W Roztoce pożegnano Macieja Aleksiuka. Za życia ciągnął kolegów do kościoła

ks. Przemysław Pojasek ks. Przemysław Pojasek

publikacja 09.10.2020 16:07

W uroczystościach pogrzebowych zmarłego 20-latka, którego poszukiwaniami dwa tygodnie wcześniej żyła cała Polska, wzięły udział tłumy. Mszy św. w kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika przewodniczył rekolekcjonista prowadzący misje w parafii.

Całe uroczystości odbywały się w asyście straży pożarnej. Całe uroczystości odbywały się w asyście straży pożarnej.
ks. Przemysław Pojasek /Foto Gość

Przypomnijmy, że Maciej zginął w nocy z 25 na 26 września. To wówczas bawił się we wrocławskim klubie X-Demon. Monitoring zarejestrował go wychodzącego z klubu w towarzystwie mężczyzny w ciemnej kurtce. Poszli w kierunku ulicy Krupniczej i tam ślad po nim zaginął.

W jego poszukiwania zaangażowało się wielu znajomych, ale i wolontariuszy, którzy chcieli pomóc. Kiedy 3 października znaleziono jego ciało w Odrze, nikt nie mógł uwierzyć. Dla rodziców i bliskich cała ta sytuacja po raz ostatni pokazała, jak dobrym był człowiekiem.

- Można różne rzeczy mówić przy tej okazji, ale dla nas to, że w jego poszukiwania zaangażowało się kilkaset osób, jest kolejnym dowodem na to, co wiedzieliśmy od dawna. On był naprawdę wspaniałym synem, który zawsze był pomocny, prawdomówny, naprawdę kochany. Był też bardzo związany ze swoim bratem Mateuszem, który nawet jednej ze stacji telewizyjnych powiedział, że gdyby mógł, oddałby swoje życie za życie Maćka - charakteryzuje syna pan Tomasz Aleksiuk.

Dodaje też, że nie tylko był bezkonfliktowy, ale i w życiu czy na boisku starał się rozładować atmosferę wśród innych. - Jeszcze jako dziecko w czasie gry ze mną na podwórku, kiedy widział, że próbuję go przepchać, zwracał mi uwagę: „spokojnie, po co się tato spinasz”. Nigdy nie widziałem, żeby komuś chciał oddać czy w jakiś sposób się zemścić - wspomina ojciec.

- Ja nigdy nie widziałam, żeby on był na kogoś obrażony czy żeby miał jakiegoś focha. Zawsze zaangażowany, chętny do pomocy, zawsze na „tak”. Pomagał kolegom w nauce. Nie wybierał ich sobie, bo chciał być wobec każdego fair. Przez długi czas, jeszcze jako dziecko, nazywany na podwórku „mały Maciuś”, chodził z kolegami starszego brata i z nimi też grywał w piłkę. Był szybki i zwinny, więc nie raz potrafił przemknąć się im między nogami. Stawał też między nimi jako rozjemca. Był też bardzo dobrym uczniem, wychowankiem, a nawet wnuczkiem, bo troszczył się o swoją babcię, dbając o to, by nigdy jej nic nie brakło, by jej jakoś ulżyć - dodaje Izabela, córka sąsiadki i polonistka.

Pani Iza wspomina też jasełka, w których Maciek był pastuszkiem ubranym w owczą kamizelkę i skaczącym nad ogniskiem. To jednak niejedyny występ teatralny tego młodego człowieka.

- Pamiętam go jeszcze z czasu gimnazjum. Była to klasa sportowa, sami chłopcy, więc energia z nich tryskała. Piłka nożna była ich pasją. A że katechezę mieli zawsze po 2 godzinach treningu, więc byłem na bieżąco. Maciek był z nich chyba najbardziej spokojny i ułożony. Zawsze grzeczny i uśmiechnięty. Chętnie angażował się w dodatkowe zajęcia. Najbardziej zapadło mi w pamięci przygotowanie misterium wielkanocnego, czyli takiego apelu z okazji Świąt Wielkanocnych. Brał wtedy udział w pantomimie i zrobił to bardzo dobrze - chwali zmarłego ks. Mateusz.

