Wielki Piątek. Chrześcijanin, który się chwieje

Kamil Gąszowski Kamil Gąszowski

publikacja 09.04.2020 20:00

O pokrzyżowanych planach, o dźwiganiu krzyża wiszącego na ścianie i o chrześcijaninie, który potrafi przegrywać - mówi o. Tomasz Tlałka OSPPE.

- Chrystus szuka kogoś, kto ma krzyż. Kto ma ciężkie życie - mówi o. Tomasz. - Chrystus szuka kogoś, kto ma krzyż. Kto ma ciężkie życie - mówi o. Tomasz.
Kamil Gąszowski /Foto Gość

Kamil Gąszowski: Epidemia chyba każdemu pokrzyżowała plany. Wielki Piątek jest dniem, w którym możemy na to spojrzeć inaczej. Czy to jest dla nas jakaś szansa?

O. Tomasz Tlałka: To jest bodziec, który wytrąca nas z równowagi. A tego nam dzisiaj potrzeba. Trzeba nam się zachwiać. Tak, jak Jakub, który walczył z Bogiem. Anioł zwichnął mu biodro i on szedł, chwiejąc się, kulejąc. Jego dotychczasowe życie zostało zachwiane. Ale otrzymał nowe imię - Izrael, czyli Bóg jest mocniejszy. Od imienia Jakub - krętacz, czyli ktoś, kto sobie wszystko sam załatwi, kto sobie sam poukłada życie i sprytnie przez nie przejdzie - człowiek staje się kimś, kto ma zwichnięte biodro. I to nas wytrąca z równowagi, my już sobie sami nie radzimy. Już nie potrafimy tak przekręcić sytuacji, żeby było po naszej myśli, bo okazuje się, że Bóg jest mocniejszy. Cytując bp. Zbigniewa Kiernikowskiego, ten człowiek, Jakub, który jest figurą chrześcijanina, to jest ktoś, kto ma moc w swoim życiu, żeby przegrywać. Bo nikt sam z siebie nie ma w swoim życiu mocy, żeby przegrywać. A wtedy Jakub otrzymał moc, żeby być człowiekiem przegranym. My myślimy, że potrzebujemy najwięcej mocy, żeby wygrać, a okazuje się, że najwięcej mocy potrzeba, żeby przegrać.

Chrześcijanin to jest człowiek przegrany?

W Wielki Czwartek konfrontujemy się z tym, że Chrystus wziął wszystkich na siebie, umył im nogi, również Judaszowi, który go zdradzi. "Ten, któremu chleb podaję, piętą we mnie godzi" - to jest fragment psalmu, który Jezus zacytował. On umył nogę, która Go godziła, która Go w końcu uderzyła. To jest tragiczny gest - skopać kogoś leżącego. Ja myślę, że to jest dalej przeżywane w Wielki Piątek. Bo nie chodzi tylko o to, że umyję nogę, która mnie kopie. Ale odczytam w tym wszystkim jakąś większą tajemnicę, że ten drugi człowiek jest dla mnie krzyżem. My widzimy w krzyżu nieszczęście. Boimy się nazwać swoich bliskich krzyżem, bo byśmy powiedzieli żonie: "Ty moje nieszczęście". A to nie jest prawda, ten krzyż nie jest nieszczęściem. W Chrystusie krzyż jest zbawieniem, krzyż bez Chrystusa jest nieszczęściem. Rodzina, w której nie ma Chrystusa, będzie nieszczęśliwa, będzie się rozbijać o różne nieszczęścia. Tymczasem krzyż przeżywany z Chrystusem może być celebrowany.

Jak zatem celebrować ten krzyż w domu, w rodzinie?

Postawmy na stole krzyż Chrystusa i odczytajmy opis męki Pańskiej według św. Jana. Wyciągnijmy Biblię, połóżmy obok krzyża, bo otwarta Biblia dużo nam mówi. To jest realny znak. Odczytajmy ten fragment Ewangelii na role, taką wersję każdy znajdzie w internecie. Po tym wszystkim zróbmy modlitwę wiernych. Prośmy Boga w różnych intencjach. Niech tata zachęci: "Za kogo chcesz się modlić?". Za papieża. Dobrze. "Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie". Jak na Mszy św. Niech każdy wypowie swoją własną prośbę. Potem zróbmy adorację krzyża, który na początku niech będzie zasłonięty, tak, żeby nie był widoczny. Na sam moment adoracji krzyża, po modlitwie wiernych, należy ten krzyż odsłonić. Niech wszyscy wtedy uklękną i adorują w ciszy krzyż Chrystusa, który za nas umarł. W tym krzyżu możemy ucałować drugą osobę, która jest dla mnie krzyżem, albo moją sytuację życiową, w której jestem - bezrobocie, zagrożenie pracy, zagrożenie ekonomiczne, które dzisiaj jest bardzo poważne. Możemy rozpoznać, że skoro Chrystus wszedł w krzyż, to również wszedł w moją historię i ja w tej historii już nie jestem sam. W krzyżu Bóg wchodzi w historię każdego człowieka najgłębiej jak tylko się da. To nie ciemne historie naszego życia dopasowują się do historii Chrystusa, ale to Chrystus dopasował się do wszystkich ciemnych historii naszego życia. Zszedł na dno mojego życia - On tam już jest i mogę Go przyjąć jako kogoś, kto mnie przez te ciemności przeprowadzi. Na koniec celebracji krzyża zróbmy znak pokoju, ale poprzez pocałunek, w prawy i lewy policzek. To ukazuje połączenie, że wpierw całujemy krzyż, a później całujemy tę drugą osobę. Wpierw mąż żonę i żona męża, później wszyscy nawzajem. I ten pocałunek będzie w jakiś sposób komunią z drugim.

