Wielki Czwartek. Chrześcijanin o jednej nodze

Kamil Gąszowski Kamil Gąszowski

publikacja 08.04.2020 16:01

O umywaniu nóg swoim bliskim, o liturgii, która może być przekleństwem i o rodzinie, która może zbawić całą klatkę schodową mówi o. Tomasz Tlałka OSPPE.

Kochać to znaczy umywać nogi nie mówiąc jaki ktoś ma być – mówi o. Tomasz Tlałka OSPPE Kochać to znaczy umywać nogi nie mówiąc jaki ktoś ma być – mówi o. Tomasz Tlałka OSPPE
Kamil Gąszowski /Foto Gość

Kamil Gąszowski: Od początku kwarantanny mam wrażenie, że ten czas jest idealną okazją, aby w końcu odkryć, że w drugim człowieku też jest obecny Chrystus.

o. Tomasz Tlałka: Myślimy, że chodzenie do kościoła wystarczy, żeby być chrześcijaninem. A to nie prawda. Być chrześcijaninem to mieć naturę Chrystusa, czyli nieść grzechy innych, nie odpowiadać złem za zło. Mogę chodzić do kościoła i może mnie to w ogóle nie zmieniać. Jestem w taką ładny habit ubrany, stoję przy ołtarzu w ładnej komeżce lub bogato ozdobionym ornacie, a tak naprawdę mogę celebrować samego siebie a nie Boga. Wracam potem do zakrystii i wrzeszczę na ministrantów albo na swojego współbrata. Wychodzę z zakrystii i w klasztorze nie rozmawiam z nikim.

Jest teraz debata, czy przyjmować Komunię do ust, czy na rękę. Można przecież wziąć komunię na rękę i tą samą ręką walnąć kogoś w twarz. Ale możemy też przyjąć komunię do ust i tymi samymi ustami zniszczyć Ciało Chrystusa, bo to my, chrześcijanie, jesteśmy Ciałem Chrystusa. I to będzie profanacja.

Ale coś cennego zostało nam jednak zabrane. Mało kto może teraz uczestniczyć w liturgiach i nabożeństwach odprawianych w kościele. Ten brak może być szczególnie dotkliwy w Wielki Czwartek, czyli dzień ustanowienia Eucharystii.

Ludzie mogą się troskać, jak przeżywać te liturgie, na których nie mogą być, boją się, że to nie działa, że to jest tylko transmisja. A jednak jest prawdą, że chociażby jedna Msza Święta była odprawiana na świecie, to ona jest sercem Kościoła, daje życie całemu Kościołowi, nie tylko jednemu człowiekowi. Dzięki tej jednej Eucharystii żyje cały Kościół i to serce rozprowadza życiodajną krew na wszystkie członki Kościoła, wszystkich ochrzczonych, którzy tego pragną. Wystarczy jedna Msza Święta, żeby Kościół żył. Liturgia ma to do siebie, że jest w niej bardziej zaangażowany Bóg niż człowiek. Jest tylko jeden sposób działania Boga i został on wyrażony w Piśmie Świętym. Ten zamysł Boga trwa w Kościele, w sakramentach, ale ten sam zamysł trwa także w historii każdego człowieka. Tak jak Stary Testament zapowiadał przyjście Jezusa, tak też liturgia urzeczywistnia przychodzącego do nas Chrystusa. Cały Kościół jest znakiem, jest proroctwem dla tego świata, ale proroctwem jest także to co dzieje się w moim życiu. "Ite missa est” –  jest napisane w mszale. Po polsku mówimy „Idźcie w pokoju Chrystusa”, ale po łacinie to znaczy – „Idźcie, msza trwa”. Liturgia czy sakrament, który przeżywam, jeżeli się realizuje w moim życiu jest dopiero prawdziwym kultem Boga. Inaczej może być dla mnie przekleństwem, bo przebywam z Bogiem, a tak naprawdę nie mam z Nim nic wspólnego.

Może się okazać, że byliśmy „kulawymi chrześcijanami”, skaczącymi na jednej nodze – liturgicznej. Teraz będziemy musieli poskakać na drugiej nodze, czyli jak to co przeżywamy w liturgii realizuje się w naszym życiu. Może przekonamy się, że to jest bardzo słaba noga, na której się potykamy, nie potrafimy nawet jej podnieść. To jest czas, kiedy możemy tę nogę zrehabilitować. Żeby jako chrześcijanin iść normalnie, musimy mieć jedną nogę utkwioną w słuchaniu Słowa Bożego, modlitwie, liturgii, a drugą w ciągłym nawracaniu, w służbie, w umieraniu dla drugiego człowieka.

Może się więc okazać, że większość z nas jest teraz wierzącymi – niepraktykującymi. Pomimo wiary, że Jezus jest obecny w drugim człowieku, mojej żonie, mężu, dzieciach niewiele sobie z tego robimy.

Małżeństwo jest sakramentem, więc bycie ze współmałżonkiem, ich relacja jest celebrowaniem sakramentu. To nie jest celebracja tego co było w przeszłości, ale rzeczywistości, która ciągle w nas żyje. To jest ten dylemat – można nie widzieć obecności Chrystusa w rzeczywistości, w której sakrament chce żyć. Małżeństwo jest sposobem na życie chrztem. Wszystko sprowadza się ostatecznie do chrztu. Wielki Post ma podwójny charakter. Jest przygotowaniem katechumenów do przyjęcia Chrztu Świętego, a dla tych, którzy są ochrzczeni jest czasem pokuty. Nie chodzi o to, żeby się biczować, ale o to, żeby wrócić do chrztu. Zresztą Kościół w tym czasie karmi nas tymi samymi czytaniami, co katechumenów – o Samarytance, niewidomym, Łazarzu. I przeprowadza nas przez Paschę, czyli odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych. Chrzest nie jest tylko bramą do innych sakramentów, ale jest po prostu chrześcijaństwem. To jest cała przestrzeń, w której żyjemy. Chrzest to jest łono, które nas rodzi, żebyśmy byli chrześcijanami. Obejmuje powoli całego człowieka. Inne sakramenty wtajemniczenia wprowadzają natomiast coraz głębiej w chrzest – Bierzmowanie uruchamia większe potencjały chrztu, a Eucharystia sprawia, że chrzest żyje w nas. I dalej, jeżeli chodzi o następne sakramenty, które są związane ze stanem życia, to znowu są one sposobem na życie chrztem, który prowadzi nas ostatecznie do zbawienia – jako małżonek czy jako ksiądz.

My często traktujemy chrzest jako rodzinną uroczystość lub właśnie jako pierwszy sakrament wprowadzający nas do Kościoła. A chrzest jest przecież nieodłącznie związany z Paschą, czyli przejściem ze śmierci do życia.

Żeby zrozumieć chrzest, trzeba by sięgnąć do różnych opisów biblijnych. Pierwsze literalne znaczenie chrztu to jest zanurzenie, które uśmierca starego człowieka, a jednocześnie rodzi nowego. To są wody śmierci, jak potop, ale są też wodami, które dają nowe życia jak wody, które uzdrowiły Naamana z trądu. Wchodząc do baptysterium wchodzi się jakby do grobu, który jest jednocześnie łonem nowego życia. Jeżeli popatrzymy na chrzest, który jest zanurzeniem, to Pascha będzie dzisiaj dla nas zanurzeniem w tą egzystencję w jakiej jesteśmy. Jeżeli rodzina jest Kościołem domowym, to Pascha będzie dla nas zanurzeniem w to życie rodzinne.

Sobór Watykański II określa Kościół jako sakrament zbawienia. To znaczy, że każdy chrześcijanin jest sakramentem?

No tak, rodzina może być sakramentem zbawienia dla całej klatki schodowej, czyli znakiem, który urzeczywistnia zbawienie. Bo jak się urzeczywistniało zbawienie? Chrystus powiedział, Królestwo niebieskie jest blisko, nie w sensie, że się zbliża, jedzie do nas ze Świebodzic i jest coraz bliżej, tylko, że ono jest w Nim. I jeśli to Królestwo niebieskie jest w tej rodzinie, to jest blisko dla wszystkich tych, którzy żyją obok niej.

