Spotkanie dwóch motyli

xrt

publikacja 16.04.2015 06:47

​– Szanowni Państwo, oto specjalnie dla was wybryk natury, człowiek, jeśli w ogóle tak można go nazwać, od którego sam Bóg się odwrócił – tak zaczyna się film.

Spotkanie dwóch motyli Mariusz Kędzierski zaczął rysować na ulicy po raz pierwszy we Wrocławiu ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość

30 kwietnia na specjalnych VIP-owskich warunkach Mariusz Kędzierski spotka się z Nickiem Vujicicem, znanym Australijczykiem bez rąk i bez nóg, bohaterem filmu pt. "Cyrk motyli". Historia opowiedziana w tym obrazie bardzo dobrze oddaje historię walki o normalność jaką ma za sobą Mariusz. Oto jak pisaliśmy o tym trzy lata temu na łamach świdnickiego GN. 

Przypowieść. Wesołe miasteczko: karuzela, na której traci się orientację, czarodziejska kula, zamiast zawierzenia, teatrzyk kukiełkowy, żeby łatwo było podrygiwać marionetkami, clown zapewniający że wszystko jest w najlepszym porządku, bo jest zabawa. Wreszcie główna atrakcja, najlepszy pokaz w mieście: salon dziwów – syjamskie siostry, otyła madame, wytatuowany facet i – Popatrzcie na niego! – napięcie rośnie. Kurtyna w górę. – To takie smutne! – jękną jedni. – To takie zabawne! – przekonują drudzy. – Podaj pomidora.

Życie. – Nie jestem niepełnosprawny – zapewnia Mariusz Kędzierski. – Niepełnosprawność to jest kwestia chorej woli, to ograniczenia serca a nie rąk czy nóg – zapewnia.

Kadr z filmu. Do tułowia bez rąk i nóg podchodzi przystojniaczek Mendez, szef Cyrku Motyli. Pochyla się nad Will’m, główną atrakcją gabinetu osobliwości. – Jesteś wspaniały! – mówi. Atrakcja pluje mu w twarz. Przystojniaczek ociera chustką plwociny, uspokaja właściciela gabinetu. – Wszystko w porządku. Może podszedłem zbyt blisko, prawda przyjacielu? – rzuca w stronę ludzkiego strzępu.

Życie. – Lubię spotykać się z licealistami. Młodymi ludźmi, którzy są zamknięci na radość życia. Wielu z nich swoje kompleksy urywa albo pod apatią albo pod agresją. Lubię stawać wobec nich i w rozmowie wydobywać ich siłę zza żalów, jęków i biadoleń. Przygnębieni, smutni, zniechęceni, tacy przychodzą. Po spotkaniu są inni. Są bardziej sobą – mówi Mariusz, dwudziestolatek z Jaworzyny Śląskie

Kadr z filmu. Gwóźdź programu gabinetu osobliwości znika. Odnajdują go kompani przystojniaczka. Chce dołączyć do jego cyrku. Cyrku Motyli. – Nie ma nic inspirującego w pokazywaniu ludzkich niedoskonałości – wyjaśnia szef. Will może zostać, ale nie będzie występować. Nie może równać się z Człowiekiem-gumą, Królową Przestworzy, Najsilniejszym-na-świecie czy Mistrzem-wirującego-trapezu. Jeszcze nie, bo nie przeszedł drogi. W końcu trudno się dziwić, skoro nie ma się nóg.

Życie. – Brak rąk nie jest barierą do szczęścia. Wyglądam inaczej, to prawda, ale tylko to mnie różni od innych, że ubranie wisi na mnie jak na haku, ale to jedynie kwestia estetyki. Nic więcej – mówi Mariusz, którego portrety zaskakują precyzją oraz grą światła i cieni. – Rysowanie daje mi spełnienie. Lubię patrzeć na portretowane osoby, gdy stają oko w oko ze swoimi wizerunkami. Mieszanka ciekawości, zaskoczenia i ulgi, jakby wzdychali: udało się, jestem sobą, jestem piękny.

Kadr z filmu. – Ten świat potrzebuje jedynie małych cudów – zapewnia Mendez, gdy jego trupa odwiedza rodzinę żałośnie biednych i zrezygnowanych wieśniaków. Motyle z jego cyrku budzą nadzieję, zmuszają do wyruszenia w drogę, którą sami przeszli, gdy spotkali przystojniaczka. Zanim zyskali ludzki podziw i uznanie, ich życie przypominało bagno, rynsztok czy wegetację. Prostytutka wyrzucona z burdelu za ciążę, prostacki zapijaczony zabijaka, czekający końca, żebrzący starzec – przemienili się w motyle Mendeza, jak gąsienice. Jak to możliwe?

