Radość Ewangelii (15.12.2017)

ks. Wojciech Drab

publikacja 15.12.2017 16:16

Mt 11,16-19: Jezus powiedział do tłumów: Z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest do przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom: Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili. Przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: Zły duch go opętał. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników. A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny.

Radość Ewangelii (15.12.2017)

Dzisiejsza Ewangelia jest dalszym ciągiem wypowiedzi Jezusa o Janie Chrzcicielu: po stwierdzeniu: „jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który miał przyjść…” - Jezus przechodzi do wypowiedzi o „tym” pokoleniu. Jak „to” pokolenie odpowiada na Jezusowe „jeśli chcecie”? Od razu rodzi się też pytanie: jak JA odpowiadam na Jezusowe „jeśli chcesz”? Na przykład: jeśli chcesz - możesz pójść za Mną… Albo: jeśli chcesz - to możesz przyjąć… Przyjąć już nie to, że Jan Chrzciciel jest Eliaszem, Poprzednikiem - ale że Jezus jest Synem Bożym, jest Mądrością i Miłością Boga, jest Bogiem który uczynił z siebie Dar. Jeśli chcesz - to możesz przyjąć ten Dar. Możesz przyjąć całą Miłość Boga, całego Jezusa w Eucharystii. Jeśli chcesz - to możesz przyjąć…

Tylko dlaczego nie ma radości z tego faktu? Dlaczego nie ma radości z życia, które Jezus we mnie rozlewa przez dar Ducha? Dlaczego nie ma radości z tego, że przez dar Ducha, którego oddał mi Jezus - dając mi i za mnie swoje Ciało i Krew - zostałem włączony do Wspólnoty Ojca i Syna i Ducha Świętego? Dlaczego nie przeżywam każdego dnia radości z faktu, że żyję Życiem Boga, żyję włączony w relacje Ojca i Syna i Ducha Świętego, żyję w Jedności Trójcy? Dlaczego nie wyskakuję co rano z radością, że oto kolejny dzień, w którym Bóg w Trójcy Jedyny mnie zaprosił, bym żył razem z Nim, w Jedności z Nim - żył i działał w Jedności z Nim? Kolejny dzień, kolejna chwila, w której zostałem zaproszony do BYCIA Z NIM. Właśnie tym jest moje życie: nieprzerwany ciąg zaproszeń do przeżycia razem kolejnej chwili i kolejnej i kolejnej… aż na wieki… Razem, ciągle razem… Nieprzerwany ciąg nawiedzeń Boskiego Oblubieńca, Tego, który jest Życiem, chwila po chwili, by mnie poślubić i porwać do przeżycia razem kolejnej chwili. To jest właśnie niezwykły pomysł Miłości Boga: człowiek, istota, która jest Jego obrazem i podobieństwem mocą Jego własnej Obecności, mocą Daru, który On czyni z samego siebie. Każda chwila, w której odkrywam, że jestem człowiekiem, jest odkryciem, że mam Dar, mam Jego. Że On JEST, i to JEST dla mnie, ze mną. Nieustanny ciąg odkrywania Jego Obecności, doświadczania obdarowania Nim, Jego zapraszającą Miłością… Właśnie tak wygląda zaproszenie: to Dar z Niego samego. Tak właśnie zaprasza mnie, abym był. Był tam, gdzie On: w Miłości. Tak wygląda jedna chwila życia człowieka: jeśli chcę przyjąć…

Ale okazuje się, że nie chcę przyjmować. Dlaczego? I tu właśnie pojawia się dzisiejsze porównanie „tego” pokolenia do dzieci na rynkach. Którego dokładnie pokolenia? Ano tego… Każdego. Wszyscy zgrzeszyli. Jak? Niezadowoleniem. Przy Kainie Bóg dobrze to tłumaczy: smutna twarz jest znakiem, że grzech już się łasi… Niezadowolenie: bardzo dobry znak grzechu. Niezadowolenie: co z tego, e dostałem Boga? Co z tego że żyję i jestem człowiekiem, co z tego, że Chrystus umarł za mnie - skoro nie jest tak jak ja chcę? I tu jest właśnie największy problem: ja chcę… Ja oczekuję… mi się wydaje… według mnie… „Ja” odmieniane przez wszystkie przypadki. Zapatrzenie się w siebie - skutkuje ślepotą totalną, na wszystko i wszystkich innych…

