Choć z zawodu pani Ania była radiologiem, dla mnie stała się też nauczycielką...
Przez kilka lat uczyła mnie, jak nie marnować cierpienia, jak ofiarować Bogu ból, ten fizyczny i duchowy w jakiejś intencji. Czasami myślę, że była wyjątkowym lekarzem w swojej specjalizacji, bo potrafiła prześwietlić swoimi oczami każdego człowieka, dostrzegając w nim Bożą miłość.
Poznałyśmy się w dniu, w którym - mając 20 lat - sama dowiedziałam się o swojej chorobie nowotworowej, dokładnie 14 lipca 2017 roku. To był czas, kiedy pani Ania także była pacjentką onkologiczną. Rozmawiałyśmy długo przez telefon i pamiętam szczególnie jedno zdanie, które mi wtedy powiedziała: "Natalko, postaraj się nauczyć dziękować za to doświadczenie, nawet jeśli jest ciężkie". Wtedy pomyślałam, że to szaleństwo, bo jak można dziękować za coś takiego, ale z czasem dostrzegałam w tym wiele prawdy.
Często powtarzałam pani Ani, że jest moim aniołem, którego Bóg zesłał, żeby dodać mi siły w trudnościach. Zawsze zwracałam się do niej "pani Aniu", ale stała się dla mnie kimś znacznie więcej. Choć mam swoją kochającą mamę, czułość, z jaką się do mnie zwracała, bardzo przypominała właśnie tę matczyną. 14 lipca 2017 r. był dniem, w którym rozpoczęłam życiową lekcję, i jestem ogromnie wdzięczna, że dzięki temu poznałam panią Anię, która regularnie dawała mi przykład wiecznej wiary i nadziei.