Nowy numer 39/2023 Archiwum

Smak wolności

Nic nie zapowiadało, że Mariusz przez część swojego życia będzie na bakier z prawem, odsiedzi łącznie 10 lat w więzieniu, będzie recydywistą. Nic też nie wskazywało na to, że jego życie się zmieni. – Nigdy nie wolno nikogo skreślać, każdy musi dostać swoją szansę – mówi mężczyzna.

Do pewnego momentu Mariusz był dobrym dzieckiem. Ale później, gdy miał 12 lat, na raka zmarła jego mama i nic nie było już takie samo. Nie mógł zrozumieć niesprawiedliwości, która go dotknęła. Choć od tego czasu minęło 40 lat, nadal nie potrafi ukryć emocji z tym związanych. Nie o emocje tu jednak chodzi, a o fakty, a fakty były takie, że wszystko się posypało.

Do trzech razy sztuka

Wychowaniem jego i siostry zajął się ojciec. Robił, co mógł, aby zapewnić dzieciom godne życie. Lecz gdy wracał po 12, a czasem i 16 godzinach z pracy, o żadnym wychowaniu nie mogło być mowy. Mariusza zaczęło wychowywać podwórko. – Szukałem autorytetów i znalazłem je w środowisku starszych kolegów, złodziejaszków. Zacząłem żyć tak jak oni. Miałem 15 lat i rządziłem z kolegami na melinach. Z domu uciekałem non stop – wspomina Mariusz.

Rozpoczęły się kradzieże, wymuszenia rozbójnicze, chuligaństwo, zawsze pod wpływem alkoholu, który dodawał odwagi i animuszu, ale zabierał rozsądek i rozum. Nie minęło wiele czasu, gdy został złapany po raz pierwszy. Uzbierały mu się cztery wyroki w zawieszeniu. Sąd stwierdził, że nie wykazuje żadnej chęci poprawy. Miał 20 lat, gdy po raz pierwszy poszedł siedzieć. – Dostałem mały wyrok, ale zaczęli mi odwieszać poprzednie i z 10 miesięcy zrobiły się 4 lata. W Zakładzie Karnym w Nysie kontynuowałem naukę; dostałem warunkowe zwolnienie za ukończenie szkoły i dobre sprawowanie.

Po niespełna pięciu miesiącach Mariusz na rauszu znów narozrabiał i za kolejne włamanie trafił za kratki na dwa lata. Po wyjściu już tak szybko nie dał się złapać. – Nie zmieniłem się. Zmieniłem środowisko. Uciekłem ze Strzegomia i zamieszkałem we Wrocławiu. Tam policja mnie nie znała. Nikt się nie interesował, że nie pracuję, a mam jakieś pieniądze. Dopóki za rękę mnie nie złapali… – tłumaczy. W końcu z kolegą poznanym jeszcze w więzieniu, z którym do tej pory dopuszczali się drobniejszych kradzieży, zaplanowali grubszy numer – napad na hurtownię komputerową. Za pierwszym razem się udało, za drugim kolega poszedł sam, dał się złapać na gorącym uczynku. Mariusza niedługo potem odwiedzili funkcjonariusze policji. – Za trzecim razem dostałem długi wyrok. Siedziałem prawie sześć lat. To były cięższe przestępstwa, wymuszenia rozbójnicze, pobicie z zabraniem pieniędzy, tzw. dziesiona – opowiada. – Byłem przenoszony z więzienia do więzienia. Nie miałem żadnego celu w życiu. Chciałem tylko doczekać się wyjścia. Nie widziałem rozwiązania. Myślałem, że jestem skazany na to, żeby wyjść, znowu narozrabiać i wrócić do więzienia. Myślałem, że tak będzie wyglądać moje życie.

