Wielka Sobota. Chrześcijanin rozłożony na łopatki

Kamil Gąszowski Kamil Gąszowski

publikacja 11.04.2020 07:44

O niespełnionych oczekiwaniach, o zmianie, która nie zawsze jest na lepsze i o sukcesie chrześcijańskim mówi o. Tomasz Tlałka OSPPE.

- Siedzenie w wielkosobotniej ciszy może nas po prostu zabić - mówi o. Tomasz. - Siedzenie w wielkosobotniej ciszy może nas po prostu zabić - mówi o. Tomasz.
Kamil Gąszowski /Foto Gość

To będą dla nas pierwsze święta w życiu bez święconki. Może i dobrze, bo przecież Wielka Sobota to czas ciszy, oczekiwania, napięcia, zadawania sobie pytania: gdzie jest Pan?

To prawda – Wielka Sobota, to jest czas, żeby zadać sobie pytanie, gdzie jest Pan, ale też zetknąć się z rezygnacją w swoim życiu. To było właśnie doświadczenie apostołów, oni byli zrezygnowani – „Myśmy się spodziewali”. Może trzeba się spotkać ze swoimi zawiedzionymi nadziejami i oczekiwaniami. Owszem, przyjmowałem żonę czy męża w geście mycia nóg i pocałunku pokoju, ale teraz jest czas, żeby dodatkowo zrezygnować ze swoich oczekiwań wobec nich. Bo te oczekiwania są tylko spełnieniem mojego ego, one są po to, żeby mi było wygodnie w życiu. Nie widzę, że Chrystus w moim małżonku, w dzieciach, w braciach w klasztorze znalazł sposób na moje życie i ostatecznie na moje zbawienie. W ten dzień mogę się spotkać ze swoimi zawiedzionymi oczekiwaniami względem pracy, szefa, względem tego, jak dzieciom się w szkole powodzi, jakie te dzieci w ogóle są. Można się spotkać ze swoimi zawiedzionymi nadziejami i zadawać sobie pytanie, gdzie w tym jest Pan i czy to jest nieszczęście, że te nadzieje zawiodły. To wszystko może nas rozłożyć na łopatki. To jest czas oczekiwania na zmartwychwstanie. Siedzenie w tej ciszy może nas po prostu zabić.

Dlatego tak bardzo potrzebujemy Paschy, która zaczyna się tego samego dnia wieczorem.

Wieczorem przechodzimy do celebrowania Paschy. I znowu zapraszam na transmisję, a po niej, dobrze jest wziąć czytania z liturgii słowa z tego dnia i je wspólnie odczytać, wspólnie się pomodlić. Po tej liturgii słowa niech głowa rodziny, najlepiej ojciec, wytłumaczy to słowo, pokaże, co ono znaczy dzisiaj dla nas. Pokaże to dzieciom, ale i samemu się z tym zmierzy. Można spróbować odnieść to do swojego życia rodzinnego. Niech to będzie komentarz do tego, co przeczytaliśmy. Ostatecznie, można przeczytać jakiś gotowy komentarz. Ale polecam, żeby to był czas wspólnego przebywania razem, rozmowy, dialogu.

To może być dla nas trudne. Przyzwyczailiśmy się do świętowania w kościele, gdzie wszystko jest nam podane na tacy. A przecież dla Żydów Pascha była świętem rodzinnym, nastawionym na przekazywanie wiary. Podczas Paschy dzieci pytały: co takiego innego jest w tej nocy, że nie śpimy, że pościmy, że jesteśmy wszyscy razem?

Tak, najmłodsze dziecko pytało najstarszego w rodzinie, dlaczego my w ten sposób przeżywamy tę noc. Może trzeba dziecku powiedzieć: „Nie wiem, dziękuję ci za to pytanie, bo ono mnie nawraca. Bo Chrystus tyle dla nas zrobił, a ja nie wiem, ja nie rozumiem nadal swojego życia”.

Myślę, że wielu z nas to pytanie rozłoży na łopatki. Dlaczego my tę noc tak przeżywamy? Warto sobie to pytanie zadać już wcześniej, żeby prawdziwie na nie odpowiedzieć, że Bóg ma pomysł na moje życie, bo wobec trudności ja zaczynam panikować, a Bóg już dawno ma pomysł na rozwiązanie tego problemu. To jest noc, podczas której mogę zobaczyć, że w życiu wielokrotnie doświadczyłem ratunku od Chrystusa. Ta noc jest dla mnie też obietnicą, że będzie On ze mną w przyszłości. Noc paschalna to jest czas, gdzie „staje się” chrześcijaństwo naprawdę. To co w ciszy Wielkiej Soboty mnie "rozwaliło", to w tym właśnie odnajduję Chrystusa Pana, który mój grób zamienia w łono życia. Mogę doświadczyć, że tam, gdzie ja nie wystarczam, to On przychodzi, że tam, gdzie noszę w sobie śmierć, On daje mi nowe życie.