Ach, nie… Inni pojawiają się, owszem, w odpowiednim momencie: jako winni mojego niezadowolenia. Winni tego, że nie jest jak ja chcę… Jezus mówi: przymawiają innym… Nie rówieśnikom, ale „innym” - ci „inni” to heteroi, czyli inni przez to, że są „innego rodzaju”… Innej natury… To Bóg w Trójcy jest wszystkiemu winny… To właśnie ci „Inni” - Innego Rodzaju, Innego Gatunku. Tak - bo Istotą Boga jest Miłość - a Miłość nie jest pychą ani egoizmem zapatrzonymi w siebie, wiecznie nienasyconymi i wiecznie niezadowolonymi, bo nie jest tak jak chcemy… Jesteśmy wszyscy dziećmi Boga - napełnieni Jego Obecnością. Tak mamy udział w Jego Naturze, w Jego Inności: zdolność do myślenia Miłością, patrzenia Miłością, działania Miłością mamy tylko i wyłącznie mocą Daru, jaki On czyni z siebie - Mocą Jego Obecności w nas. Ale jesteśmy też wzięci z prochu ziemi - mamy w sobie naturę ziemi, naturę prochu… To jest rozdarcie i walka, jaką doświadczamy w sobie. Mogę być inny wobec całego świata: mogę być jak Bóg, jeśli zechcę przyjąć Dar, jakim jest On sam we mnie - jeśli zechcę przyjąć Jego Obecność, Jego Miłość. Jak się przyjmuje? Tak jak Maryja: pozwalając, by Miłość tu i teraz, w tej chwili przyszła przeze mnie na świat, tak jak Ona w tej chwili chce - tak jak mnie zaprasza. W tym, co tu i teraz daje mi do zrobienia razem z Nią - z Miłością. Mogę być inny wobec całego świata - taki jak On, razem z Nim. I mieć Jego Radość tu i teraz - jeśli wybiorę moje podobieństwo do Niego, Jego Obecność i Jego Miłość i przyłączę się w tym, co robię tu i teraz do Niego, który tu i teraz przychodzi i czyniąc dar z siebie samego zaprasza mnie do Wspólnoty Miłości, która cokolwiek czyni - czyni to z Miłością. I w ten sposób Bóg zaprasza mnie tu i teraz do Jego Radości.

Ale mogę też być inny wobec Boga - taki sam jak świat. Mogę wybrać w sobie podobieństwo do świata - i pójść walczyć o to, żeby było jak ja chcę. I wtedy Bóg stanie się dla mnie Inny, nieznany, niezrozumiały - i wszystkiemu winny właśnie dlatego, że Inny…

I to jest właśnie skaza grzechu pierworodnego w nas: napięcie między podobieństwem do świata a podobieństwem do Boga. Skaza grzechu pierworodnego polega na tym, że łatwiej nam wybierać podobieństwo do świata - a wskutek takiego wyboru Bóg staje się dla nas niepoznany, nieznany, nieobecny, inny. Taki staje się subiektywnie w naszych oczach, gdy w nas zwycięża podobieństwo do świata. Nie rozumiemy tego, co On robi, czego chce itd. Bo nasze myślenie i patrzenie przestaje być myśleniem i patrzeniem Miłości. Przestajemy widzieć i rozumieć Miłość, staje się Ona dla nas niezrozumiała, wręcz wroga… Dla egoizmu i pychy Miłość jest zawsze śmiertelnym zagrożeniem…