Po Drodze

„Czy cień może wykrzesać życie?” – pada ze sceny zaimprowizowanej w pomieszczeniach Zakładu Karnego w Kłodzku. Jednym z aktorów jest Mariusz. Jest początek XX wieku. Mężczyzna do Kłodzka trafił za karę. W poprzedniej placówce dał popalić funkcjonariuszom Służby Więziennej, a ci odpłacili się przeniesieniem do więzienia o zaostrzonym rygorze. – Zababrałem sobie papiery, przez co nie mogłem zdobyć poparcia administracji zakładu karnego, aby otrzymać warunkowe zwolnienie – opowiada.

W jego przypadku kara okazała się błogosławieństwem. W Kłodzku spotkał s. Patrycję, dominikankę, która wspierała go duchowo. Odwzajemniał się, na początku ze sporymi oporami, grając na gitarze na Mszach. – Wśród współwięźniów jest to źle odbierane. Chodziłem tam, bo miałem taką potrzebę, to był mój sposób, aby skontaktować się z Bogiem. Inni uważają, że jest to na pokaz, żeby ułatwić sobie warunkowe zwolnienie – tłumaczy.

Prawdziwym błogosławieństwem były dla niego teatr i rozmowy z jego reżyserem Krzysztofem Papisem, który prowadził teatr więzienny Po Drodze. – Mało kto zmienia się po wyjściu z więzienia. Samemu trudno jest znaleźć drogę. Potrzebne są inne osoby, które tę drogę wytyczą albo uświadomią, że życie może wyglądać inaczej. Z Krzyśkiem dużo rozmawiałem. Pomógł mi zajrzeć w głąb siebie i rozwiązać moje życiowe problemy. Pokazał, że wcale nie trzeba opływać w bogactwa. Najważniejsze, żeby była miłość, zrozumienie i ktoś, kto będzie ze mną to życie pchał – mówi Mariusz.

Większość osób uczestniczących w zajęciach teatralnych przychodziła, żeby zabić czas. Byli wśród nich osadzeni z 25-letnimi wyrokami, jeden z dożywociem. Wystawiali sztuki zaadaptowane pod życie więzienne. Grali bajki dla dzieci, opowiadali o przemocy w rodzinie, sięgali do klasyki, grając „Makbeta”. Na spektakle często przyjeżdżali studenci prawa. Widzowie po przedstawieniach mieli okazję porozmawiać z aktorami. Na jednym z takich spotkań pojawił się sędzia, z którym Mariusz jakiś czas później spotkał się na sali sądowej. Miał rozstrzygnąć o warunkowym zwolnieniu. Zapytał Mariusza, czy gra w teatrze więziennym. Okazało się, że bacznie go obserwował podczas rozmowy ze studentami. Na rozprawie powiedział mu: „Zauważyłem, że będą z ciebie ludzie”. – Dodał jeszcze, iż widzi w moich oczach, że nie gram, tylko mówię z serca – wspomina. – Chciałem zmienić swoje życie, całe młode lata straciłem w więzieniu, nic z nich nie miałem. Postanowiłem sobie, że jak wyjdę, to skończę z kradzieżami. Wszystkiego dorobię się sam – dodaje. Wyszedł 10 miesięcy przed zakończeniem wyroku i już więcej nie wrócił.

Oczko w głowie

Cel miał jeden – nie wrócić więcej za kratki. Ale do najważniejszej bitwy, jaką miał stoczyć, było jeszcze daleko. Miał świadomość, że alkohol sprowadzał go na manowce, ale wtedy jeszcze naiwnie sądził, że jeśli tylko rzetelnie zajmie się pracą, to pomimo problemu z piciem jakoś sobie życie ułoży. – Na trzeźwo byłem do rany przyłóż. Najgorzej było po pijaku, wtedy palma mi odbijała. Kiedy wyszedłem z więzienia, udało mi się jednak prowadzić normalny tryb życia, choć nadal piłem – opowiada.