Możemy mieć nadzieje, że tegoroczna Pascha w końcu zmieni coś w naszym życiu, ale jednak według naszych oczekiwań…

Dla mnie to też jest zawsze zmaganie. Oczywiście po Passze zadajemy sobie pytanie, co ona zmieniła i mogę sobie po raz wtóry zdać sprawę, że jest jeszcze gorzej. Ale to już jest zmiana, która prowadzi mnie do stanięcia nad wodami chrztu i przyjęcia tego, że to Chrystus uśmierca we mnie starego człowieka. Zmiana może polegać na tym, że ja tego starego człowieka dopiero zacznę widzieć w sobie.

My, podobnie jak Izraelici, liczymy na to, że Bóg nas wyzwoli i już będzie lepiej. A tymczasem szybko okazuje się, że tak jak oni wędrujemy po pustyni…

Bo myślimy, to znowu mówi bp Kiernikowski, że sakramenty służą polepszeniu naszego życia, żeby nam się w życiu udało. No nie. Uczestnictwo w sakramentach może sprawić, że mi się w życiu wszystko popsuje, po to, żeby mnie zbawić. Bóg chce nam błogosławić, ale przede wszystkim chodzi mu o nasze zbawienie. Bo mogę iść na Mszę Świętą, zamówić fajną intencje o nową prace, która jest dla mnie bożkiem, a Bóg ma mi posłużyć tylko do zdobycia pracy. Bo jak będzie praca, to już wszystko będzie w porządku. Nawet zainwestuję w tę Mszę, dam dwie stówy, byle tylko mi się zwróciło.

Mogę swoje życie zrewidować pod kątem przykazań – od czasu do czasu zdarzy mi się nie pójść na Mszę, ale oprócz tego jest całkiem dobrze. Ale jak zmierzę się z tym, że ja nie potrafię umyć nóg żonie, że ja nie potrafię tak naprawdę jej służyć, że ja mam względem dzieci tylko oczekiwania, że one służą moim ambicjom to może zobaczę, że Chrystus Pan daje mi tego człowieka po to, żeby mnie przeprowadzić ze śmierci do życia.

Po nocy zawsze przychodzi dzień. Mogę spojrzeć na swoje życie i zobaczyć, że życie z Chrystusem rzeczywiście przynosi owoce zmartwychwstania nie dlatego, że mam lepszą pracę i zmienił mi się szef, tylko dlatego, że mam starego szefa i potrafię 77 razy przyjmować od niego upokorzenia. Nie dlatego, że wymieniłem żonę na ładniejszą, młodszą, bogatszą, ale dlatego, że potrafię kochać swoją żonę pomimo tego, że się starzeje, że coraz bardziej się kłócimy, coraz bardziej mnie denerwuje. I na dodatek kocham ją jeszcze bardziej niż kiedyś. To są owoce zmartwychwstania, owoce życia wiarą – mieć naturę Jezusa Chrystusa, dźwigać grzechy innych. Wziąć grzechy innych na siebie, a nie ich poprawiać. Mój sukces chrześcijański będzie polegał na tym, że ja ich grzechy wezmę na siebie, ich rozczarowujące mnie życie, i będę ich dźwigał. Bo dlaczego ja chcę, żeby oni się poprawili? Żebym miał święty spokój.

Żydzi mówili w trakcie Paschy: dzisiaj tu, a za rok w Jerozolimie.

My chrześcijanie mówimy: dzisiaj tu, a w przyszłym roku w niebie.

Jest w nas taka wiara, żebyśmy naprawdę chcieli być w niebie?

Mówienie o niebie sprowadza się często do straszenia śmiercią. A Pascha jest celebrowaniem życia! Ja mogę dzisiaj powiedzieć, patrząc z perspektywy wielu lat, że jestem słaby i moje życie duchowe przypomina tylko schodzenie w dół. Pomimo tego Chrystus rzeczywiście uczynił wielkie rzeczy w moim życiu. Bo przestaję mieć pomysły na swoje życie, a Chrystus Pan już tyle razy mnie uratował. Wtedy pójście do nieba przestaje być straszeniem śmiercią, a staje się całkowitą realizacją człowieczeństwa, spotkaniem z Ojcem. Z perspektywy rodziców to będzie świadomość, że to co mogę dzieciom najbardziej dać, to właśnie spotykać ich z Bogiem. Nie jestem w stanie założyć im nawet książeczki oszczędnościowej czy konta w banku, ale mogę im przekazać wiarę. Co nie znaczy, że będzie to droga pełna sukcesów, ale będzie to droga pełna życia. Dzieci później mogą znaleźć inne rozwiązanie na swoje życie.

Podsumujmy…

Jesteśmy dziś trochę ograniczeni w przeżywaniu liturgii, myśleliśmy, że spotkanie z obrzędami wystarczy, aby być prawdziwym chrześcijaninem, a dzisiaj nam to zostało zabrane. Po co? Żebyśmy mogli dotknąć swojego życia, by być wytrąconym z równowagi i odkryć, że Bóg naprawdę działa w moim życiu, że nie tylko działa na ołtarzu, ale ołtarz jest po to, żeby Bóg dotykał mojego życia! Ewangelia to nie jest Dobra Nowina w murach kościoła, ale ona jest dla mnie, żebym uwierzył, że Chrystus nie zmartwychwstał abstrakcyjnie. Zmartwychwstanie jest dla mnie!