Zazwyczaj całujemy krzyż, który jest przecież tylko symbolem, wizerunkiem. Ojciec zachęca nas, abyśmy potraktowali nasz krzyż poważnie.

Chrystus nie kazał nam dźwigać krzyża ze ściany. On mówił: "Weź swój krzyż, czyli swoje życie". My często interpretujemy to wezwanie do niesienia krzyża, jakby Jezus mówił: "To teraz znajdź sobie jakiś krzyż i chodź za Mną". No, nie. Chrystus szuka kogoś, kto ma krzyż. Kto ma ciężkie życie. On mówi, że najbardziej do pójścia za Nim nadają się ci, którzy mają swój krzyż, którzy mają ciężko w życiu.

Każdy ma przecież jakiś krzyż.

W 71 roku przed Chrystusem 6 tys. niewolników z powstania Spartakusa zostało ukrzyżowanych. Oni mieli swój krzyż, ale on był tylko przekleństwem. Teraz Chrystus przychodzi i mówi: "Weź swój krzyż, chodź za Mną, weź swoje ciężkie życie. Ze Mną będzie inaczej, pójdziemy razem w jarzmie. Jeśli będziesz swoje życie celebrował wokół Mnie, to będzie to twoja historia zbawienia. Być może chcesz odrzucić swój krzyż od siebie, ale jeśli już go odkryłeś, to chodź za Mną".

Wielki Piątek jest czasem pokuty, a z pokutą wiąże się sakrament spowiedzi.

Jeżeli chodzi o spowiedź, to ja myślę, że nie ma większego problemu. Oczywiście jest lęk o to, aby przyjść do kościoła, rozumiem to. Trzeba się podporządkować zaleceniom władz, żeby nie wychodzić z domu. My na przykład mamy spowiedź na telefon. Nie spowiadamy przez telefon, tylko jeśli ktoś jest pod kościołem, dzwoni i któryś z ojców schodzi i spowiada. Kiedy się idzie przez miasto, widać kolejki do banków, ludzie stoją 2 metry od siebie i wchodzą po 3 osoby. Do kościoła może wejść jednocześnie 5 osób, ale nie ma takich kolejek przed naszym kościołem.

Martwimy się o nasze zdrowie, o nasze pieniądze, ale przestaliśmy się martwić o nasze życie wieczne? Może spowiedź nie jest nam już potrzebna?

Grzechy ciężkie wyznajemy tylko podczas spowiedzi. Takim grzechem jest na przykład świadome i dobrowolne opuszczenie niedzielnej Eucharystii. To jest najczęstszy grzech ciężki, czyli śmiertelny, taki, który zabiera mi przyjaźń z Bogiem. Nie dlatego, że Bóg nie chce się ze mną przyjaźnić, tylko to ja zrywam tę przyjaźń. Doskonały żal za grzechy usuwa grzech ciężki pod warunkiem, że przy najbliższej okazji wyspowiadam się i wyznam wszystkie grzechy, które popełniłem od ostatniej spowiedzi. Jeśli chcę być w łasce z Chrystusem, bo do Komunii duchowej muszę być pojednany z Bogiem, mogę wzbudzić akt żalu doskonałego - żałuję, bo przeciwstawiłem się miłości Bożej. Żałuję nie dlatego, że boję się piekła, nie dlatego, że wypada, ale ze względu na miłość Boga. Boże, Ty mnie tak ukochałeś, a ja robię takie rzeczy. Nigdy dla małżonków nie byłoby łatwe wyznanie: "Zdradziłem cię". A Boga zdradzałem tyle razy i żyję tak, jakby to nie miało w ogóle znaczenia. I może ta niemożność wyjścia z domu pomoże mi przeżyć w końcu autentyczny żal za grzechy. Znów, można do spowiedzi podchodzić: przyjść, wystukać parę grzechów i wyjść. I tyle. I nie spotkać się z Bogiem w sercu. Można potraktować swoje grzechy jak listę zakupów.

Mam wrażenie, że w tych dniach objawia się jeszcze większe napięcie między obowiązkiem a potrzebą serca. To, o czym ojciec mówi, nie wynika z prawa, ale z miłości.

Prawo nam pomaga. Wiemy, że prawo w najgłębszym wymiarze, o jakim mówi św. Paweł, jest wychowawcą, ale wychowawcy funkcjonują tylko do pewnego okresu. W szkole mamy wychowawcę, rodzice są wychowawcami, ale gdy człowiek staje się dojrzały, już sam wybiera. Rodzice jako wychowawcy zakładają, że dziecko wie, co jest dobre, a co jest złe. A są takie obowiązki, które nam towarzyszą przez całe życie. Jeżeli podchodzę do Mszy św. tylko ściśle jurydycznie, prawnie, i szczycę się przed innymi, że wypełniłem obowiązek, to znaczy, że jestem niedojrzałym chrześcijaninem. Jasne, trzeba mieć wyrozumiałość do siebie. Ja czasem też potrzebuję bata, żeby wziąć brewiarz. Wtedy okazuje się, że nie dojrzałem do tego, że moja relacja z Chrystusem jest obowiązkowa, a nie miłosna. Myślę, że wszyscy mamy z tym problem, życie nas weryfikuje. Ty w nocy też pewnie nie wstajesz do dziecka z uśmiechem...

Przeczytaj także wywiad z o. Tomaszem nt. Wielkiego Czwartku: