Medytacje nad Ewangelią: Łk 10,1-9

ks. Wojciech Drab

publikacja 14.02.2019 16:51

Łk 10,1-9: Spośród swoich uczniów wyznaczył Pan jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: „Pokój temu domowi!” Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: „Przybliżyło się do was królestwo Boże.”

Medytacje nad Ewangelią: Łk 10,1-9

Pan wysyła uczniów po dwóch do każdego miasta i miejscowości, gdzie zamierza przyjść - dosłownie posyła ich przed Obliczem Swoim. Ci uczniowie - parami wysłani - są jakby przedłużeniem Oblicza Pana. W nich to Oblicze wyraża się - oni są jakby przedświtem nadchodzącej Światłości. Symeon nazwał Jezusa Wschodzącym Słońcem - a ci tutaj parami posłani są jakby aurorą, światłem wydobywającym się zza horyzontu, zapowiadającym wzejście Słońca Wschodzącego, które nie zna zachodu. Zanim nadejdzie palący jak piec Dzień Pana - przychodzą parami Jego uczniowie.

Czytaj Pismo Święte w serwisie gosc.pl: biblia.gosc.pl

W tym wszystkim właśnie o to chodzi: że Pan jest Światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności. Przychodzi z żarem swojej nieogarnionej Miłości - Miłości, która dla wszystkiego, co Miłością nie jest, jest śmiercią, ogniem pochłaniającym i pożerającym. Miłość Pana jest zazdrosna - nie zniesie żadnej innej pseudomiłości obok siebie. Dlatego na przykład parami posłani idą zaopatrzeni tylko w Jedną Jedyną Miłość - Miłość Pana. Trzeba im iść w wolności - wolności od jakiegokolwiek innego przywiązania - żeby mogli być przedłużeniem spojrzenia Pana, przedłużeniem Jego Oblicza, przedłużeniem Jego Miłości. Inaczej ich świadectwo będzie niejasne, zasłonięte, zanieczyszczone. A mają świadczyć o Miłości czystej, w której nie ma cienia, nie ma zmarszczki… O Słońcu, które nie zna zachodu, nie zna ciemności.

Pierwotne kłamstwo bowiem złego ducha polega na wmówieniu ludziom, że Bóg oprócz dobra zna jeszcze zło. Że jest zdolny nie tylko do dobra, ale także do zła. Wmówił Ewie, że jeśli chce być jak Bóg, to nie wystarczy, że w raju zna dobro - bo Bóg zna jeszcze zło. I tego właśnie - według węża - Ewie niby brakowało do równości z Bogiem: poznania, doświadczenia oprócz dobra, także zła. I my ludzie ciągle w to wierzymy - że oprócz dobra potrzebujemy znać także zło. Zło ma dla nas jakąś uwodzicielską siłę, budzi jakąś dziwną ciekawość i przyciąga naszą uwagę - a dobro wydaje nam się miałkie i nieciekawe, szare i takie jakby słabe… I to jest właśnie kłopot człowieka obciążonego grzechem pierworodnym: Światłość Pana jest zabójcza dla ciemności, którą się zaraziliśmy… Jeśli Pan przyjdzie w całej swojej Światłości - to nas zniszczy po prostu… nas przesiąkniętych ciemnością…

To trochę tak, jakby ktoś chciał mi dać dużą ilość złota - i wylał na mnie to złoto roztopione i wrzące… Niby dostałem wiele kilogramów czegoś cennego - ale w sposób, który mnie zniszczył… I to jest problem między nami a Bogiem… Dlaczego nie doświadczamy Miłości Boga bezpośrednio? No właśnie dlatego: żeby nas ta Miłość nie zniszczyła… Pan nie jest ociągający się w Miłości. Nie jest złośliwy. Nie wstrzymuje się z premedytacją, żeby nas podręczyć… Pan jest Miłosierny: nie chce nas, przesiąkniętych ciemnością, wypalić… A prawda jest taka, że Jego Miłość tęskni za nami nieskończenie bardziej, niż my wszyscy razem wzięci… Bo wszyscy razem wzięci nie jesteśmy w stanie wykrzesać z siebie miłości równej Miłości Pana - o czym mówi historia budowniczych wieży Babel.

Dlatego Pan przychodzi w postaci ukrytej. W postaci Człowieka. Jego Miłośćjest tu wyznana w pełni - ale jakby za zasłoną… Przychodzi w Najświętszym Sakramencie - w pełni przychodzi, ale za zasłoną… Żeby nie spalić… Żeby cierpliwie ogrzewać, krok po kroku rozpraszać ciemności w nas - pomału, w takim tempie jakie każdy z nas jest w stanie znieść… Aż będziemy zdolni widzieć twarzą w twarz.

I właśnie tu jest pułapka pielęgnowania w sobie jakiejkolwiek ciemności, jakiegokolwiek przywiązania do czegokolwiek poza Miłością Pana. To wszytko jest przeszkodą w oglądaniu Pana twarzą w twarz - bo to wszystko stanie się punktem zapalnym w nieskończonym Płomieniu Pana, w nieskończonej Światłości… Każda ciemność w niepojętej Światłości stanie się bólem rwącym i palącym niepomiernie… na miarę różnicy między ciemnością a Światłością… I to nie jest kara - Pan przyjdzie z całą swoją Miłością. Wyzna człowiekowi całą swoją Miłość - a to człowiek decyduje, czy zachowa w sobie choć okruch ciemności… Ciemność i Światłość nie mają nic ze sobą wspólnego i nie mogą współistnieć - i ciemność moja, we mnie wrośnięta, będzie w Światłości Pana, w Płomieniu Pana konać w jękach i bólach… aż skona. Aż puszczę. A jeśli nie puszczę? To konanie będzie trwało wieczność… Właśnie to jest pułapka noszenia w sobie uwiązań serca…

Dlatego właśnie Pan zanim przyjdzie w pełni Światłości okazuje Miłosierdzie: przychodzi pod osłoną. Pod osłoną Człowieczeństwa. Pod osłoną Chleba. Pod osłoną uczniów parami posłanych. Tak. To On idzie w nich. Dlatego takie ważne są wskazówki Pana: żeby nie ulegli jakiejkolwiek formie przywiązania serca - bo ich serce zacznie wtedy konać… niosą w sobie Pana, Jego Miłość. Niosą Miłość Pana w swoich relacjach - i ma tu być widoczna czysta Miłość Pana, niezanieczyszczona, nie zmącona żadną ciemnością. Właśnie tyle znaczą wskazówki Pana: o nie uwiązywaniu serc posłanych parami. I to nieuwiązanie ma być naprawdę dogłębne: ma dotyczyć nawet relacji międzyludzkich, o czym mówi zakaz pozdrawiania. Nie chodzi tu o samo w sobie pozdrowienie - ale o budowanie przywiązań. Relacja międzyludzka jest tym bliższa Miłości, im bardziej jestem w tej relacji wolny i daję wolność. Tak, jestem ci życzliwy. Zrobię wszystko dla twojego dobra - nawet dam się ukrzyżować. Ale ja jestem w tym wolny - to są moje decyzje, niepodyktowane żadnym przymusem, choćby przymusem zmysłów, namiętności, emocji… Dobrze, jeśli zmysły, namiętności i emocje wspierają moje decyzje dotyczące twojego dobra - ale nie są krytyczne dla tych decyzji i moich działań. I to samo w drugą stronę: zrobię wszystko dla twojego dobra - ale nie uwiążę cię ze sobą. Nie będę sobie karmił relacją z tobą moich niedosytów… Moim Pokarmem jest Pan, który idzie we mnie - On nasyca wszelki mój głód. I wtedy rzeczywiście jestem wolny - nasycony Panem, Jego Miłością. Nasycony przez wiarę - niekoniecznie nasycony w emocjach czy namiętnościach, niekoniecznie nasycony fizycznie czy intelektualnie - ale nasycony przez wiarę, przekonaniem że mam całą Miłość Pana. I to przekonanie potwierdza się, gdy tę Miłość wyznaję.

