Radość Ewangelii (20.09.2017)

ks. Wojciech Drab

Łk 7,31-35: Po odejściu wysłanników Jana Chrzciciela Jezus powiedział do tłumów: Z kim więc mam porównać ludzi tego pokolenia? Do kogo są podobni? Podobni są do dzieci, które przebywają na rynku i głośno przymawiają jedne drugim: Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie płakali. Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: Zły duch go opętał. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników. A jednak wszystkie dzieci mądrości przyznały jej słuszność.

Radość Ewangelii (20.09.2017)

Warto mieć w pamięci wczorajszą Ewangelię o Bogu, który wybiega, pędzi ku człowiekowi – tym, co daje Mu siłę, jest Jego Miłość niepojęta, która pragnie człowieka dotknąć, ucałować, porwać w ramiona… Pomiędzy wczorajszą Perykopą a dzisiejszą znajduje się wzmianka o wizycie uczniów Jana Chrzciciela u Jezusa. W centrum tej historii jest pytanie: czy Ty jest TYM KTÓRY MA PRZYJŚĆ, czy innego mamy oczekiwać? W środku tego pytania jest tajemnicze słowo erchomenos, które w Nowym Testamencie funkcjonuje prawie jak Imię Jezusa: Przychodzący. Właśnie to jest Imię Boga pędzącego ku człowiekowi, dla którego człowiek jest celem, metą, spełnieniem – szabatem… Od samego początku Bóg jest Przychodzącym: Duch Boży zstępuje w pierwotny chaos, porządkuje – Bóg sięga w głąb chaosu, nicości i wydobywa stamtąd ostatecznie na własnych ramionach umiłowanego: człowieka, w którym składa samego siebie. W Chrystusie Bóg sięga po raz drugi: przychodzi, przybiega, pędzi, biegnie, skacze przez pagórki i doliny… Erchomenos!!! Tylko czy to na pewno On? Przychodzi w sposób niekoniecznie przez nas oczekiwany i przewidziany… Jakże często sposób w jaki Chrystus przybiega, dotyka, całuje, bierze w ramiona jest nie taki jak ja chcę! I co wtedy? Co wtedy robię? Uciekam, walczę, gryzę ramiona które mnie obejmują, WĄTPIĘ w to, że to On. A BŁOGOSŁAWIONY, KTO NIE ZWĄTPI. Właśnie tu jest cały haczyk, na który łapie nas nieustannie przeciwnik: bo Pan przyszedł nie tak, jak oczekiwałem, jak bym chciał – więc nie dać się dotknąć, nie dać się ucałować, nie dać się wziąć w ramiona, dopóki nie zrobi tego, co ja chcę… Kto jest w otchłani? Ja. Zamiast w ramionach, które chciały mnie utulić z Miłością – uciekłem w otchłań gnany moim egoizmem i pychą. Bo ramiona tulą nie tak, jak ja chcę… Błogosławiony, kto nie zwątpi…

To jest bardzo ważne: pierwsza rzecz jaka w nas jest atakowana, to wiara. Wiara i nadzieja. Wiara w to, że to jest Miłość. Jakże to mogłaby być Miłość, skoro nie robi tego, co ja chcę? A w kolejnym kroku: nadzieja. Skoro to nie jest Miłość, to nie ma co się spodziewać Dobra… Trzeba wiać i radzić sobie po swojemu, walczyć o swoje, o siebie, o dobro takie, jak ja sobie wyobrażam. Nie ma co ufać ramionom, które mnie obejmują i kształtują nie tak, jak ja chcę… Trzeba za wszelką cenę zrobić po swojemu! No i skutkiem jest walka człowieka – ze sobą, ze swoim życiem, z innymi ludźmi, ze światem całym, a w sumie to z Bogiem. Bo nie jest tak, jak ja chcę – więc nie można nikomu ufać, nikomu wierzyć, trzeba wszystko brać w swoje ramiona i kształtować po swojemu! Nie wolno nic pozostawić w ramionach Boga – bo On nie wiadomo co chce zrobić… skoro nie robi tego, co ja chcę, to robi źle… Ostatecznie jednak człowiek doświadcza, że nie da się walczyć z ramionami Boga. Ostatecznie walka o to, żeby było jak ja chcę, jest przegrana. I wtedy dokonuje się w człowieku to, o co chodzi od początku: śmierć Miłości. Człowiek ginie w samobójczej walce o to, by było jak ja chcę. Jestem człowiekiem tylko dlatego, że noszę w sobie Tchnienie. Ducha. Miłość. Kiedy zamorduję w sobie Miłość – kierowany niewiarą i nieufnością, walcząc w imię i pod sztandarem mojego egoizmu by było jak ja chcę – to zabiję tak naprawdę siebie. I to na najgłębszym poziomie… To jest właśnie los Jezusa: Golgota. Zabiliśmy Miłość. W imię egoizmu i pychy. Żeby Miłość zmusić, by była jak my chcemy. Okazuje się, że nie da się zmusić Miłości do tego, by poddała się naszemu egoizmowi. Egoizm zabija – Miłość przychodzi dawać Życie. Owcom i za owce. Daje Życie a nie śmierć. Egoizm jest śmiercią i daje śmierć. Więc nawet gdy my krzyżujemy Miłość próbując zmusić Ją do naszego egoizmu – Ona pozostaje sobą. Miłością. Życiem. Żyje i daje Życie. Daje siebie – Miłość. Bo to jest Życie i Tożsamość Boga – a Jego nie da się zabić… Niepojęta Miłość, która odpowiada Miłością na nienawiść egoizmu, wściekłego że nie jest tak, jak ja chcę… I to jest właśnie droga grzechu, droga śmierci: zaczyna się od skupienia na egoizmie, który w swojej pysze jest przekonany, że jako jedyny wie najlepiej, co jest dobre, a co złe. Gdy Przychodzący nie robi w tej chwili, tu i teraz, tego co ja chcę – zaczynam wątpić, gaśnie moja nadzieja, ufność w to, że Pan uczyni wszystko dobrze. Zaczynam walczyć o to, by było jak ja chcę – zabijam w sobie Miłość… Noszę w sobie śmierć… Dlatego błogosławiony kto nie zwątpi – kierowany przekonaniem, że skoro nie jest jak ja chcę, to jest źle… A jak odpowiada Pan?

I tu pojawia się dzisiejsza Ewangelia. Do kogo mam porównać to pokolenie? Jezus dosłownie pyta: KOMU MAM UCZYNIĆ PODOBNYMI LUDZI TEGO POKOLENIA? Jezus przychodzi – dokonać Nowego Stworzenia. Do kogo ma nas uczynić podobnymi? Do Tego, który od początku czyni nas na swój obraz i swoje podobieństwo. Nie na obraz i podobieństwo naszego egoizmu – ale na SWÓJ! Co zrobiliśmy z tym podobieństwem? Właśnie to, co próbowałem opisać do tej pory: kierowani egoizmem, zabiliśmy w sobie… A po co przychodzi Jezus? Do kogo chce uczynić nas podobnymi? Przychodzi by uczynić nas na obraz i podobieństwo Tego Który JEST Miłością. Na obraz i podobieństwo Ojca Niebieskiego – którego nikt nie zna, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić. A komu chce objawiać Syn? Ludziom tego pokolenia. Tego – od kiedy przyszedł aż dotąd. Od Abla sprawiedliwego aż do skończenia świata. Wszyscy prorocy prorokowali – a Jezus przychodzi „pomścić” krew wszystkich proroków – od Abla począwszy. Jak pomści? Pokazując Prawdę. Pokazując, że mieli rację – że świadcząc o Prawdzie, której nie znali, nawet za cenę krwi, mieli rację. I ta racja objawia się w Chrystusie. W Chrystusie wyznającym Ojca ludziom wszystkich pokoleń, objawiającym Ojca, jest kolumna, filar i fundament mojej wiary, nadziei – i miłości do Miłości w Nim wyznanej… W Nim – Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym, Przychodzącym pomimo naszego ciągłego zwątpienia, niewiary, nieufności, pomimo naszego ciągłego krzyżowania Miłości w sobie, w świecie – Przychodzący przychodzi by ciągle na nowo porywać w ramiona i jeszcze raz, jeszcze raz spróbować przekonać o Miłości… porwać do miłowania – współ-miłowania, które jest współ-Życiem z Bogiem samym! To jest esencja Życia Boga, Życia i Jedności Trójcy: współkochanie, współ-miłowanie. Jedność w Miłości jest Jednością w Życiu. To jest Kościół – Ciało Chrystusa: zjednoczeni w JEDNEJ WIERZE, NADZIEI – i w konsekwencji w JEDNEJ MIŁOŚCI!!! W Miłości, która wyznaje się na Eucharystii temu pokoleniu – by porwać w ramiona, porwać do miłowania, do Życia. Jedność Miłości jest Jednością Życia. Tak odpowiada Pan: staje się uparcie Przychodzącym. Przychodzi do pokolenia, które zabiło w sobie Miłość – by ciągle na nowo wyznawać Miłość i tak przekonywać o Miłości i do Miłości, o Życiu i do Życia. Porywać do kochania – do Życia Prawdziwego.

Do kogo Pan chce uczynić nas podobnymi? Do Ojca. Ojca, który wyznaje się w Synu: wyznaje się w Ciele Syna i Jego Krwi. Wyznaje się w Duchu usprawiedliwiającym nas w nieskończoność w Sakramencie Pokuty. Wyznaje się wobec Aniołów kontemplujących niepojętą Miłość Pana Zastępów do człowieka. Wyznaje się wobec całego Kosmosu. Nie wstydzi się swojej Miłości, siebie samego wobec żadnego ze stworzeń: nie wstydzi się swojej Miłości do człowieka. Choć niektóre ze stworzeń odpowiadają zgorszeniem na taką Miłość… Czy ja się nie gorszę? Czy się nie gorszę, że mój Pan jest przyjacielem celników i grzeszników, żarłokiem i pijakiem który nawet z Krzyża woła: PRAGNĘ! KOCHAM! Jest żarłokiem i pijakiem nienasyconym w Miłości, w kochaniu, w ucztowaniu na Uczcie Miłości. TO CZYŃCIE NA MOJĄ PAMIĄTKĘ! – woła Pan. Bo jest żarłokiem i pijakiem, nienasyconym który chce, by Uczta Miłości, Uczta Weselna trwała zawsze i na zawsze… Ponad wiekami… TO CZYŃCIE! – woła Pan Zastępów, Żarłok i Pijak Miłości… Przyjaciel celników i grzeszników. Kim my jesteśmy? Do kogo staliśmy się podobni? Do kogo mieliśmy być podobni – a do kogo staliśmy się podobni?

Mieliśmy być podobni do Ojca, do Miłości. Mieliśmy być podobni do Żarłoka i Pijaka Miłości, nienasyconego w Miłości. A staliśmy się żarłokami i pijakami nienasyconymi w egoizmie, w syceniu samych siebie. Celnikami wysługującymi się okupantowi, uzurpatorowi – grabiącymi ten świat i spełniającymi plan zazdrosnego anioła, zgorszonego Miłością… Staliśmy się grzesznikami… To ciekawe słowo jest: hamartolos. Oznacza kogoś, kto się minął z celem. To jest właśnie nasz kres: stając się sługami egoizmu staliśmy się sługami śmierci a nie Życia. I rozminęliśmy się z Przychodzącym – bo to On jest Źródłem i Celem. Biegnąc za egoizmem zawsze rozminę się z Przychodzącym, z Miłością która z otwartymi ramionami biegnie, by porwać mnie do współ-Życia w Jedności Miłowania… Coś niepojętego: Trójca w Chrystusie nieustannie się otwiera, rana Serca nigdy się nie goi, w Chrystusie Bóg Jedyny w Trójcy wybiega ku człowiekowi nieustannie z otwartymi ramionami, by porwać człowieka do Jedności ze sobą samym, do Jedności Życia Trójcy, już tu i teraz, które to Życie jest złączeniem w miłowaniu… Dlatego zawsze gdy staję się pijakiem i żarłokiem egoizmu, celnikiem egoizmu – ostatecznie ląduję jako hamartolos, grzesznik, ten co się rozminął z celem, z Chrystusem, z Miłością, z Jednością która się otworzyła przede mną i wybiegła mi naprzeciw, z Życiem. A jak się rozminę z Życiem – ląduję w śmierci… I to jest plan zazdrosnego anioła, zgorszonego Miłością Pana… Wystarczy skupić człowieka na egoizmie zamiast na Panu.

Niepojęte orędzie Ewangelii o Miłości Trójjedynej, która otworzyła się przed tymi, którzy Nią wzgardzili i przygarnęła takich, jakimi są – żarłoków i pijaków egoizmu, służących śmierci a nie Życiu… Przygarnęła – i przygarnia w nieskończoność… Komu mieliśmy być podobni? A komu się staliśmy podobni? Dzieciom siedzącym na rynku – na rynku tego świata, uczynionego rękami Przychodzącej Miłości dla nas, jako wyznanie Miłości – i narzekającymi, że nie jest tak, jak chcemy. Narzekającymi i biadolącymi, że Miłość nie tańczy do muzyki naszego egoizmu. I tak się miotamy ze skrajności w skrajność – dopóki służymy egoizmowi: od morderczej walki o to, by ło jak ja chcę, do depresji i biadolenia, że nie jest jak ja chcę… Siedząc pośród cudu stworzenia, które jest wyznaniem Miłości… Doświadczając przychodzenia Miłości – w Janie, posłanniku i proroku Miłości, który jako jedyny z proroków nie tylko zapowiadał, ale wskazał Miłość, wysłał swoich uczniów do Miłości. Ogołocił się ze wszystkiego, nawet z uczniów – by wszystko oddać Miłości. Bo wszystko otrzymał od Miłosci. On pierwszy uczynił TO NA PAMIĄTKĘ: tak, jak Przychodzący ogołocił się ze wszystkiego, by wszystko oddać nam z Miłości do nas, by nam oddać siebie, tak Jan ogołocił się ze wszystkiego, nawet z uczniów i z życia, żeby wszystko oddać Miłości, w ręce i ramiona Miłości. Żeby dać się porwać ramionom Miłości, dać się uczynić nie jak to pokolenie, nie na obraz i podobieństwo egoizmu, ale na obraz i podobieństwo Przychodzącego. I tak zaświadczył o Światłości, która jest Życiem człowieka. Zaświadczył o Miłości, z której czerpał istnienie i dla której zdecydował się istnieć. Ja podejmuję decyzję: czerpię istnienie z Miłości – ale ja decyduję, czy zechcę istnieć dla Miłości, czy dla egoizmu. Dla Życia czy dla śmierci… Dokąd pędzi mnie egoizm? Do kogo robi mnie podobnym? A Miłość? Więc co wybieram? Jan zaświadczył – swoim wyborem aż do końca. I ja wybieram – chwila po chwili. Życie albo śmierć. Miłość albo egoizm – tu i teraz. Wybieram. Tu i teraz rzucam się w objęcia Przychodzącego, w objęcia Miłości, w objęcia Żywego – albo w objęcia egoizmu, w objęcia śmierci i otchłani… Siedzę na Rynku Miłości. Na Uczcie Miłości. Na Uczcie Weselnej, Uczcie moich zaślubin. Ale jestem zajęty nie Oblubieńcem, nie Przychodzącym, ale winem. Jestem żarłokiem i pijakiem, skupionym na sobie i swoim egoizmie zamiast na Oblubieńcu. I tylko dlatego mam problem. Tylko dlatego wydaje mi się, że jest nie tak, że brakuje, że pusto i ciemno… Bo skupiłem się na sobie zamiast na Oblubieńcu, który wybiega ku mnie z otwartymi ramionami… Ale nie ma wina… Boski Żarłok i Pijak jest spragniony miłowania – a ja jestem żarłokiem i pijakiem spragnionym sycenia egoizmu… I tak się rozmijamy – tylko że jak nie wpadnę w ramiona Życia, w ramiona Miłości, to…

Właśnie tacy się staliśmy. Wszyscy. Siedzimy pośród Rynku Miłości. Siedzimy przygarnięci w Sercu Ojca. Ale nie jest tak, jak chce nasz egoizm… I to nas rzuca po skrajnościach. Rzuca nas od nadaktywności do depresji. Bo nie jest tak jak chcę. I albo walczę, albo sycę bez pojęcia swój egoizm, albo zapadam się w depresję i zniechęcenie… Egoizm tak rzuca. Gdzie wyjście? Stać się dzieckiem Mądrości. Chrześcijanie wierzyli, że Mądrość ma trzy córki: Wiarę, Nadzieję i Miłość. To jest prawdziwa Mądrość: nie zwątpić w przychodzącego. Cokolwiek podpowiada egoizm – ja się trzymam Mądrości. Tego, co mi objawiła Mądrość Boża przychodząca w Chrystusie. Tego, co w Nim kontempluję, co kontempluje w Jego Słowie, w Jego okrzykach z Krzyża, w Jego Męce Śmierci i Zmartwychwstaniu, w Eucharystii i Sakramencie Pokuty. To jest Mądrość Miłości – która jest głupotą z punktu widzenia tego świata. Głupotą upartego przebaczania, upartego miłowania tych, którzy raz za razem zawodzą. Mądrość nie z tego świata – jest głupotą z punktu widzenia tego świata. Bo Mądrość rodząca wiarę, ufną nadzieję i w konsekwencji miłość włączającą w Miłość, w Życie, jest głupotą niewalczenia o swoje. Głupotą przebaczania tak, jak mi przebaczono. Tak, wydaje się że jestem głupi bo kocham tak jak zostałem pokochany – Miłością, która jest zgorszeniem nawet dla niektórych aniołów… I właśnie ta głupota jest najwyższym świadectwem o Prawdzie Mądrości. Dzieci Mądrości – wiara, ufna nadzieja i miłość – są przyznaniem Jej racji. Racji Chrsytusowi, który pierwszy stał się Głupotą, Zgorszeniem… Właśnie tak przyznaję rację Mądrości obajawiającej się w Chrystusie: gdy żyję z wiarą i ufnością chwila po chwili składając się w ramiona Miłości. Współ-żyjąc z Trójjedyną Miłością: kochając tak, jak jestem kochany. Miłością bezwarunkową, bezgraniczną, niezmordowaną, która nie umiera nigdy. Tylko taka Miłość jest potężniejsza niż śmierć: której nie da się przekonać, by przestała kochać. Nawet jeśli cały egoizm świata wrzeszczy, że to głupota – ja wiem, że to Mądrość. Mądrość nie z tego świata. Mądrość Ojca, która zajaśniała w Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym, która jaśnieje przed moimi oczami w Przychodzącym, którego widzę, jak chwila po chwili wybiega mi naprzeciw i porywa w swoje ramiona. Mądrość Miłości nienasyconej w kochaniu. Mądrość Miłości, która z Miłością porywa w swoje ramiona mnie, celnika i grzesznika.

