Radość Ewangelii (25.07.2018)

ks. Wojciech Drab

publikacja 25.07.2018 13:22

Mt 20,20-28: Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: „Czego pragniesz?” Rzekła Mu: „Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie, jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie.” Odpowiadając Jezus rzekł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Odpowiedzieli Mu: „Możemy.” On rzekł do nich: „Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował.” Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: „Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.”

Radość Ewangelii (25.07.2018)

Matka synów Zebedeusza myśli jak Ewa. Każdy z nas ma wpisane pragnienie dobra, nikt nie pragnie zła dla samego zła. Problem jest w rozpoznaniu dobra, w pojęciu dobra. Z tego punktu widzenia to, co się stało z Ewą w raju sprowadza się do przekręcenia rozumienia dobra. Od czasów Ewy szukamy dobra, które jest zgodne z naszymi oczekiwaniami i wyobrażeniami, które w nas skupiły się wyłącznie na tej rzeczywistości. Tak naprawdę wszystko w nas się odwróciło, skierowało w dokładnie odwrotną stronę. Rozmijamy się z Bogiem całkowicie i dlatego w naszych oczach On często jest największym wrogiem i największym krzywdzicielem, bo czyni coś dokładnie odwrotnego do naszych oczekiwań, pragnień i wyobrażeń, coś dokładnie odwrotnego do naszego pojęcia dobra. Bóg bowiem myśli Miłością a my… myślimy Ewą :-)

A Ewa myśli tak, jak matka synów Zebedeusza. Chce dobrze - ale dobrze na ludzki sposób. Jezus zaś nie denerwuje się, nie ścina, nie potępia - tylko stwierdza cierpliwie: nie wiecie, o co prosicie… To jest bardzo ważne stwierdzenie: my nie wiemy, czego chcemy. Nie mamy pojęcia. Wydaje się nam, że nasze pragnienia są dobre. Że prowadzą nas w dobrym kierunku, że trzeba ich słuchać i zabiegać o ich spełnienie. Ale nie mamy pojęcia o co prosimy… Jezus powiedział, że Ojciec da DOBRE DARY tym, którzy Go proszą - nie powiedział, że da to o co proszą, ale że da DOBRE DARY. Właśnie dlatego Ojciec cierpliwie modyfikuje nasze prośby, bo my nie mamy pojęcia o co prosimy. A bardzo często nasze pragnienia prowadzą nas w otchłań, w śmierć. PRagnienie wielkości, bogactwa, wygody, sukcesu, osiągnięć, efektów doczesnych - to wszystko jest śmiercią. To zupełnie nie ten kierunek…

Ciągle mi się przypomina Ewangelia o krzewie winnym i Ojcu uprawiającym Go… To jest właśnie myślenie Boga, myślenie Miłością: Bóg sięga w otchłań, w nicość, w proch ziemi - sięga z Miłością, z Miłości sięga by w Miłości dać się fragmentowi nicości i tak odcisnąć w nicości, w prochu swój obraz i swoje podobieństwo. Ojciec „łamie” Syna i rozdaje - rozdaje tym, którzy utożsamili się z nicością, tym co stoją pod Krzyżem i szydzą… Łamie Syna i rozdaje z ołtarza tym, którzy przyszli bijąc się w piersi i przyznając, że stali się pełni nicości, choć zostali stworzeni by być pełni Boga. Ojciec łamie Syna i rozdaje tym, których serca skamieniały i stały się pustymi naczyniami - składa swojego połamanego Syna w tych sercach, by napełnić je Życiem, Miłością, sobą. A Syn daje się łamać, daje się składać w pustce ludzkich serc - właśnie po to, by napełniać je Życiem, Ojcem, tak jak sam jest pełny Ojca, pełen Życia, pełen Miłości. Właśnie tak myśli Bóg: gdy widzi brak Miłości - wylewa Miłość, wylewa siebie. A to kosztuje. Kosztuje doświadczenie braku Miłości - tak, jak Syn doświadcza na Golgocie. To nie jest pochód tryumfalny w naszym rozumieniu tego słowa - to jest pochód tryumfalny w rozumieniu Miłości. Pochód, który polega na tym, co kontemplujemy w Męce Pana: że Pan ani razu nie daje się sprowokować, by na brak Miłości odpowiedzieć brakiem Miłości, by na nie-Miłość odpowiedzieć nie-Miłością. Właśnie na tym polega pochód tryumfalny Miłości: że gdy doświadcza nie-Miłości tym bardziej odpowiada Miłością. Miłością, która jest pokorna - jest pokornym Darem z siebie, pokorną służbą tym, którzy nie kochają. Tylko tak można nie-Miłość przemienić w Miłość: cierpliwie odpowiadając Miłością. Gdy na nie-Miłość odpowiadam nie-Miłością, tylko powiększam skalę pustki. Właśnie to robią władcy narodów: w swoim pomyleniu, w poszukiwaniu dobra wedle własnych wyobrażeń, próbują nie-Miłością wymusić na wszystkich dobro. Nie da się. Nie-Miłością tylko daje się nie-Miłość, daje się śmierć. Dlatego nie tak będzie między nami, uczniami Chrystusa. Między nami, uczniami Chrystusa, ma panować Królestwo Ojca, który jest Miłością. I tylko gdy współpracuję z ramionami Ojca, gdy trwam w Jedności z Chrystusem i razem z Ojcem daję Chrystusa - Chrystusa, który kocha i służy z Miłością - tylko wtedy w Jedności z Ojcem przekształcam rzeczywistość w Jego Królestwo. Tylko gdy w Jedności z Chrystusem pozwalam, by ramiona Ojca mnie łamały i rozdawały - gdy w Jedności z Chrystusem w Miłości Ojca daję się braciom - tylko wtedy wraz z Chrystusem wprowadzam Królestwo Ojca. Inaczej próbuję budować swoje własne królestwo, które na pewno nie jest Królestwem Miłości. Cała sztuka polega na tym, żeby nie dawać siebie ale Chrystusa - i dopiero razem z Nim i za Nim, w Jedności z Nim, w Jedności Ducha, w Jedności Miłości dawać siebie. Jak Dar dawać siebie. Natomiast my najczęściej dajemy siebie nie jako dar… dajemy siebie jako narzucanie swojego egoizmu, swojej pychy, swojej wizji dobra, która bardzo rzadko, prawie nigdy nie jest wizją Boga… Dlatego potrzeba ciągle Chrztu, ciągle potrzeba zanurzania się na nowo w ramiona Ojca, by Ojciec z Miłością łamał we mnie wszelką pychę i wszelki egoizm. Nie ma nic słodszego nad to ojcowskie łamanie… Tak, po ludzku to boli. Po ludzku wszystko w człowieku jęczy - ale to są jęki konającej pychy, konającego egoizmu. To są jęki konającej we mnie śmierci - i niech śmierć kona, by mogła we mnie zmartwychwstać Miłość. Miłość cicha i pokorna, Miłość służebna. Miłość, która znajduje radość w ogołoceniu - w oddaniu wszystkiego umiłowanym, aż do uczynienia Daru z siebie. Nie dlatego, że umiłowani na to zasłużyli - ale dlatego, że są umiłowanymi.

Właśnie tak to się odbywa: trzeba po pierwsze pielęgnować w sobie Jedność, relację z Chrystusem. Wtedy na pewno będę sięgnięciem Ojca w tę rzeczywistość. A po drugie w konkretach codzienności przycinać w sobie tendencje Ewy, tendencje matki synów Zebedeusza, tendencje do szukania siebie i swojej wielkości - a szukać w sobie tendencji Syna Człowieczego, Jezusa Chrystusa, który nie przyszedł po to, by Mu służono, by wykonywano Jego polecania, by nas podporządkować sobie - ale przyszedł służyć, uwodzić i zapraszać swoją Miłością, swoim uniżeniem, Darem z siebie. I tak, i tak będziemy pić Jego kielich - kielich Miłości Ojca. Możemy dać się przekonać i współpracować z Miłością - a możemy uparcie trwać przy swoich wizjach i do upadłego walczyć z Miłością. Tylko że z Miłością nie da się wygrać, nie da się pokonać Boga. Przestać walczyć - dać się uwieść. Dać się ponieść Miłości Prawdziwej, ponieść wraz z Chrystusem, w Jedności Ducha, ponieść w ramionach Ojca. Tak, po ludzku oznacza to przełamywanie czegoś w sobie, po ludzku często oznacza to że musi coś we mnie umrzeć - tylko trzeba zrozumieć, że to, co umiera, to stary człowiek, syn Ewy. I że w ten właśnie sposób powstaje we mnie Nowy Człowiek, Syn Boży, Syn Maryi. Po pierwsze relacja z Jezusem, Synem Maryi. Po drugie uparte trwanie w tej relacji w konkretach codzienności. Tak się pije Kielich Miłości, tak się przyjmuje Chrzest, zanurzenie w Miłości coraz większej: gdy w codzienności pozwalam umierać w sobie temu wszystkiemu, czemu matkuje Ewa - w imię pielęgnowania tego, czemu matkuje Maryja, Pokorna Służebnica, która oddała w imię Miłości wszystko, łącznie z własnym Synem. Jak Bóg, który oddał nam wszystko, łącznie z własnym Synem.

O to właśnie chodzi: by w relacji z Jezusem Go poznawać - jaki jest. A potem w konkretach codzienności, wierząc niewzruszenie że On żyje we mnie, bo przecież w Eucharystii złożył się we mnie, szukać w sobie Jego pragnień, Jego postaw, Jego dążeń - które są pragnieniami, postawami i dążeniami Miłości pokornej i służebnej, która nie szuka swego i nie pamięta złego… nie zna złego. My, niestety, w odróżnieniu od Boga znamy zło… I dlatego wszystko nam się miesza - potrzebujemy totalnego posłuszeństwa. Posłuszeństwa temu, co Ojciec czyni ze mną w mojej codzienności - nawet jak to jest dokładną odwrotnością moich pragnień, idei, oczekiwań, wyobrażeń… Tak jak Maryja: nawet gdy nic nie rozumiała, Sercem się poddawała. Dała się stworzyć, przemienić, urodzić - zanurzyć do końca w Miłość przedwieczną, przesiąknąć do końca Miłością przedwieczną. Dlatego Ona kocha nas Bogiem samym. Dlatego można Jej zaufać do końca. Być posłusznym do końca, nieraz wbrew wszystkiemu - bo przecież to jest posłuszeństwo Miłości Absolutnej.