Miesiąc temu Magdalena Kubińska wyjechała już po raz drugi do azjatyckiego kraju. Powrót do misyjnej placówki okazał się dużo trudniejszy niż myślała.
Stał się dotkliwą lekcją pokory. Już po przyjeździe okazało się bowiem, że „hollywoodzkie” zapędy do wielkich działań i ogromny entuzjazm wokół nich został przygaszony przez realia.
- Tu życie toczy się po swojemu. Wielokrotnie widziałam zdjęcia z Afryki, gdzie misjonarze są oblegani przez tłumy dzieci. Tutaj tego nie doświadczysz. Możesz wyjść do ludzi, ale to od nich zależy, czy będą chcieli do Ciebie podejść. Mongolia to kraj zamknięty, nie walczący o swoje, wręcz leniwy. Widać to bardzo dobrze na płaszczyźnie religijnej. Mongołowie nie znają Boga, a jeśli już coś ktoś słyszał o Nim, to utożsamia Go z Kościołem protestanckim. Ludzie chcą tutaj być ochrzczeni, ale jeśli jedynym pożytkiem z tego ma być możliwość przyjęcia Chrystusa, to stwierdzają, że nie opłaca im się tego praktykować. Przychodzą na placówkę misyjną głównie po wodę lub gdy im potrzeba czegoś innego - zauważa Magdalena.
Zajęcia wakacyjne, które prowadzą wolontariuszki z Dolnego Śląska, są otwarte zarówno dla dzieci z rodzin katolickich, jak i pozostałych wyznań. W czasie ich trwania nie można zapraszać na Eucharystię, uczyć piosenek religijnych czy modlić się przed zajęciami. Lekcje katechezy nazywane są "humanity lesson" i mają bardziej formę etyki niż katechezy.
Jak z tymi wszystkimi przeciwnościami misjonarka poradziła sobie wraz z koleżanką, Beatą Cieślikowską? Odpowiedź znajdziecie w najbliższym numerze "Gościa Świdnickiego" (31/2019). Zachęcamy do lektury.