Zawsze elegancki i znał się na fachu - takiego Kazimierza Stachonia zapamiętają księża, nadzwyczajni szafarze i wierni parafii pw. NMP Królowej Polski.
Przez 20 lat Kazimierz Stachoń służył w parafialnej zakrystii, przygotowując szaty liturgiczne, ale też dbając o każdy inny, nawet najmniejszy szczegół celebry. Zawsze elegancko ubrany, uśmiechnięty, czekający z dobrym słowem.
- Jego przygoda z parafią tak naprawdę rozpoczęła się dużo wcześniej. Od robienia skrupulatnie składanych z pojedynczych literek nagłówków w parafialnej tablicy ogłoszeń. Nie było jeszcze wtedy kościoła górującego nad Osiedlem Młodych, ale drewniana kaplica, w której dekorowanie również się angażował - wspomina żona.
Kazimierz Stachoń urodził się 1.02.1952 r. w Świdnicy w rodzinie Karoliny i Antoniego Stachoń, którzy przyjechali za pracą na Dolny Śląsk z Rozdziela, koło Limanowej. Z miastem biskupim związał również swoje rodzinne życie, dzieląc je z żoną Haliną i trojgiem dzieci: Michałem, Tomaszem i Małgorzatą.
- Zdecydowałam się z nim umówić, bo chodził ubrany elegancko w marynarce i krawacie. Tak mu zostało do końca. W jego szafie można było znaleźć ponad setkę krawatów i na pewno ponad trzydzieści koszul. Święta zawsze były okazją do kupienia nowej - dodaje pani Halina.
Ta troska o elegancję widoczna była również w zakrystii. Wszystko leżało na swoim miejscu, czyste i poukładane. Rzadko coś mogło go zaskoczyć, nawet dla przyjmujących sakrament chrztu św. miał zapasową świecę czy białą szatę.
Swoje dzieci wychował w szacunku do innych ludzi i do pracy jaką wykonują. Jeżeli komuś mógł pomóc w jakikolwiek sposób, zawsze to robił bezinteresownie. Nikomu też nie żałował cukierków, które zawsze trzymał w kieszeni.
Kilka miesięcy temu dowiedział się o postępującym nowotworze płuc. Zdrowie nie pozwalało mu już służyć w parafii. Zmarł w nocy z 1 na 2 czerwca 2020 r. Ceremonii pogrzebowej, która odbyła się 5 czerwca, przewodniczył bp Ignacy Dec, który na początku istnienia diecezji świdnickiej codziennie w świdnickim kościele na Osiedlu Młodych spotykał Kazimierza.
- Opowiadano mi, że nieraz z ks. Andrzejem Szycem wozili „maluchami” ludzi do cegielni, aby układać na paletach wybrane prosto z pieców cegły do budowy kościoła. Wiele razy przekładał pracę w Kościele nad życie rodzinne. Kościół i wiara były dla niego ważne, a jego ulubionym świętym był ojciec Pio, którego ciało miał okazję zobaczyć w sanktuarium w San Giovanni Rotondo. Większość z nas, kapłanów, ceniła w nim jednak przede wszystkim gotowość do służby Panu Bogu. Dlatego dusza jego spodobała się Bogu i chciał go mieć przy sobie - mówił w homilii biskup.
Po Mszy św. natomiast z kapłanami i licznie zgromadzonymi wiernymi odprowadził zmarłego na miejsce spoczynku na cmentarzu przy ul. Brzozowej.