Radość Ewangelii (21.10.2017)

ks. Wojciech Drab

Łk 12,8-12: Jezus powiedział do swoich uczniów: Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych. Każdemu, kto mówi jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie przebaczone, lecz temu, kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie przebaczone. Kiedy was ciągać będą do synagog, urzędów i władz, nie martwcie się, w jaki sposób albo czym macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty nauczy was w tej właśnie godzinie, co należy powiedzieć.

Radość Ewangelii (21.10.2017)

Dzisiejsza wypowiedź Jezusa jest dalszym ciągiem wczorajszej. A wczorajsza miała nas przekonać do głębokiej ufności wobec Ojca. To jest jedna z najważniejszych - o ile nie najważniejsza - rzecz, o którą chodzi Bogu: ufność. Ufność, której skutkiem jest miłosne powierzenie się w ramiona Ojca, który dzięki temu może wreszcie dla swoich dzieci uczynić to, co chce - to, czego pragnie Jego niepojęta miłość. Nie nasza, ludzka, zanieczyszczona egoizmem i pychą, ale Jego, niepojęta, nie-ludzka, bo Boska. Miłość Ojca, która pragnie dla nas czegoś, czego oko nie widziało, ucho nie słyszało ani serce ludzkie nie zdołało pojąć... Pragnie przemieniać nas w Niego samego. Miłość Ojca. Tylko że ta miłość potrzebuje totalnej ufności - powierzenia się tej miłości wbrew wszystkim ludzkim kalkulacjom, wyobrażeniom, wbrew ludzkiej logice i ludzkim oczekiwaniom. Tak, jak Maryja. Tak, jak sam Jezus. I właśnie o to prosi dzisiaj Jezus: byśmy w Nim i razem z Nim powierzyli się totalnie miłości Ojca - wbrew ludzkim radom, ludzkim mniemaniom, wbrew ludziom. Wierząc tylko i wyłącznie Jemu i Jego świadectwu złożonemu z krzyża.

Tak właśnie dosłownie mówi Jezus: kto homologese en emoi emprosten ludzi... Bardzo ciekawe słowa: homologeo po polsku oznacza „mówić jednakowo”, jakby jednym głosem, jednymi słowami... wyznawać jednakowo, wspólnie, jednym głosem, jednymi słowami... Stać się słowem Ojca w Jedynym Słowie. Tu nie chodzi o wykrzesanie z siebie jakiegoś świadectwa, ale o to, by świadczyć, jak mówi Jezus: en emoi - we Mnie. Tu nie chodzi o świadectwo składane jakby obok Chrystusa. Nawet nie razem z Chrystusem, ale w Chrystusie. Tyle znaczy en emoi - we Mnie. To jest Jego świadectwo, a nie moje - a ja się daję włączyć w to Jego świadectwo. On jest Słowem Ojca, On jest Logosem. W Nim Ojciec wyznaje się nam. Ja się mogę tylko dać włączyć w to Jedyne Wyznanie Ojca, jakim jest Jezus, Logos Ojca. I to jest właśnie moje powołanie, cel mojego istnienia: zająć moje miejsce w Chrystusie. Zająć moje miejsce w tym Jedynym Wyznaniu Miłości Ojca, jakim jest Jezus. Moje miejsce w Jego Ciele. A to w praktyce oznacza zajęcie mojego miejsca w Kościele w zupełnym posłuszeństwie Kościołowi.

A kiedy zajmę moje miejsce w Chrystusie, dam się włączyć w Chrystusa tak, jak On chce, a nie tak, jak ja chcę - wówczas wobec ludzi (emprosten) w Jezusie wyznam miłość Ojca - nie tak, jak ja sobie wyobrażam tę Miłość, ale tak, jak miłość Ojca chce się we mnie wyznać. Właśnie to jest cały problem: nikt nie zna Ojca, tylko Syn. Ja nie znam Ojca. To jest nasz wspólny problem: nie znamy Ojca. Jezus nam Go wyznaje - i włącza nas w to wyznanie. Ojciec wyznaje się we mnie tylko wtedy wobec ludzi, gdy jestem zupełnie włączony w Chrystusa. Gdy zajmuję swoje miejsce w Nim. I robię w totalnym posłuszeństwie Jemu dokładnie to, co do mnie w Nim należy. W Nim, w Jego Ciele, którym jest Kościół. Wbrew ludziom, wbrew ludzkim mniemaniom, oczekiwaniom, kalkulacjom itd. Tyle znaczy słowo emprosten - wobec. Ale to słowo zawiera też w sobie taką idę pewnego sprzeciwu, jakby wobec i nawet wbrew. Wobec ludzi - i nawet wbrew. Czasami nawet wbrew niektórym aniołom - tym upadłym, tym, które by chciały, żebym ja zanegował swoją tożsamość dziecka Bożego, w którym Bóg chce wyznawać się światu. Jezus przychodzi mi tę tożsamość przywracać, włączając mnie w swoje Ciało przez dar Ducha Świętego. Jeśli się temu poddam - w posłuszeństwie - to wówczas Jezus stanie się moją twarzą wobec aniołów. Jedni będą mi służyć, a inni, ci upadli, uciekną. Bo zobaczą we mnie Jezusa, Syna Bożego. Jeśli jednak ja zrobię rzecz przeciwną - ulegnę, utożsamię się z ludzkim punktem widzenia, dam się pociągnąć ludzkiej logice, ludzkim oczekiwaniom i wyobrażeniom, to wyjdę z Ciała Chrystusa, wyjdę ze swojego miejsca w Chrystusie, stracę „ochronę” i wobec ludzi, i wobec aniołów. Zostanę wchłonięty. Dlatego Jezus, gdy mówi o zaparciu się, to używa słowa enopion - że jakby się dałem pociągnąć oczom ludzkim... ludzkiemu spojrzeniu. Że dałem się wciągnąć w ludzkie widzenie spraw. I wtedy wychodzę z mojego miejsca w Chrystusie, w Jego Ciele.

Dlatego w dzisiejszej wypowiedzi Jezusa pojawia się Duch Święty. Bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu to negowanie prawdy o tym, że Kościół jest Ciałem Chrystusa, przez które On sam działa. Że jest formowany i tworzony przez Ducha Świętego. Proszę zobaczyć, ile dzisiaj jest krytyki Kościoła, ile jest krytyki pasterzy. Że ten taki, ten owaki, ten nie ma racji, ten głupi itd. I każdy robi po swojemu - bo ulegamy ludzkiej ocenie rzeczywistości Kościoła. To są bluźnierstwa przeciwko Duchowi Świętemu: bo z tej krytyki wynika, że to nie Duch Święty tworzy Kościół, że to jest jakiś przypadkowy twór, dzieło nie wiadomo, czego. I że nie należy kierować się posłuszeństwem Kościołowi, tylko po swojemu rzepkę skrobać... Uważam to za największe bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu współczesnych czasów: zejście do czysto ludzkiej oceny rzeczywistości Kościoła i jego pasterzy. Owszem, oni mają swoje ludzkie cechy, czasem i przywary bądź słabości. Ale czy Duch Święty nie zdawał sobie z tego sprawy? Czy nie potrafi posługiwać się tymi ludzkimi cechami tak, jak chce? Kiedy ja krytykuję pasterzy Kościoła, stawiam siebie ponad Duchem Świętym. Albo neguję działanie Ducha Świętego w ogóle w Kościele. To tak samo, jakby mówić, że to nieprawda jest, że Jezus, Syn Maryi z Nazaretu, jest Synem Bożym poczętym z Ducha Świętego, bo ma swoje ludzkie cechy. Bo lubi zjeść, kuma się z celnikami i grzesznikami itp. To jest dokładnie to samo: negowanie nadprzyrodzonego charakteru Kościoła, negowanie działania Ducha Świętego w Kościele, bo jest stworzony ze zwykłych ludzi. Ale tak naprawdę ostatecznie płynie to z faktu, że to ja nie zauważam i nie dopuszczam działania Ducha Świętego we mnie. Właśnie dlatego Jezus ostatecznie wzywa do tego, żeby uwierzyć w to działanie - żeby uwierzyć, że Duch Święty jest we mnie, bo jestem włączony w Chrystusa i mam w sobie Jego Ducha i że Duch Święty mnie poprowadzi. Właśnie to jest przyczyna, dla której nie dopuszczam myśli o tym, że Duch Święty może działać przez drugiego człowieka: że po pierwsze sam nie wierzę i nie dopuszczam Jego działania we mnie. I dlatego bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu nie może być odpuszczone, bo to bluźnierstwo polega właśnie na tym: na niedopuszczaniu działania Ducha Świętego w sobie. Więc jak Duch Święty może mnie uświęcić, jeśli ja nie dopuszczam Jego działania w sobie? Wszystko robię sam i po swojemu - Duch Święty nie ma szans… Choć Jezus daje mi Ducha za cenę skłonienia Głowy na krzyżu, to wszystko pozostaje bezowocne, bo ja nie dopuszczam działania Ducha Świętego w sobie.

Warto więc przyglądać się: czy dopuszczam działanie Ducha Świętego w ludziach podobnych mi? Czy widzę w nich Jezusa, który w nich żyje za cenę Eucharystii? Bo jeśli nie, to znaczy, że - po pierwsze - nie widzę Jezusa w sobie i nie dopuszczam do działania Ducha Świętego w sobie. I to ja mam kłopot. I to spory... naprawdę spory...

Więc jeśli tak jest, to trzeba mi biec do Maryi. Sytuacja niby bez wyjścia - okazuje się, że jest wyjście. Ona jest Wyjściem. Ona poddała się całkowicie Duchowi Świętemu. Ona w sposób doskonały dopuściła Jego działanie w sobie. I Ona potrafi i chce tego uczyć. Tylko że trzeba trochę pokory, a nawet sporo pokory... Pokornie uznać, że tak jest z woli Boga. Pokornie przyjść do Matki i pokornie i cierpliwie nawiązywać z Nią relację. A Ona pomału wszystkiego nauczy. Ciekawe jest to, że Duch Święty jest udzielany tam, gdzie jest Matka. Jezus widzi pod krzyżem Matkę i ucznia. Najpierw buduje relację między Matką a uczniem, a dopiero skłania Głowę i oddaje Ducha. Inaczej uczeń nie jest w stanie przyjąć Ducha - a uczeń to rozumie i zanim Jezus skłoni Głowę, przyjmuje Matkę do siebie. Daje się Jezusowi wprowadzić w relację synowską z Matką. W dniu Pięćdziesiątnicy w Wieczerniku razem z Kościołem modli się Matka. Mądrość pierwotnego Kościoła, który dokładnie wypełnia wolę swojego Założyciela objawioną z krzyża: Kościół bierze do siebie Matkę. I Duch Święty zstępuje. Owoc krzyża, owoc skłonionej nad ludzkością Głowy Boga. Tchnienie, wiatr z nieba. Oddech Boga. Ona potrafi tym oddechem oddychać jak nikt. Matka. Oblubienica Ducha Świętego. Kolejne bluźnierstwo przeciwko Duchowi: że Maryja jest mi niepotrzebna. Jezus uważał, że jest. Kościół od początku uważał, że jest. A ja uważam, że nie. I jak tu dla mnie cokolwiek zrobić, jeśli wszystko odrzucam? Właśnie to jest problem nie do pokonania, tajemnica wolności człowieka...

Więc może właśnie trzeba się wreszcie zapatrzeć na świadectwo Jezusa, na Jego życie, które od początku polega na składaniu się w ręce Ojca, który przekazuje Syna Maryi? A Maryja od początku oddaje Syna ludziom. Pasterzom. Mędrcom. Symeonowi i Annie. Wszystkim - gdy stoi pod krzyżem. I właśnie o to chodzi: żebym w Jezusie i z Jezusem homologeo - razem z Nim, w Nim złożył się w ramiona Ojca, który przekazuje mnie Maryi. Żebym poddał się temu, co Maryja ze mną uczyni, a Ona to czyni ramionami Kościoła. Kościół jest Matką. Ona jest z Kościołem i w Kościele. Ona działa przez Kościół - w jedności z Duchem, zaślubiona Duchowi. Złożyć się w Jezusie w ramiona Maryi to poddać się zupełnie Kościołowi, nieraz wbrew ludzkim kalkulacjom i wyobrażeniom, kierowany czystą wiarą w to, co próbuję tu napisać: że ramiona Kościoła to ramiona Matki kierowane przez Ducha Świętego. Że gdy jestem zupełnie poddany Kościołowi, to jestem na swoim miejscu w Chrystusie i Ojciec może się we mnie wyznawać tak, jak Ojciec chce, a nie jak ja chcę. Maryja pełni wolę Ojca do końca - stojąc pod krzyżem oddaje swojego umiłowanego Syna ludziom, choć po ludzku trzeba by Go ratować... Wbrew ludzkim mniemaniom pełni wolę Ojca do końca - składa Syna w ofierze. I to jest Jej nadprzyrodzona miłość do Syna: Maryja czyni dla Syna to, czego chce miłość Ojca, a nie miłość ludzka, w przekonaniu, że tylko miłość Ojca wie, co dobre. Maryja daje się prowadzić Duchowi Świętemu nawet pod krzyżem. I to samo zrobi dla mnie: uczyni ze mną dokładnie to, co chce Ojciec, a nie co chcą ludzie. Nawet nie to, co ja po ludzku chcę i spodziewam się, co chce i spodziewa się moja ludzka miłość własna - Maryja uczyni to, co chce miłość Ojca, Duch Święty. Kościół uczyni ze mną nie to, co chce moja miłość własna, ale to, co dobre. To, co chce Maryja. Co chce Duch Święty. Co chce Ojciec. Moje poddanie się Kościołowi jest odwróceniem grzechu pierworodnego: to nie ja decyduję, co jest dobre, a co złe. Decyduje Ojciec - poprzez Kościół, który jest Ciałem Jego Syna tworzonym w łonie Maryi Jego Duchem. A to Ojciec wie, co jest dobre, a co złe. Nie ja. Więc nie jak ja chcę, ale jak Ty. Jak chce Kościół.