Co wtedy? Jak się ratować? Potrzeba ratunku „z zewnątrz” - potrzeba nas przekonać o Miłości. Słowo Boga, Słowo Miłości staje się Ciałem - staje wobec nas i cierpliwie uczy nas Miłości, cierpliwie okazuje nam Miłość, cierpliwie przekonuje nas o Miłości - a my odpowiadamy na Jego Miłość tak, jak potrafimy: Krzyżem. To jest właśnie nasza natura po grzechu pierworodnym: w Jezusie, w tym co On czyni, widzimy Naturę Boga, Miłość - w tym, co z Nim uczyniliśmy widzimy naszą naturę, antymiłość… Na Eucharystii widzimy Jego i naszą naturę. Widzimy Jego Miłość w wydanym Ciele i przelanej Krwi - a jednocześnie widzimy naszą antymiłość w tym, że Jego Ciało jest wydawane i łamane, że Jego Krew jest przelewana… W Darze widzimy Miłość - w tym, co robimy z Darem widzimy naszą antymiłość… Eucharystia jest nieustannym ścieraniem się dwóch natur: tu możemy widzieć, na czym polega walka, jakiej doświadczamy w sobie - napięcie między starą naturą, antymiłością, a Nową Naturą, Miłością. I widzimy niezwykłą, niepojętą Prawdę: że Nowa Natura w nas, Miłość w nas, nie jest czymś, ale Kimś. Jest Nim samym. To On w nas żyje, faktycznie i prawdziwie. Doświadczając poruszeń, inspiracji, natchnień i pragnień w kierunku Miłości doświadczamy Jego Obecności. To On jest - sam w sobie. I walka idzie tak naprawdę mówiąc bardzo prosto: o to, żebym Go w tej konkretnej chwili nie zabił w sobie… Zabijając w sobie Miłość zabijam Jego - opowiadam się po stronie antymiłości, a z Nim dzieje się to, co widzę na Eucharystii, co widzę na Krzyżu… we mnie gotuję Mu Golgotę. A On jak odpowiada z wysokości Krzyża na którym Go umieściłem? Oddaje Ducha. Zmartwychwstaje i powraca - połamany, poraniony, ale wraca - by ponownie dać mi siebie, by przywrócić mi możliwość życia Jego Życiem, Życiem Miłości w Radości kochania. W prawdziwej Radości - nie w pseudoradości świata, wesołkowatości napasionej pychy i egoizmu… Niepojęta odpowiedź Miłości zdradzonej, odrzuconej i ukrzyżowanej - której doświadczam w sobie, odkrywając, że wciąż mam zdolność wybierania w sobie Miłości… To nie jest „coś”… To jest Ktoś… To jest Osoba, nie idea, nie proces chemiczny…I właśnie w tej odpowiedzi - w Wielkiej Odpowiedzi z Krzyża, w Duchu dawanym z Krzyża, w Wielkiej Odpowiedzi Zmartwychwstania, w Wielkiej Odpowiedzi Zesłania Ducha, w Wielkiej Odpowiedzi odpuszczenia mocą Zmartwychwstałego - tu doświadczam ostatniego zdania z dzisiejszej Ewangelii: Mądrość Miłości, Mądrość tego co czyni Miłość jest ujawniona, usprawiedliwiona przez Jej dzieła.

Dzisiejsza Ewangelia pokazuje też dobrze pewien mechanizm działania pychy i egoizmu. Najpierw wbrew Innym, wbrew woli i pragnieniom Miłości, wbrew zaproszeniu jakie kieruje do mnie Bóg tu i teraz, wbrew temu do czego tu i teraz zaprasza mnie Jezus - wybieram to, co sprawi radość i przyjemność mojemu egoizmowi. Wybieram pragnienia egoizmu a nie Miłości i w swojej pysze zajmuję miejsce Boga: decyduję zamiast Niego, że tu i teraz zrobię nie to, do czego mnie On zaprasza - albo nie tak, jak On mnie zaprasza - ale to, co sprawi satysfakcję mojemu egoizmowi (względnie tak, żeby satysfakcję miał mój egoizm). To sprawia mi krótkotrwałą pseudoradość, pseudosatysfakcję - krótkotrwałą, bo po pierwsze pycha i egoizm nigdy nie są nasycone, a po drugie zawsze skończy się to odkryciem, że jestem nagi. I granie na flecie Innym - granie na flecie Bogu, by Bóg tańczył jak ja chcę, skończy się zawsze lamentem.