Ciekawa rzecz, że zawsze przy posyłaniu uczniów ich misja znajduje spełnienie w trosce o chorych, w uzdrawianiu chorych. Konkretnie to św. Łukasz mówi o niemocnych, osłabionych - bezsilnych… I powtarza jedno z moich ulubionych słów greckich: terapeo, okazywać bezinteresowną troskę, której motywacją jest Miłość… Tyle znaczy to słowo - nie znaczy bezpośrednio „uzdrawiać”, ale przede wszystkim troszczyć się, służyć bezinteresownie - z Miłości… Właśnie o to idzie: żeby jedyną motywacją, jedyną siłą pchającą parami posłanych była Miłość, która w Panu się złożyła w nich… I dlatego potrzebują być parami posłani - bo niedobrze jest człowiekowi być samemu. Bo tylko we dwóch przynajmniej jesteśmy w stanie celebrować między sobą, w naszych relacjach obecność Pana, obecność Miłości, która idzie w nas do świata. I to jest świadectwo uczniów - do którego jesteśmy wezwani do dziś, które jest najważniejszym zadaniem Kościoła: celebracja faktu, że Pan JEST!!! Właśnie to jest okrzyk ucznia umiłowanego, gdy Pan Zmartwychwstały stanął w nierozpoznanej postaci na brzegu jeziora, po całonocnym bezowocnym połowie: Pan JEST!!! JEST - w naszych sercach. Żyje w nas i pośród nas - i Jego Obecność przejawia się w naszej zdolności do budowania między sobą relacji takich, jak Pan zbudował z nami. Relacji służby, troski miłosnej. Troski o Nieznanego, który głodny stanął na brzegu jeziora… A my, zmęczeni i rozczarowani, potrafimy przełamać nasze zniechęcenie i dla głodnego Nieznajomego zarzucić sieci raz jeszcze… TO jest Pan! TO jest Miłość! TO czyńcie na Moją Pamiątkę! Właśnie tak się celebruje Żyjącego Pana i tak się świadczy, że Pan JEST, że Pan zmartwychwstał i żyje. Właśnie tak: gdy jestem wolny od moich racji, oczekiwań, zachcianek, emocji, namiętności, popędów, przywiązań, ambicji, chęci posiadania itd. itd. Itd. - wolny do czynienia Miłości i w tej wolności Miłość czynię. Czynię czasem wbrew i pod prąd - ale czynię. Bo Pan pierwszy uczynił dla mnie - aż na szczyt golgoty wszedł, aż do ostatniego Tchnienia wytrwał, aż się zerwał z łoża śmierci. Pan pierwszy umiłował mnie, zaślubił mnie, złożył się we mnie - i to mnie porywa, żeby kochać Panem. Kochać podobnych mi - bezsilnych. Bo Pan umiłował mnie jako bezsilnego.

I to jest ostatnia refleksja na razie: właśnie tego nam potrzeba. Doświadczenia bezsilności. Doświadczenia tego, że jakiekolwiek ludzkie środki, jakiekolwiek rzeczywistości stworzone nie uczynią mnie silnym. Że moją siłą jedyną jest Pan - Jego Miłość, która nieustannie składa się we mnie za cenę Eucharystii. Ta Miłość jest nie do wyczerpania, nie do wypalenia, nie do zmęczenia, nie do pokonania, nie do zabicia… Tylko TA Miłość. I w Niej moja siła. Tu jestem nie do zdarcia - w Miłości Pana. Czerpanej w relacji z Panem - i celebrowanej w relacji z posłanymi razem ze mną, z tymi którymi dziś otoczył mnie Pan. On sam - Niepoznany - przychodzi w nich. On sam. Przychodzi słaby, zgłodniały, nieporadny, ubogi - bo wszystko oddał mi. Oddał mi Miłość, siebie. Oddał mi Moc Miłości i bogactwo Miłości. Oddał mi Mądrość Miłości. Oddał wszystko mi - dlatego przychodzi bezsilny, ubogi, nieporadny… A ja decyduję w mojej wolności, czy zwrócę Panu Miłość. Co zrobię ze wszystkim, co dał mi Pan? Ja decyduję. Czy poddam to Panu, czy poddam to Miłości - wszystko co przekazał mi - czy sobie, mojemu egoizmowi i moim zachciankom, moim przywiązaniom…  Ja decyduję, czy pozwolę wzrastać we mnie Miłości - czy będę pielęgnował w sobie ciemność. Dlatego mam drugiego - mam brata, mam siostrę - wobec którego mogę celebrować Miłość, mogę celebrować Światłość. I Światłość będzie mnie przenikać coraz bardziej - aż przemieni mnie w Dziecko Światłości. Dlatego potrzebuję braci i sióstr - a oni mnie. Żebyśmy mogli rosnąć mocą Miłości Pana mieszkającego w nas. Celebrować we wspólnocie Pamiątkę Pana: na Eucharystii i we wzajemnych relacjach. By Pan wzrastał - a ja się umniejszał.