W niej nas widać

ks. Roman Tomaszczuk

|

Gość Świdnica 05/2016

publikacja 27.01.2016 00:00

Formacja seminaryjna. Jeden dostał ją od dziadków, drugiemu pomogli rodzice, trzeci – wydał na nią swoje oszczędności, innemu zafundował proboszcz. Ale wszyscy są jednakowo dumni.

Wyglądają jak księża, ale księżmi nie są. Po kilku tygodniach noszenia stroju duchownego przekonali się na własnej skórze, jak to jest, gdy „czarny” pojawia się na ulicy.

Oto jestem!

Przemysław Faruń. Świdnica. Chciał iść do seminarium, a mimo to próbował dostać się wszędzie indziej, tylko nie tam. I to z powodzeniem. – Wybrałem uczelnię najdalszą i najmniej oczekiwaną – Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Przeżyłem tam wzloty i upadki w wierze. Jednak żywa obecność Jana Pawła II i uczestnictwo w klimatycznych „dwudziestkach” (Mszach św. dla studentów) w Duszpasterstwie Akademickim na Miasteczku Studenckim upewniały mnie, że studia na AGH to nie jest to. Nigdy nie żałowałem i nie żałuję dwóch lat spędzonych w Krakowie. Poznałem siebie, poznałem też wielu ciekawych i wartościowych ludzi. Nauczyłem się życia, samodzielności. A teraz jestem tutaj i jestem szczęśliwy, ale wciąż mam wiele kontaktów z Krakowem. Jarosław Buczyński. Dzierżoniów. Historia, bez szału, brzmi tak: – Po Pierwszej Komunii w zasadzie przestałem chodzić do kościoła. Rodzice naciskali, a ja swoje, więc odpuścili. Na nowo do kościoła zacząłem uczęszczać w drugiej klasie gimnazjum, kiedy moi o rok starsi koledzy przygotowywali się do bierzmowania. Chodziłem, żeby chodzić, dla towarzystwa. Później oni w większości pożegnali się z regularnym życiem sakramentalnym, a ja zostałem – było mi po prostu dobrze na liturgii. Tak dobrze, że w trzeciej klasie gimnazjum zostałem przyjęty do LSO w swojej parafii. Wtedy też pojawiły się pierwsze konkretne myśli o seminarium, o kapłaństwie. Miałem w sobie takie przekonanie i głos: „idź do seminarium” – więc robiłem wszystko, aby tak się stało. Nie walczyłem z Bogiem. Nie chciałem, bo to nie ma sensu. W starciu z Nim byłem bez szans. Dzisiaj jestem już na trzecim roku i jestem szczęśliwy. Gdybym miał jeszcze raz wybierać, bez wahania wybrałbym seminarium. Olimpiusz Hyla. Ziębice. Od Pierwszej Komunii był ministrantem w parafii, nieprzerwanie aż do matury. – Jednak do ukończenia gimnazjum nie myślałem o kapłaństwie, a przecież służyłem do Mszy św. bardzo chętnie i często. Można powiedzieć, że mnie to fascynowało. Byłem jednak zajęty nauką, chciałem zostać lekarzem jak mój starszy brat – przyznaje. I chociaż o seminarium nie myślał, cieszył się zaufaniem swoich księży. Imponowali mu. – W liceum po raz pierwszy sięgnąłem po Ewangelię, zainteresowałem się książkami o życiu Kościoła i św. Jana Pawła II. Wkrótce zauważyłem, że zajmuje mi to coraz więcej czasu. Inne tematy przestały być atrakcyjne – mówi. Kościelna edukacja była na tyle intensywna, że pod koniec pierwszej klasy ogólniaka uchodził w środowisku za eksperta w sprawach wiary. Już nie tylko rówieśnicy traktowali go trochę jak księdza, inni także pytali, zaczepiali, sprawdzali, a on chciał być coraz lepiej przygotowany do udzielania rad, odpowiedzi i wyjaśnień. Więc jeszcze więcej czytał, jeszcze gorliwiej się modlił i pilniej przyjmował sakramenty. Gdy poszedł do seminarium – zaskoczenia nie było.

