"Podnieś się i stań na środku!". Podniósł się i stanął (Łk 6,6-11).
W szabat Jezus wszedł do synagogi i nauczał.
Jezus przychodzi do mnie, aby mnie pouczyć, pokazując szczególnie te osoby, których wady lub zachowanie są dla mnie odpychające.
A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę.
Ileż razy wydałem na nich wyrok i oceniłem według własnej miary, bo irytuje mnie ich zachowanie, myślenie, a nawet wygląd. Wprawdzie modlę się o ich uzdrowienie i nawrócenie, ale według mojego planu - oczekując wręcz tego samego od Boga, patrząc mu cały czas na ręce. W słowach przyjmuję te osoby, lecz w sercu pozwalam, aby doświadczały cierpienia z powodu ich niemocy lub nałogu. Nie wierzę już w ich uzdrowienie, bo tak długo mają z tym problem.
Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. (...) I spojrzawszy dokoła po wszystkich, rzekł do niego: "Wyciągnij rękę!" Uczynił to, i jego ręka stała się znów zdrowa.
Na szczęście Bóg, znając moje myśli, nie zważa na to i potrafi dokonać uzdrowienia według własnego planu i w swoim czasie. Problem w tym, że nie zawsze się z tym zgadzam. Zamiast się tym cieszyć, zaczynam mieć pretensje. Jezus nie pozwala mi też przejść obojętnie obok tej sytuacji, ale zadaje mi konkretne pytanie.
Pytam was: Czy wolno w szabat czynić coś dobrego, czy coś złego, życie ocalić czy zniszczyć?
Dzisiaj Bóg daje mi szansę zobaczyć, jakie jest moje serce. Czy jest kochające miłością miłosierną i radujące się z uzdrowienia, czy może oceniające? Komu dzisiaj nie pozwalam być uzdrowionym przez Boga? Być może tą osobą z uschłą ręką jestem ja sam? Może nie potrafię objąć w pełni miłością szczególnie tych, przez których mam pretensje do samego Boga. Czy mam odwagę i chęć, aby powstać (gr. egeirai), wybudzić się z tych przestrzeni, które już dawno uschły? Codziennie potrzebuję wyciągnąć rękę do Jezusa i przyjąć Jego słowo.
Oni zaś wpadli w szał i naradzali się między sobą, jak mają postąpić wobec Jezusa.