I tu jest początek zdobywania Mądrości: przyznać się, żem celnik i grzesznik. I dopiero wtedy zobaczę Tego, który stał się moim Przyjacielem. Inaczej będę tylko zazdrośnikiem, przekonanym, że jestem pozbawiony przyjaźni. Paradokslanie, żeby odkryć Przyjaźń Boga, Jego Miłość, trzeba najpierw odkryć, że stałem się niepodobny do Miłości, że stałem się celnikiem grabiącym wszystko dla swojego egoizmu i grzesznikiem, który rozminął się z Życiem. Dopiero wtedy zobaczę, że Miłość stała się moim Przyjacielem – Przyjacielem celnika i grzesznika. Takich właśnie przyjaciół ma Pan. Jeśli się postawię – ja sam – poza tą grupą, sam się wyłączę spośród przyjaciół Pana. To nie ja mam siebie stawiać ponad celnikami i grzesznikami – ja mam kierowany dziećmi Mądrości (a właśnie to jest Mądrość: uznać się za przyjaciela Pana, za celnika i grzesznika) czyli wiarą, nadzieją i miłością, mam dać się porwać w ramiona Miłości tak, jak Miłość chce mnie tu i teraz porwać. Ona przychodzi porywać mnie do Życia. Do współ-Życia, które jest współ-kochaniem. Ja nie ma siebie czynić na obraz i podobieństwo Miłości. Ja

mam żyć wpatrzony w Przychodzącego, w Miłość przychodzącą by mnie porwać w ramiona, nie dać się przekonać egoizmowi, nie dać sobie wydrzeć wiary i nadziei, dać się porwać w ramiona Miłości i kochać razem z Miłością tak, jak Miłość tu i teraz mnie zaprasza. Mądrość – która jest głupotą z punktu widzenia tego świata. Ale tylko gdy żyję wpatrzony w taką Mądrość, żyję wpatrzony w Miłość, w Światłość. I wtedy staję się świadkiem Światłości. Staję się dzieckiem Mądrości. Ciekawe, że greckie słowo sofia, mądrość, ma dość sporo wspólnego ze słowem fos, czyli światło… Mądrość nie jest czymś wymyślonym. Jest czymś co mnie oświeca – przez wiarę i ufność, które prowadzą do miłowania. Zapatrzeć się nie w siebie, nie w egoizm, ale w Miłość, w Przychodzącego. I tak będę żył w Światłości. Oświecony Mądrością nie z tego świata. Mądrością gorszącej Miłości – Miłości siejącej zgorszenie swoim nienasyceniem w kochaniu. I to jest jedyne nienasycenie, które prowadzi do Życia. Każde inne prowadzi ku śmierci.

I to jest Kościół. To jest zgromadzenie celników i grzeszników, którzy zapatrzyli się, uwierzyli Miłości siejącej Światło będące zgorszeniem tego świata, poddanego pod myślenie zgorszonego anioła. Kościół, który właśnie tak – będąc gromadą celników i grzeszników uparcie wierzących, że Miłość przygarnęła ich jako przyjaciół i zaprosiła na Ucztę, uparcie celebrujących Ucztę Miłości w centrum siebie i w swoich wzajemnych relacjach – taki Kościół jest Światłością Narodów. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi: o celników i grzeszników, którzy przestali zajmować się sobą, uwierzyli, że zostali przygarnięci do Domu Boga, do Serca Ojca, włączeni przez Nienasyconą Miłość do Jedności Trójcy, Jedności Życia będącego współ-miłowaniem – i w swojej codzienności, bez względu na wszystko co widzą i słyszą oczami ciała żyją Nowym Życiem, żyją Mądrością nie z tego świata: żyją tak, jak się żyje w Trójcy: kochają się wzajemnie. Wierząc niewzruszenie, że właśnie tacy, jacy są, zostali przygarnięci. I tylko o to chodzi Boskiemu Żarłokowi i Pijakowi: o Miłość. O kochanie wzajemne. Żebyśmy uwierzyli przygarniającej nas Miłości i przestali zabiegać o przygarnięcie, o Życie, uwierzyli, że Je mamy i skupili się na celebrowaniu Życia: na kochaniu się wzajemnym w wierze, że już zostaliśmy przygarnięci do Jedności Boga.

Uparcie, wbrew wszystkiemu, wracać do wiary, nadziei – i Miłości. Do Życia. Śmierć zaczyna się od skupienia się na sobie zamiast na Przychodzącym.