Takiej katastrofy nikt tu się nie spodziewał. Lądek-Zdrój dotknęła największa powódź w historii. Miasto zostało odcięte od świata, a ludziom brakuje nie tylko najpotrzebniejszych produktów, ale też nadziei.
Miasto wygląda jak scenografia filmu katastroficznego. Z tym, co specom od efektów specjalnych zajęłoby dziesiątki godzin, które pochłonęłyby ogromne fundusze, wielka woda poradziła sobie w kilka chwil. I to całkowicie za darmo. Rachunek został jednak wystawiony i ktoś będzie musiał za to zapłacić. – Bez środków zewnętrznych sobie nie poradzimy. Zmiotło budynki, brzegi zostały zerwane – mówi Bartek.
Wraz z ciężarną żoną ewakuowali się w niedzielny poranek. Ostatecznie woda jedynie podmyła budynek, ale woleli dmuchać na zimne. W ostatniej chwili zdążyli przed falą powodziową dotrzeć do domu rodziców w Radochowie. – Wieś została odcięta od świata. Na pobliskich łąkach helikoptery zostawiały ewakuowanych ludzi. Dziesięć osób znalazło schronienie u rodziców. Na szczęście dom położony jest na skale. Czuliśmy się tam jak w Arce Noego – opowiada.
Bartek dzień wcześniej pomagał wynosić z domu kultury książki z piwnicy, robił zakupy dla potrzebujących, jeździł też po domach i przekonywał starsze osoby, aby opuściły swoje mieszkania. – Krążyłem jak wolny elektron. Zawsze jest ktoś, kto potrzebuje pomocy. Nie potrafię usiedzieć bezczynnie – mówi. W poniedziałek ruszył na lądecki rynek, aby uratować to, co pozostało z teatru lalek, z którym współpracuje. Niektóre z lalek przetrwały już jedną powódź 27 lat temu.
– Ludzie z całej Polski pytają, jak mogą pomóc. Tydzień temu 10 tysięcy ludzi przyjechało do Lądka na Festiwal Górski. Niektórzy mieszkańcy narzekali, że to niepotrzebna impreza, bo nie ma z niej zysków. Ja uważam, że ci, którzy przyjechali i zachwycili się Lądkiem, przyjadą z powrotem nam pomóc. Przywiozą pomysły i sponsorów. To jest szansa dla Lądka, bo sami się nie odbudujemy – dodaje z nadzieją.
Nie wszyscy potrafią tak optymistycznie patrzeć w przyszłość. Bo to, czego przede wszystkim brakuje poszkodowanym, oprócz żywności, wody, suchych ubrań, właściwie wszystkiego, bez czego nie można sobie wyobrazić normalnego funkcjonowania, to właśnie nadzieja. – Gdzie pójść do pracy? – pyta pani Ania. Do piątku była pewna swojej posady w Funduszu Wczasów Powierniczych. – Dzisiaj mieli przyjechać ludzie, ale przecież nie przyjadą. Nie mam już pracy. Żeby osuszyć mieszkanie, należy włączyć osuszacz, a za coś trzeba będzie płacić rachunki.
Scenariusz w ostatniej chwili zmieniła sama natura. Zapora w Stroniu Śląskim na rzece Morawce została przerwana i fala powodziowa z impetem wdarła się kilkaset metrów w głąb miasta. Na rynku poziom wody sięgnął dwóch metrów.
Wszystkie mosty zostały zerwane. Pilnującego miasta na XVI-wiecznej przeprawie Jana Nepomucena porwały fale. Podzielił los starszej kobiety, która odmówiła ewakuacji. Oficjalnie zginęła jedna osoba. Ktoś widział cztery dryfujące ciała. Krążą pogłoski o rodzinie uwięzionej w samochodzie niesionym nurtem rzeki. Bartek pokazuje zdjęcie domu, z którego woda zabrała jedną ze ścian. – Zginął w nim tato mojego przyjaciela – mówi Bartek.
