O pracy misjonarza marzył od początku swojego kapłaństwa. W Boliwii stracił zdrowie, ale pokochał ten kraj i chciał tam spędzić resztę życia. Zmarł w Tygodniu Misyjnym.
Pochowano go 20 listopada w rodzinnej parafii św. Mikołaja w Świebodzicach. Z tym miejscem był związany nie tylko datą urodzenia.
- Gromadzimy się w świątyni, z której 14 lat temu, 20 października 2007 r. wyruszył z posłaniem, aby głosić Chrystusa w Boliwii. Po 10 latach posługi kapłańskiej w diecezji legnickiej postanowił wówczas zrealizować swoje misyjne powołanie, o którym od początku kapłaństwa myślał i często mówił. Chociaż po święceniach kapłańskich, które otrzymał 25 maja 1996 r. z wielkim oddaniem i zaangażowaniem pracował w trzech parafiach: w Bolesławcu, Leśnej i Mirsku, to jednak - jak mówił - zakładał się z Panem Bogiem o wyjazd na misje. Tak się stało i rozpoczął swoje roczne przygotowanie w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie - wspominał ks. Krzysztof Madej.
Dalej opowiadał, że pierwszym miastem posługi ks. Mariusza była Santa Cruz de la Sierra, największe miasto w Boliwii, gdzie posługiwał w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca NMP.
- Od początku zdobył szacunek, pomoc i sympatię mieszkańców. Gromadziło się wokół niego wielu ludzi młodych jak i starszych, z którymi organizował życie duszpasterskie. Po 5 latach zachorował i musiał wrócić do Polski. Jednak po ponad rocznej przerwie postanowił wrócić do Boliwii. Podjął misje w górach. Świadom daru swojego powołania i wiary, padre Mario, bo tak do niego mówili, chciał się dzielić tym, co w życiu uważał za najcenniejsze – wiarą w Jezusa Chrystusa - podkreślał homileta.
Dodał, że zmarły kapłan był osobą skromną, nie szukał rozgłosu i preferował ewangeliczne „ostatnie miejsce”, a wszyscy, którzy go poznali, wiedzieli że mogą na niego liczyć. Kupował potrzebującym żywność, ubrania, zabawki, budował studnie i organizował świetlice, aby zapewnić zwykłą codzienną pomoc tamtejszym ludziom.
Skromne były również uroczystości pogrzebowe. Mszy św. żałobnej przewodniczył ks. Leopold Rzodkiewicz, wychowawca zmarłego kapłana, a na miejsce spoczynku kondukt poprowadził ks. Józef Siemasz, miejscowy proboszcz. Były też słowa kondolencji wypowiedziane przez przedstawicieli środowiska misyjnego i duchowieństwa. Jego ciało złożono w rodzinnym grobie.