Nie chodzi o kostium

Chcą być kapłanami. Pomimo czarnego PR, jaki księża mają u większej części Polaków, i pomimo realnych perspektyw na dostatnie, spokojne i normalne życie w małżeństwie zdecydowali się na życie „odmieńca”. – Ktoś kiedyś pięknie powiedział: twoim celem nie może być kapłaństwo, nie możesz chcieć być dobrym księdzem. Jeśli tak jest, to jesteś biedny i lepiej daj sobie spokój. Twoim celem musi być święte kapłaństwo. I ja chciałbym się tego trzymać – mówi Przemek. – Chcę być księdzem, aby włączyć się czynnie w dzieło niesienia Chrystusa ludziom, by zawalczyć o tych, którzy są z dala od Kościoła, i przede wszystkim, by nieść innym Boga obecnego w sakramentach – mówi Jarek. A Olimpiusz tłumaczy: – Księdzem chcę zostać dlatego, by spełnić siebie w powołaniu, którym obdarzył mnie Bóg. Jest to kwestia wiary. Odczuwam, że jest to coś głęboko mojego. Poza tym od zawsze podobały mi się kapłańskie obowiązki i to, że księża mają kontakt z ludźmi na bardzo różnych poziomach (nie tylko duchowym) i w różnorodnych okolicznościach (towarzyszą ludziom we wszystkich ważnych momentach życia od narodzin po pogrzeb). Dlatego chcę być dobrym księdzem, tzn. takim, który jako kapłan pozostaje też dobrym człowiekiem, a samego kapłaństwa nie traktuje jak sposobu na zarabianie pieniędzy. Ambitnie i pewnie dlatego, gdy wreszcie włożyli sutanny, zrobili z tego manifestację swoich pragnień i celów. – Noszenie sutanny wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, uważam zatem, iż bycie przygotowanym do przyjęcia sutanny jest równoznaczne ze świadomym wyborem kapłańskiego życia. Wyznacznikiem przygotowania muszą być przede wszystkim dojrzałość i odpowiedzialność – mówi Przemek, ale w podobnym tonie o obłóczynach mówi Jarek. – Obłóczyny, posługi czy święcenia nie są egzaminem, do którego trzeba się przygotować, by zdać, zaliczyć i zapomnieć. Egzaminem natomiast jest każdy kolejny dzień „po” – przekonuje. – Podstawą dla mnie jest bycie świadomym odpowiedzialności, jaką zaciąga się przez przyjęcie tego znaku, oraz zobowiązanie do bycia autentycznym w tym, co się robi, co się wyznaje. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której szedłbym coraz dalej w formacji, ale tylko na zewnątrz, a w środku niczego bym nie zmieniał – to byłoby nie tyle prawdziwym nieprzygotowaniem, lecz celowym działaniem na krzywdę Kościoła, ludzi i samego siebie – ocenia. – Przygotowanie do noszenia sutanny? Nie ma czegoś takiego, natomiast jest zwyczajne życie Ewangelią i modlitwą, ażeby sutanna nie stała się ciężarem czy mundurem. Bo może też stać się kostiumem, fasadą, za którą nie ma tego, kogo powinna oznaczać, ale za którą kryje się aktor, przebieraniec, oszust.

Wachlarz bardzo szeroki

Po kilku tygodniach noszenia sutanny wiedzą już, co inni sądzą o ich wyborze. Przekonali się, dlaczego większość alumnów nie chce chodzić w sutannach po ulicach Świdnicy, a koloratki ukrywa. – Reakcje najbliższych były bardzo serdeczne. Wielu z nich nie wierzyło, że dotrwam do tego momentu w seminarium. Niektórzy wyznali mi, że wprawdzie nie rozumieją mojego wyboru, ale widzą, że jestem szczęśliwy, więc są ze mną – mówi Przemek. W podobnym tonie podsumowuje ten czas Olimpiusz: – Ludzie widzący mnie w sutannie traktują mnie jak młodego księdza. Zazwyczaj spotykam się z grzeczną obojętnością albo sympatią na widok sutanny. Co ciekawe, mam wrażenie, że to młodzież częściej życzliwie reaguje na mnie niż dorośli. To spostrzeżenie potwierdza Przemek. – Dwukrotnie spotkałem się na ulicy z „dresami”. Kiedy ich zauważyłem, poczułem się trochę niepewnie. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku nie dość, że mnie pozdrowili, to jeszcze ściągnęli czapki, równocześnie się kłaniając. Byłem zaskoczony, ale też musiałem skarcić siebie za uleganie stereotypom. Mogę przytoczyć jeszcze jedną sytuację. Kiedyś pozdrowił mnie 18-letni chłopak, który szedł w towarzystwie swoich koleżanek. One tego nie zrobiły, a jego zachowaniem były bardzo zaskoczone, a może nawet zaimponował im – dodaje. Jarek ma bardziej drastyczne doświadczenia. – Po kilku tygodniach chodzenia w sutannie widzę, że wachlarz reakcji na ten strój u przechodniów jest bardzo szeroki. Są tacy, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić na widok młodego „księdza”, są inni, którzy okazują szczerą radość. Zdarzyło się także, że przechodząc przez plac zabaw dla dzieci, usłyszałem krzyk dwudziestoparolatka: „Uwaga, pedofil!” – relacjonuje.