Właśnie tak to pokazuje dzisiaj Jezus: mówi o dzieciach grających na flecie na rynkach próżności - grających na flecie Innym, Bogu w Trójcy, który mieszka we mnie. To ja - moja pycha i mój egoizm - zaczyna grać na flecie Bogu. Zaczynam używać mojego człowieczeństwa, zdolności jakie On mi dał, darów w jakie wyposażył, stworzeń jakie dał w moje ręce - zaczynam używać by paść mój egoizm i moją pychę. Tak właśnie wygląda muzyka dla Boga: biorę Go, ale nie tak jak On mi się daje, ale tak, jak ja chcę Go wziąć - i używam przejawów Jego Obecności do spełniania zachcianek pychy i egoizmu, by sprawić im krótkotrwałą pseudoradość, która wydaje mi się być moją radością. Ale to jest moja śmierć - bo kiedy moją decyzją zmuszam żyjącego we mnie Boga do spełniania zachcianek pychy i egoizmu, to czynię dokładnie to, co się stało na Golgocie: tu próbowano zmusić Boga do spełnienia naszych oczekiwań… Bóg ginie - Miłość zmuszana do antymiłości ginie, odpowiadając Miłością w ostatnim Tchnieniu… Przez chwilę trwa tryumf pychy i egoizmu, wydaje mi się, że mam radość i satysfakcję - co zrobiłem czy doświadczyłem coś, co pasie mój egoizm i pychę… Ale śmierć Boga we mnie jest tak naprawdę moją śmiercią… śmiercią mojego człowieczeństwa - bo człowiekiem jestem na mocy Jego Obecności, na mocy Daru, który On czyni z siebie… Gdy zabiję Dar - biorąc Go niewłaściwie, niewłaściwie Go używając do zaspokojenia mojej pychy i mojego egoizmu - zabiję siebie jako człowieka… Dlatego moja radość przerodzi się w coś, co Jezus w dzisiejszej Ewangelii nazywa threneo. Trzeba to skojarzyć z naszymi trenami - stąd pochodzi to polskie słowo. To jakby deklamować, śpiewać treny… Śpiew i muzyka egoizmu i pychy przechodzi w żałobne, pogrzebowe zawodzenie - zawodzenie nad śmiercią, która się we mnie pojawiła w wyniku zabicia Daru… I mało tego: ponieważ zabiłem w sobie Miłość, to nie jestem zdolny myśleć Miłością - pojawia się rozpacz i żal do Innego, rozpacz i nienawiść do siebie - że jestem taki właśnie - a potem żal i nienawiść do Innego, że to wszystko Jego wina… Takim mnie TY uczyniłeś, stworzyłeś… To wszystko TWOJA wina… że się okazało, że jednak nie jest tak, jak ja chcę…

Właśnie tak działa pułapka „jak ja chcę”… Spirala bez końca, spirala śmierci i żałobnej pieśni, która nigdy się nie kończy… A w mogło być inaczej: moje życie mogło być spiralą Miłości, wchodzeniem coraz głębiej w Życie - a właściwie współ-Życie z Bogiem i wchodzenie w Pieśń Wesela, jaką śpiewa Niebo całe… Gdybym tyko wbrew pysze i egoizmowi dał się zaprosić do Miłości tu i teraz - wszedłbym na Drogę Życia, Drogę Zaślubin bez końca…

Właśnie na tym polega mój wybór: wchodzę albo w drogę śmierci, gdy pójdę za wołaniem pychy i egoizmu, wchodzę w spiralę śmierci gdy musi być jak ja chcę - albo wchodzę w drogę Życia, w spiralę Miłości i Wesela, jeśli pójdę za zaproszeniem Miłości. Tu i teraz to się dokonuje.