Nie ograniczajmy Kościoła tylko do liturgii. Chrystus żyje w swoim Ciele – we wspólnocie Kościoła, żyje w drugim człowieku, żyje w ochrzczonych, żyje w końcu w rodzinie, która jest Kościołem domowym. Sakrament nie jest celem. Celem jest to, żeby mieć naturę Jezusa Chrystusa poprzez oddawanie życia, czyli przyjmowanie grzechów innych na siebie. A sakramenty temu służą. My jesteśmy ciałem Chrystusa. Sakramenty służą budowaniu Ciała Chrystusa.

Dla mnie nigdy nie istniał dylemat, które święta są lepsze – Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Bo właśnie Wielkanoc z Triduum Paschalnym, z całą liturgią, z atmosferą, z celebracją tych dni miała szczególny smak i niosła jakąś tajemnicę.

Dlatego warto znaleźć sposób jak to przeżyć w domu. Na zasadzie liturgii odprawianej w domu, której przewodniczyć będzie głowa rodziny, najlepiej ojciec. Bardzo zachęcam oczywiście, żeby uczestniczyć w transmisjach, czy to ze swojej parafii, z biskupem, z Jasną Górą, czy wprost z Ojcem Świętym. Natomiast po transmisji można zrobić liturgię domową. Ale to musi mieć swój charakter. Zachęciłbym, żeby ładnie się ubrać na ten czas, świątecznie, nakryć stół białym obrusem, zapalić świeczkę i postawić krzyż. Po transmisji, warto usiąść razem, już nie wokół telewizora, tylko wokół stołu albo w kręgu. Wpierw pamiętajmy, żeby przed każdą liturgią zrobić znak krzyża i pomodlić się do Ducha Świętego. W Wielki Czwartek głowa rodziny niech odczyta trzynasty rozdział Ewangelii wg. św. Jana, w której czytamy o największym przykazaniu – o oddawaniu życia i o tym, że Jezus umywa nogi uczniom. Po odczytaniu Ewangelii niech to samo zrobi głowa rodziny, niech umyje wszystkim nogi. Niech uklęknie wpierw przed żoną, potem dziećmi, weźmie dzbanek z wodą i poleje nią nogi swoim bliskim, wycierając je ręcznikiem i na końcu całując. To samo niech zrobi wobec siebie nawzajem każdy z domowników.

O co chodzi w tym geście?

To jest gest niewolnika, który umywa nogi swojemu panu. I wtedy głowa rodziny pokazuje – ten komu umywam nogi jest moim panem. Brat Albert Chmielowski nazywał biedaków swoimi panami, on czuł się ich sługą. Chrystus poprzez umycie nóg stał się służącym dla apostołów. To jest wyraz gotowości do służby i uniżenia przed drugim człowiekiem, bo stopa to jest coś najniższego w człowieku. Jednocześnie jest to gest proszenia o wybaczenie, że nie służyłem tej drugiej osobie. To jest też przyjęcie drugiego człowieka w całej jego słabości, z trudnym charakterem, to jest przyjęcie dziecka z trudnościami jakie sprawia, z jego nieposłuszeństwem. Nie muszę o tym mówić, ważne żebym taką intencję miał w sercu. Trzeba dzieci dobrze w to wprowadzić, bo to nie jest zabawa. Chrystus uczynił to swoim apostołom i chciał, żebyśmy i my to samo robili między sobą. To może okazać się ogromnym wyzwaniem, bo wcześniej wystarczyło wziąć dziecko za rękę i przyprowadzić do kościoła i ksiądz to jakoś wyjaśnił. A teraz głowa domu ma wytłumaczyć swoim dzieciom, o co w tym znaku chodzi. Jeśli umywam ci nogi to znaczy, że chcę cię dzisiaj kochać takim jakim jesteś. My często ograniczyliśmy miłość do tego, żeby mówić komuś jaki on ma być. A tymczasem kochać to znaczy umywać nogi nie mówiąc jaki ktoś ma być. Możemy dostrzec w tym ogromną siłę, bo dopiero taka miłość ma zdolność przemienić drugiego człowieka.