W banku i za kółkiem

– W tym, że sutanna na ulicy jest czymś zaskakującym, nawet w takim mieście jak Świdnica, gdzie mieści się seminarium duchowne i zagęszczenie duchownych jest znaczące, swój udział mają sami księża, którzy zbyt często dyspensują się od chodzenia w stroju duchownym – ocenia Jarek. – Jak dotąd chodzę w sutannie prawie wszędzie – zapewnia Przemek. – Są oczywiście miejsca, do których sutanna pasuje średnio bądź nie pasuje wcale. Takim miejscem z powodów czysto praktycznych będzie fryzjer. Uważam też, że w banku, przy wypłacie większej sumy pieniędzy także zdecydowałbym się na strój mniej oficjalny. Wydaje mi się, że ludzie zbyt często nie orientują się, że ksiądz ma także swoje prywatne pieniądze, całkowicie niezależne od pieniędzy parafialnych. Niemniej sytuacja ta w małych miejscowościach ma już inny kontekst, bo przecież jako osoby publiczne jesteśmy dosyć łatwo rozpoznawani, nawet bez sutanny – dopowiada. Jarek natomiast chroni sutannę przed zabrudzeniem. – Stroju duchownego nie traktuję jako ubrania roboczego – nie sprzątam w nim, nie gotuję (w domu), nie przesiaduję w pokoju. Nie można przecież popaść w skrajność – sutanna 24h/dobę. Kiedy spotykam się z przyjaciółmi, nie zawsze jestem pod koloratką. Zależy to od okoliczności, pory czy miejsca spotkania. W sutannie staram się nie jeździć samochodem – z czystej wygody. W podróży albo jestem „na krótko”, albo sutanna leży w bagażniku – precyzuje, a Olimpiusz mu przytakuje.

Zmieniło się i zmienia wciąż

Klerycy nie mają jednak wątpliwości, że strój duchowny może mieć wymiar profetyczny. Nawet dzisiaj, gdy o kwestiach ostatecznych nikt nie myśli, a ksiądz kojarzy się bardziej z funkcjonariuszem Kościoła (nosi mundur przecież) niż z chodzącą zapowiedzią królestwa niebieskiego. – Ludzie potrzebują dzisiaj sutanny. Potrzebują takiego typu ewangelizacji. Chcą mieć szansę porozmawiania, pozdrowienia, a poprzez to manifestacji swojej wiary – uważa Przemek, a Jarek kontynuuje w podobnym duchu. – Sutanna jest znakiem, który niejako krzyczy do ludzi, że Bóg cały czas jest, prowokuje ich do refleksji, do stawiania sobie pytań o samego siebie, o Kościół, o księży. Sutanna w miejscach publicznych, poza kościołem, powinna być czymś normalnym. Żeby tak było, księża powinni przyzwyczajać do widoku sutanny czy koloratki. Powinniśmy się pokazywać na ulicy, powinno nas być widać, bo to też świadectwo wiary, naszej osobistej. I może jeszcze jedno: gdy sutanna miesza się z ulicznym tłumem, wtedy skraca się dystans, łatwiej o nas myśleć jak o ludziach bliskich, a nie jak o przedstawicielach wybranej kasty odizolowanej od ludzi nie tylko przez styl życia i jego sens, ale też przez ekskluzywne towarzystwo – dodaje. Ponieważ poprzeczkę ustawiają tak wysoko, wiedzą, że odkąd są kojarzeni z duchownymi, muszą do tego skojarzenia dorastać. Temu służą kolejne lata formacji seminaryjnej, niemniej bez osobistego przekonania, że tak trzeba, upływające lata niczego nie zmienią. – Czuję potrzebę nawracania się i gorliwego współpracowania z Panem Jezusem. Kiedy wkładam sutannę, łatwiej mi sobie to uzmysławiać – mówi Olimpiusz. Natomiast Jarek wyznaje: – Zdecydowanie bardziej się kontroluję – zdaję sobie sprawę z tego, że każdy mój gest czy słowo idą na konto księży i Kościoła i mogą być skrajnie różnie odbierane. Nie chciałbym nigdy swoim zachowaniem, postawą czy działaniem zaszkodzić Kościołowi. Więc muszę dokładać starań, by być jednoznacznym – podsumowuje.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.