uwodzi Miłością dla której absolutnym skarbem i wartością jestem ja, osoba. Nie coś ode mnie, ale ja. Dlatego nawet grzech nie może zniszczyć tej Miłości… I tak pociąga - i tak nawraca i tak przemienia w rybaka ludzi. Bo im bardziej dam sobie przemienić myślenie na Miłość tym bardziej sam zacznę tak traktować innych: celem jesteś ty - nie coś od ciebie. Nie przyjemność którą mi dasz. Zysk materialny, emocjonalny, namiętny, zmysłowy, intelektualny czy jakikolwiek inny. Nie interesuje mnie spełnienie oczekiwań mego egoizmu - interesujesz mnie ty jako osoba. Ale najpierw potrzebuję w relacji z Jezusem, w doświadczeniu tego jak On przychodzi napełniać mój czas sobą, przekonać się o tym, co to znaczy, że ja jestem osobą…
Ciekawa rzecz, że Jezus powołał uczniów od łowienia ryb - i na końcu, po Zmartwychwstaniu, wrócili do łowienia. Zmartwychwstały odsyłał ich z powrotem do Galilei. Zmienił ich myślenie - i odesłał z powrotem do codzienności. Żeby robili swoje codzienne czynności - ale inaczej. Żeby celem już nie był zysk - ale dobro osoby, która będzie korzystać z pracy moich rąk. I to jest zbawienie, które przynosi Jezus. To jest satysfakcja, którą w nas budzi na nowo - Królestwo które buduje. Wspólnota, w której celem osób są osoby. W której osoby robią to co robią dla swojego wzajemnego dobra, a nie dla zysku. Dlaczego dzisiaj coraz bardziej wszystko nie funkcjonuje? Bo celem nas wszystkich stał się różnie rozumiany zysk - a nie Dobro samo w sobie. Robię co robię w mojej codzienności i ciągle pytam, co z tego będzie… A tu nie chodzi o to, co z tego będzie - ale o to, że JEST. JEST Bóg-Miłość. I mogę ze wszystkiego zrobić celebrację Jego Obecności, Jego Miłości: wystarczy przestać Go usuwać z tego, co robię na co dzień, przestać Go krzyżować i zmuszać do wycofania się - i zacząć wpuszczać Miłość w to, co robię na co dzień. Robić to co robię z Miłością. W taki sposób, jak Bóg: żeby celem była osoba, dla której to robię. Życie w Duchu Świętym, Życie w Królestwie na tym polega: Osoby adorują Osoby i wszystko robią z Miłością. Nawrócenie. Przemiana myślenia. Bo czas się wypełnił - Obecnością Pana, który odłożył wszystko byle być ze mną, bo ja jestem Jego celem. Wszystko zależy od celów, jakie sobie stawiam. Dopóki są mniejsze niż Bóg sam w sobie - będę nienasycony. Dopiero gdy dam się nawrócić, przekonać Bogu dla którego ja jestem celem samym w sobie - dopiero gdy dam się Jemu uwieść, by On stał się dla mnie Celem wartym odłożenia wszystkiego, zwłaszcza wewnętrznie - dopiero odkryję nasycenie. W Nim samym w sobie.