Tym razem definitywnie odciął się od dawnego środowiska. Na nogi pomógł mu stanąć kuzyn, pomocną dłoń wyciągnęli przyjaciel i jego mama. Po pewnym czasie podjął pracę w Niemczech. Zajął się budowlanką. – Kształciłem się w więzieniu. Robiłem kursy: malarski, tapeciarski, na murarza-tynkarza. Ale większości nauczyłem się sam, już na wolności – mówi. Obiecał sobie, że osiągnie coś normalną pracą. Żył jednak jak w kieracie. – Najgorzej było, jak przyjeżdżałem do Polski. Tutaj była balanga. Tam nie piłem, ale tutaj rządziłem, dopóki była kasa. Kiedy się kończyła, wracałem do Niemiec. Nie trafiałem do więzienia, ale też nic nie osiągałem – dodaje.

Udawało mu się żyć w zgodzie z prawem, choć niebezpiecznie balansował na granicy. Kilka razy zdarzyło mu się siąść za kierownicą po kieliszku. Jednak w porę uświadomił sobie, że jest to droga donikąd. – Wyszedłem na prostą, a w ułamku sekundy mogłem stracić wszystko. Dużo pracy kosztowało mnie, żeby zmienić życie. Postanowiłem, że nie dam sobie tego odebrać i nie będę pił, choćby mnie kusiło – opowiada. Z dnia na dzień rzucił alkohol. Od 15 lat nie pije.

Po kilku latach otworzył w Niemczech własną firmę, zaczął zatrudniać ludzi. Zaczęło mu się dobrze powodzić. Docenił wartość rzetelnej i uczciwej pracy. Wtedy wydarzyło się coś, co zupełnie odmieniło jego życie. – Urodził mi się synek. Moje oczko w głowie. Nie wiedziałem, że ojcostwo może być takie fajne. Byłem już ojcem. Mam dorosłą córkę, ale nie uczestniczyłem w jej życiu – przyznaje Mariusz. – Byłem przy porodzie mojego syna, odciąłem pępowinę, rozpłakałem się ze szczęścia. Postanowiłem sobie, że będę lepszym ojcem niż mój tato. On nie był złym ojcem, tylko nie okazywał uczyć. Ja chcę nauczyć mojego syna miłości – dodaje. Ze względu na niego postanowił wrócić na stałe do Polski. W Niemczech zostali jego pracownicy. Wolny czas spędza z synem, zajmuje się domem i pomaga innym.

Dług wdzięczności

Lubi się dzielić i pomagać. – Wcześniej nie miałem takiej możliwości – tłumaczy. Najwięcej frajdy przynosi mu udział w piknikach charytatywnych jako motocyklista. Przewozi dzieci, pozwala sobie zrobić zdjęcie, przy okazji zbiera pieniądze do puszki. Angażuje do pomocy innych motocyklistów. Jednym z nich był Krystian, który wracając pod koniec maja z pikniku charytatywnego, uległ poważnemu wypadkowi. Przeszedł dwie operacje i przeszczep skóry. Specjalistyczne leczenie jest kosztowne, Krystian ma rodzinę na utrzymaniu, a do pracy za szybko nie wróci. – Krystian to mądry chłopak o wielkim sercu. Jest jednym z nielicznych motocyklistów, dla którego śnieg na drodze nie był przeszkodą, żeby przyjechać na piknik. Dla dzieci zobaczyć motocykl zimą to frajda – mówi Mariusz, który robi wszystko, co może, żeby pomóc koledze. Przyznaje, że ma do spłacenia dług wdzięczności. – Po wyjściu z więzienia chciałem po prostu uczciwie pracować i nie wchodzić w konflikt z prawem. Mogło być biednie, byleby starczyło na papierosy i piwo. I żeby był spokój w domu. Niczego więcej nie oczekiwałem. Dopiero kiedy rzuciłem picie, moje życie całkowicie się odmieniło. Przed 15 laty nie wymarzyłbym sobie takiego życia. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast