Seminarium Duchowne. Spanie w trumnach, zakaz śmiechu, notoryczne ślęczenie na kolanach, izolacja od świata zewnętrznego? Nic z tego.
Michał Mozer był jednym z 26 chłopaków biorących udział w dniach otwartych w Wyższym Seminarium Duchownym w Świdnicy
ks. Roman Tomaszczuk
Te drzwi faktycznie często są zamknięte i nie otwierają się dla każdego. Pewnie dlatego formacja do kapłaństwa, zresztą podobnie jak samo kapłańskie życie, obrosła mitami i stereotypami. – To jest zupełnie niepotrzebny balast – mówi ks. Krzysztof Iwaniszyn, ojciec duchowny świdnickiego seminarium duchownego, inicjator dni otwartych.
Obciach to cena
Michał Mozer ma szesnaście lat i mieszka w Piławie Górnej. Od sześciu lat jest ministrantem i lektorem. – Ksiądz wikary, który odwiedził nas po kolędzie, zachęcał rodziców i mnie do zaangażowania – wspomina. – Tak się zaczęło. W gimnazjum, do którego uczęszcza, już się przyzwyczajono, że kilku chłopaków widać nie tylko w szkolnej ławce, ale też w niedzielę przy ołtarzu, czytających słowo Boże czy w towarzystwie księdza. – Mamy sporo kolegów, którzy z przekonaniem utrzymują, że bycie ministrantem to obciach. Dla nich świętoszkowate, grzeczniutkie życie ministrancika to porażka. Znają nas, a jednak nie dają sobie wytłumaczyć, że to nie tak – mówi gimnazjalista. – I faktycznie, gdyby ulegać ich presji, to niewielu z nas ostałoby się w Liturgicznej Służbie Ołtarza (LSO). Na szczęście jest nas kilku w szkole, więc się nie dajemy – uśmiecha się. A jednak nie kilku, ale tylko dwóch przyjechało do seminarium na dni otwarte.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.