Życie. – Znam swoją wartość – mówi Mariusz. – Oczywiście jestem świadomy, że różnię się od innych. Przypominają mi o tym ludzkie spojrzenia, szczególnie w nowym środowisku. Pamiętam, że jako chłopak miałem stracha, jak sobie poradzę poza Jaworzyną. Potrzeba bowiem trochę czasu, żeby oswoić ludzi ze sobą. Gdy poszedłem do świdnickiego liceum przekonałem się, że normalność jest łatwiejsza niż mogłoby się wydawać. Pierwszy byłem do noszenia ławek, wyrywałem się do odpowiedzi, zgłaszałem się żeby coś załatwić. A na ulicy? Oczywiście zdarzają się ludzie, którzy bardzo się narzucają ze swoją pomocą. Ja to rozumiem, ale tego zupełnie nie potrzebuję.

Kadr z filmu. Mendez podchodzi do Will’ego, który ciągle nie rozumie. Boi się drogi, w którą powinien wyruszyć. – Przeklęty od urodzenia. Człowiek… jeśli w ogóle tak można go nazwać, od którego sam Bóg się odwrócił – cios przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Will cierpi. – Przestań, dlaczego tak mówisz? – rzuca w stronę Mendeza. – Bo ty w to wierzysz. Jest piękno, które jest wynikiem wytrwałości a im trudniejsza jest walka, tym większe będzie zwycięstwo.

Życie. – W domu gotuję, sprzątam, robię zakupy – mówi Mariusz. – Mama starała się wyrobić mój charakter i wymagała ode mnie tak samo jak od rodzeństwa. Udało się jej – uśmiecha się popijając kawę w Galerii Fotografii, gdzie akurat wystawiane są jego prace. – Będziesz się uczył korzystać z tego co masz… nie będzie butów na rzepy – słyszałem, gdy zastanawiałem się w jaki sposób mogę zawiązać sznurówki. W domu nie było udogodnień ale jako dziecko bardziej niż dzisiaj korzystałem z nóg: podnoszenie zapałek z podłogi, unoszenie szklanki, rysowanie… tak, szybciej rysowałem niż chodziłem. Kiedy zacząłem uczyć się wykorzystywać ręce, mój kolega moją niezdarność skomentował: masz dwie lewe ręce. Pomyślałem, że to już jest coś, bo lepiej mieć dwie lewe, niż wcale.

Kadr z filmu. – Potrzebuję pomocy, żeby przejść – Will krzyczy stojąc na brzegu rzeki. Krzyczy do swoich przyjaciół z Cyrku Motyli. Oni go nie słyszą, albo nie chcą usłyszeć. Wreszcie przychodzi wsparcie. Sam Mendez idzie tuż obok małego człowieczka. – Możesz mi pomóc? – prosi. Ten mija go i rzuca – Dasz sobie radę! Will najpierw zaskoczony odmową nie rozumie przystojniaczka, ale po chwili bezradności wreszcie stawia pierwszy krok na drodze do wolności. Kiedy wpada do wody wiadomo, że albo się utopi, albo wreszcie zacznie żyć…

Życie. – „Tak mi zimno, że rąk nie czuję”, albo „ręce opadają” – oczywiście posługuję się takimi zwrotami. Brzmią zabawnie, ale tylko w na początku, potem nie zwraca się uwagi na ich kontekst – mówi. – O tym, jak bardzo brak rąk jest dla mnie naturalne może świadczyć historia z dzieciństwa. Otóż kiedyś, gdy zobaczyłem pierwszy raz w życiu człowieka bez nogi, skomentowałem to głośno do mamy: Ten pan nie ma nogi! Na co mężczyzna odpowiedział: A ty k… nie masz rączek! Chciałbym zobaczyć swoją mine… Kiedy indziej w szpitalu wchodzimy do lekarza a ten rzuca tekst: A rączki to gdzie się zgubiło? – W poczekalni – odparowałem. – Albo sytuacja przy kasie w supermarkecie. Było chłodno, więc miałem na sobie kurtkę. Nachylam się do pani i proszę o to, by resztę włożyła mi do kieszeni. Ta z rozpędu rzuca: „Co? Bozia rączek nie dała?” a ja przygotowany na taką reakcję odpowiadam: „A żeby pani wiedziała, nie dała”.

To nic. Jest życie.