Brakuje oficjalnych informacji, a nawet gdyby one się pojawiały, nie ma łączności internetowej, a przede wszystkim telefonicznej. Wieści roznoszą się z ust do ust. Podobnie jak miało to miejsce w 1997 r. To jedyne porównanie do powodzi tysiąclecia. Prawdopodobnie to niechlubne miano przejmie teraz Wielka Woda, która przeszła przez miasto 15 września. – Wtedy to była „niepowódź” – mówi pani Danuta. Mieszka w najbliższym sąsiedztwie rzeki. Woda na szczęście zatrzymała się na poziomie pierwszego piętra. Jej sąsiad nie miał tyle szczęścia. Ledwo co kupił wyremontowane mieszkanie, niedawno podpiął gaz i założył nowy piec. Nie zdążył go użyć. Wszystko zabrała woda.
– Pierwszy raz w życiu się bałam. Martwiłam się, że woda wleci do mieszkania i będę musiała uciekać na strych. Sam huk rzeki powodował ogromny strach. To było coś niewyobrażalnego. Dziękuję Bogu, że mam dach nad głową. Ludzie potracili dobytek życia. W jednej chwili przyszła woda i zabrała wszystko – mówi pani Danuta i dodaje, że w tej tragedii ludzie są dla siebie uczynni, pomagają sobie i wspierają się. – Kto nie ma gazu w domu, przychodzi do sąsiadów, którzy go mają. Natomiast każdy chciałby być u siebie i żyć samodzielnie.
Strach i niepewność potęguje świadomość, że są odcięci od świata. Jedyny możliwy dojazd od strony Kłodzka wiedzie przez Czechy. Mieszkańcy mają poczucie, że zostali pozostawieni sami sobie, zdają sobie jednak sprawę, że z tym żywiołem nie można było wygrać. – Tych barierek w ogóle nie było widać. Mieszkam na parterze, woda na podwórzu sięgała półtora metra. Jak poszła zapora w Stroniu, minęło może dziesięć minut i woda wdarła się do mieszkania. Zdążyłem zejść na dół po lodówkę. Targałem ją już po wodzie – mówi pan Marcin, martwiąc się, że dla takich jak on, wynajmujących mieszkanie, nie zostanie przewidziana pomoc finansowa. Choć przecież on także stracił dobytek swojego życia. – Mamy jedynie szczęście, że żyjemy. Nie wszystkim się to udało.
Na ulicach przylegających do rzeki zalegają konary nie tylko połamanych drzew, ale też te, które przyniósł nurt Białej Lądeckiej. Wyrwy w asfalcie, jakby po trzęsieniu ziemi, uniemożliwiają dojazd do wielu miejsc. Samochody, które pływały jak pudełka zapałek, zawisły w nietypowych pozycjach. Ściany wielu budynków, niemal jak z klocków, rozsypały się, odsłaniając mieszkania, do których można wejść bez pukania. – Tego świata, który tu mieliśmy, już nie ma. To będzie inny Lądek – mówi Bartek.
Burmistrz miasta Tomasz Nowicki informuje, że służby pracują nad udrożnieniem dróg i przywróceniem dostaw wody. Bez nich szkoły nie mogą wrócić do normalnego funkcjonowania. Strażacy przeszukują też budynki, aby sprawdzić, czy nikt nie został bez pomocy. – Pojawiło się więcej policji i wojska, które nam pomogą. Jadą do nas kolejne transporty z żywnością. Pracujemy nad przywróceniem łączności. Koordynujemy pozyskiwanie i rozdzielanie pomocy. Będzie jej coraz więcej – podaje w komunikacie w mediach społecznościowych.
Zwraca się z prośbą do kierowców posiadających własny transport o pomoc w dystrybucji wody pitnej butelkowanej, żywności oraz innych produktów pierwszej potrzeby. Apeluje też o pomoc w pracach porządkowych na terenie miasta. Potrzebne są m.in. rękawice, łopaty, miotły, wiadra, widły, piły, siekiery, łomy. Punkt zbiorczy LUK, ul. Fabryczna 7a. Koordynacją zajmuje się Łukasz Krysa, tel. 531 867 505.