Dzieliła się z innymi wszystkim

ks. Przemysław Pojasek ks. Przemysław Pojasek

publikacja 17.01.2018 23:45

Po latach oddanej służby parafii pw. św. Józefa Oblubieńca NMP, 12 stycznia odeszła do Pana Anna Kossowicz.

Obrzędowi pogrzebowemu przewodniczył ks. Mariusz Kubik Obrzędowi pogrzebowemu przewodniczył ks. Mariusz Kubik
ks. Przemysław Pojasek /Foto Gość

Na jej doczesne pożegnanie przybyły tłumy. Wśród nich ks. Krzysztof Wereski, który przed laty pracując w parafii jako wikariusz współorganizował ze zmarłą festyny.

- Dała się poznać jako oddana drugiemu człowiekowi osoba. Nie raz widząc jak przychodzi do kościoła, modli się, podziwiałem ją ucząc się cichej służby Panu Bogu. Pomagała przy sprzątaniu świątyni, należała do Towarzystwa Przyjaciół Wyższego Seminarium Duchownego, a jej pierogi na festynach robiły furorę. Pomagała każdemu, kto tej pomocy potrzebował. Wypełniała modlitwą różańcową czas przed pogrzebami parafian, bo należąc co Róży Różańcowej Królowej Światła wiedziała, że ta modlitwa ma moc - mówił w homilii ks. Krzysztof, podkreślając, że Anna nawet w czasie choroby, wiedząc że niewielu wiernych angażuje się w sprzątanie kościoła, przychodziła, by pomóc, choć poruszała się o kuli.

Przed laty, gdy w parafii działało bractwo św. Józefa, należała również do niego. W wolnym czasie śpiewała również w zespole seniorów „Jaworzynianie”, śpiewała też godzinki w parafii, ale przede wszystkim dla każdego miała uśmiech i dobre słowo.

Urodziła się 19 lipca1940 r. Do Jaworzyny trafiła jak miała 10 lat, przyjeżdżając do cioci, by pomagać jej na roli.

Gdy skończyła 15 lat przyjęła się do Zakładu Porcelany Stołowej „Karolina”. Tam poznała mężczyznę swojego życia i założyła z nim rodzinę.

Miała dwoje swoich dzieci, ale zdecydowała się również z mężem na adopcję trzech dziewczyn: Izabeli, Wioletty i Patrycji.

Pochodząca z Chojnika emerytka od kwietnia zaczęła mieć problemy zdrowotne. Okazało się, że to rak jelita grubego, który bardzo szybko postępował.

- Kiedy nie mogła już wychodzić na zewnątrz, okazało się, że ludzie, którym pomagała zaczęli przychodzić do niej, spędzając z nią mnóstwo czasu. Najbardziej było to widać tuż przed śmiercią, kiedy wspólnie przesuwali paciorki ulubionej modlitwy mamy - wspomina syn pani Anny.