Wydawać by się mogło, że spirala śmierci jest idealnie skonstruowana: odrzuciwszy i zabiwszy w sobie Miłość nie jestem zdolny zrozumieć i przyjąć wezwania Miłości. Gdy Miłość nadchodzi - uciekam jeszcze głębiej w rozpacz, lęk, żal, poczucie winy i krzywdy, w śmierć… Ale Miłość robi coś niepojętego: przychodzi w Chrystusie i wchodzi w tę moją śmierć i otchłań, wchodzi w ciemność, w spiralę która się rozkręciła we mnie. Wchodzi w mój lament i bierze na siebie winę, która nie jest Jej. On nic złego nie uczynił - a jednak daje się obwiniać i wylać na siebie cały ocet, jaki mnie zatruwa w sercu. Bóg w Chrystusie robi coś niepojętego: w nieskończonej pokorze bierze na siebie winę mojej pychy i mojego egoizmu, wchodzi w spiralę śmierci i oddaje Ducha - by mi przywrócić myślenie i patrzenie Miłości, swoją Obecność, przywrócić mi możliwość Życia… Dlatego tłumy spod Krzyża wracają bijąc się w piersi… Tłumy, które poszły tam sycić swoją nienawiść - doświadczyły Tchnienia Miłości… Niepojęta Miłość, której warto dać się porwać… Usprawiedliwiona przez swoje czyny - przez swoją odpowiedź na moją antymiłość… Niepojęty dialog, w który wchodzi z nami Bóg: wyznaje nam Miłość przez stworzenie nas za cenę daru z siebie - my odpowiadamy antymiłością, bo chcemy żeby było jak my chcemy, chcemy żeby tańczył jak zagramy - i zaczynamy doświadczać naszej antymiłości, braku Boga, którego zabiliśmy naszą antymiłością. Nasza pieśń przeradza się w lament i to lament obwiniający, żądający od Boga bicia się w piersi (takiego słowa Jezus dziś używa). A Bóg w Chrystusie kontynuuje z nami dialog Miłości: odpowiada Miłością. Miłością ogołoconą i uniżoną, aż po Krzyż… Słowem Ostatecznym, w którym wypowiedział się do końca. Słowem, które nie przeminie… Słowem, którego zawsze możemy się uchwycić. I tak Bóg okazuje się Sprawiedliwy - Usprawiedliwiony z tego, że czyni Miłość a nie spełnia zachcianek naszego egoizmu. Tak Bóg usprawiedliwia się wobec nas: wyznając Miłość w Chrystusie. Miłość pokorną, służebną, ogołoconą i uniżoną. Taką jaka jest obecna w Eucharystii i Sakramencie Pokuty. Miłość, która pokornie bierze winę na siebie i daje się ukarać. Tak Bóg się usprawiedliwia przed nami: jak czyn niesprawiedliwy jednego przyniósł nam spiralę śmierci, tak czyn sprawiedliwy Jednego niesie nam spiralę Życia. O ile zechcemy wziąć - dlatego woła: bierzcie! O ile damy się zaprosić - wbrew naszym obawom, wbrew rozpaczy, wbrew pogardzie dla samego siebie i poczuciu winy - dać się zaprosić Ukrzyżowanemu, Łagodnemu Barankowi, który przychodzi ucztować. Przychodzi szukać i gromadzić na Ucztę tych, co poginęli. No i tu wchodzi przypowieść o zaproszonych na ucztę… Ale to już innym razem…

Ciągle żądam od Jezusa, by się bił w piersi, żeby wziął na siebie winę za to, że nie jest jak ja chcę. Tak, to prawda - On to sprawiedliwie przyznaje: to Jego wina jest, że nie jest jak ja chcę. To prawda: jest jak On chce. Jest tak, jak chce Miłość. I o tym przychodzi przekonać Jezus: że On chce tego, czego chce dla nas Miłość dająca Życie i Radość - a nie tego, czego chce od nas pycha i egoizm, dające śmierć i smutek. Jezus nie przeczy, że to Jego „wina” że nie jest tak, jak my w naszym egoizmie i pysze chcemy - ale pokazuje, że On chce dla nas Miłości. I tak się usprawiedliwia: na Uczcie Miłości. Dlatego właśnie nasza odpowiedź winna być taka: przestać żądać, żeby On się bił w piersi - tylko samemu uderzyć się w piersi, w skamieniałe serce, by je rozbić i wypuścić z siebie Miłość, która uparcie tam się składa.

Dziś do medytacji: niepojęta odpowiedź Miłość Boga na pretensje naszej pychy i naszego egoizmu… A wcześniej: dramat pójścia za „muzyką” pychy i egoizmu, dramat pójścia za „jak ja chcę”…