Tym razem "Dzikie Koty" s. Benedykty Baumann przygotowały przedstawienie, w którym bohaterowie musieli się zmierzyć z bolesnymi wspomnieniami z dzieciństwa.
Skąd pomysł na takie bożonarodzeniowe przedstawienie?
- Zaczął się sezon jasełek. Facebook zalewają zdjęcia bajecznych dekoracji, w których królują stajenki, gwiazdki, baranki, wycięte z papieru wzniosłe hasła oraz białe i błękitne tiule udrapowane niczym kotary w pałacu Ludwika XIV. Wszystko to bardzo pracochłonne. Z tiulów i papierowych gwiazdek wyłania się Maryja w trochę za ciasnej komunijnej sukience z obowiązkowym mikrofonem w dłoni. Mówi coś, czego nie rozumie ani widownia, ani ona sama. Potem wpadają diabełki z papierowymi różkami. Takie nie do końca na serio, bo przecież ma być magicznie, a nie prawdziwie. Z tyłu stoją - niczym kompania reprezentacyjna Wojska Polskiego - anioły w adidasach i albach z rozłożystymi bibułkowymi skrzydłami albo i bez (w zależności od tego, czy pani od plastyki zdążyła te skrzydła powycinać, czy też miała do przygotowania zaległą wystawę po konkursie plastycznym o segregacji śmieci). Kiedy już wszyscy powiedzą, co mają powiedzieć, a pan informatyk stoczy zwycięski bój z niedziałającym mikrofonem, to szkolny chórek zaśpiewa bez przekonania "Jest taki dzień" i... nareszcie! Koooniec! I to wszystko? Rozejdziemy się do domów, skazani na "Kevina", ewentualnie Netflixowego "Wiedźmina", do tego kłótnie o nierozpakowaną zmywarkę i politykę, i samotność? A może warto inaczej? Zmierzyć się z trudnym tematem... Dotknąć w spektaklu bożonarodzeniowym tego, co najbardziej wrażliwe, osobiste, podatne na zranienie... Zaryzykować. Podjąć opowieść o nas samych - wyjaśnia siostra.
Tak właśnie zrobiła w tym roku, przygotowując z grupą teatralną "Dzikie Koty" wyjątkowe przedstawienie.
- Spektakl "Siedmiu narodzeń" to siedem historii o ludziach, którzy wracają do odległych, ale bolących jak otwarta rana wspomnień z dzieciństwa. Po co? Żeby się z nimi zmierzyć, rozliczyć i nareszcie zacząć żyć. A Tym, kto im przynosi życie, jest Jezus - Dziecko, które przyszło na świat, żeby ocalić wszystkie niekochane dzieci. Również te dorosłe. Mamy za sobą przedstawienie. Dużo wzruszeń, trochę gratulacji, kilka ciepłych słów ze strony uczniów i nauczycieli. Ale także takie głosy jak: "Dlaczego takie smutne te jasełka?"; "Mogłoby być coś radośniejszego"; "Trochę ciężkie". Otóż, proszę państwa, nie! Nie mogłoby być radośniej i lżej. Stawiam na przesłanie. Zresztą, co to właściwie znaczy "coś radośniejszego"? Biblijna opowieść ubrana w bezpieczny schemat i ulotny zapach mandarynek? Co nam z tego pozostanie oprócz poczucia, że narodziny Jezusa to wydarzenie odległe, miłe jak bajka na dobranoc i mniej więcej w takim samym stopniu prawdopodobne? Tymczasem Jezus narodził się w miejscu, gdzie na pewno nie było przyjemnie i jeśli w powietrzu unosił się jakiś zapach, to raczej zwierzęcych odchodów, a nie mandarynek. Bóg wszedł w naszą ludzką historię, nie bojąc się tego, że jest mało radosna, a nawet momentami ciężka. Czy to znaczy, że teraz my, Jego uczniowie, mamy uprawiać kult cierpiętnictwa? Nic podobnego. Ale żeby świętować radość Jego narodzin, nie wolno uciekać od prawdy naszych ludzkich historii zanurzonych w mroku. Bo przecież właśnie "nad mieszkańcami krainy mroku zabłysło światło" (Iz 9, 2) - cytuje s. Benedykta.
Na swoim facebookowym profilu przytacza także słowa odbiorców sztuki.
"To było naprawdę dobre, mocne i uderzające, i myślę, że niektórym osobom potrzebne, bo było takie ludzkie - przecież niektórzy mierzą się z takimi problemami codziennie. I myślę też, że dało im to jakieś poczucie, że nie są z tym sami, i że jest to "normalne" (jakkolwiek dziwnie to brzmi). W ogóle podziwiam siostrę za odwagę i że nie boi się siostra poruszać ciężkich tematów. Poza tym - wiele osób się popłakało (ja prawie też), więc to chyba dobry znak. To było naprawdę dobre"- mówi Weronika.
"Siostro! Gdyby nie pełna sala obserwatorów, płakałabym jak bóbr. Bardzo mocne historie siedmiu ludzi, którzy w dorosłym życiu starają się zagłuszyć ból dzieciństwa. Szczególnie nam, dorosłym, uświadamia to, jak ważne są nasze wybory. Tak się łatwo krzyczy: moje życie, moje ciało, moje dziecko... A przecież tak naprawdę nie mamy tego wszystkiego na własność. Zaledwie chwilkę żyjemy... egoistycznie ranimy innych. O jedności z drugim człowiekiem nie ma mowy, a co dopiero o jedności z Bogiem. Prawdziwe, bolesne człowieczeństwo" - dodaje pani Anna.
Sztukę "Dzikich Kotów" można było zobaczyć w Kłodzku 19 grudnia, ale planowany jest jeszcze jeden występ w tym mieście na początku stycznia.