Razem z nim w tej pantomimie grał Jan, który teraz jest klerykiem w świdnickim seminarium i bardzo dobrze wspomina kolegę. - Angażował się aktywnie w życie szkoły. Razem z nim kilkakrotnie braliśmy udział w różnego rodzaju uroczystościach szkolnych, w tym również o tematyce religijnej. Był bardzo utalentowany, rozwijał swoje zainteresowania i pasje - twierdzi.

Jego brat dwa lata temu dał się namówić Maćkowi na wspólny koncert kolęd i pastorałek. - Był niesamowity, zawsze pogodny, uśmiechnięty i solidny. Chętnie angażował się w życie szkoły i to sam często wychodził z inicjatywą. Tak było w przypadku tego występu. Zaproponował mi i jeszcze jednemu koledze, byśmy wspólnie zaśpiewali świąteczno-zimowe piosenki. Zgodziłem się i naprawdę świetnie się bawiliśmy - podkreśla Józef Rudnicki. A oto próbka występu chłopaków.

- Byłem jego katechetą w dzierżoniowskim liceum. Pamiętam, że bardzo wyróżniał się na tle swoich rówieśników. Uśmiechnięty, tryskający energią, pomocny, koleżeński. Mam mnóstwo pozytywnych wspomnień związanych z Maćkiem. Podczas katechezy zawsze siedział w pierwszej ławce, był aktywny i wprowadzał bardzo radosną atmosferę na zajęciach. Jego pasją był sport, dlatego często po szkole czy na przerwach graliśmy mecze „jeden na jeden” w koszykówkę. Pamiętam, że kiedy miałem gorszy dzień w szkole, najlepiej było spotkać gdzieś na korytarzu Maćka - zawsze biła od niego radość, która udzielała się innym - podkreśla ks. Krzysztof.

Wiara była mu bliska. Rodzice, czynni katecheci, zawsze w domu podkreślali jej znaczenie. - Jeszcze w środę przed zaginięciem obchodziliśmy z małżonką 25. rocznicę sakramentu małżeństwa. Maciej tego dnia specjalnie na tę okazję poszedł do spowiedzi, by móc w czasie Mszy św. w naszej intencji przyjąć Komunię Świętą. Przeczytał też czytanie, bo wcześniej przed długie lata był ministrantem. Dopiero kiedy szkoła uniemożliwiła mu powroty na weekendy, zrezygnował z tej funkcji. Pamiętam, że jeszcze kiedy uczył się w Dzierżoniowie, pytaliśmy go nieraz, jak tam u niego z praktykami religijnymi, z niedzielną Mszą św. Wówczas koledzy odpowiadali, że nie dość, że sam chodzi, to jeszcze ich ciągnie - zauważa pan Tomasz.

Sam fakt, że chciał zostać strażakiem dla najbliższych był dowodem jego ofiarności i chęci służby innym.

- Pierwsze co kojarzy mi się z Maćkiem, to ten cudowny entuzjazm płynący prosto z niego. Cieszył się każdego dnia, zawsze zapytał co u mnie, zawsze mogliśmy się pośmiać, najczęściej z głupot, ale równocześnie był człowiekiem bardzo dojrzałym, wiedział, co chce robić w życiu. To, co odróżniało go od wielu z nas to właśnie to ukierunkowanie życiowe. Nie dało się go nie lubić. Już teraz niesamowicie za nim tęsknię i nie mogę przeżyć tego, że już nigdy nie usłyszę jego zarażającego śmiechu - mówi Monika, koleżanka z klasy.

Jej słowa potwierdza Karol, który też z Maćkiem chodził do szkoły. - Był najbardziej pozytywną osobą, jaką znałem. Nigdy nie widziałem, żeby był smutny. Zarażał swoim uśmiechem innych ludzi. Był niesamowicie przyjacielski i zawsze służył pomocą, kiedy ktoś jej potrzebował - wspomina.

Nie inaczej pamięta go Olaf. - Zostawił po sobie wspomnienie ambitnego, wesołego kolegi, przyjaciela, który nawet w najczarniejszej godzinie wprowadzał swoim uśmiechem promień słońca i nadziei - dodaje.

Był koleżeński i chętnie spotykał się ze starymi kumplami. Tak było też w piątek, 25 września, kiedy pojechał do Wrocławia spotkać się ze znajomymi. Jak się później okazało - po raz ostatni.

Zmarłego Macieja pożegnano 9 października w kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Roztoce. Do rodziców Macieja specjalny list z kondolencjami przekazali biskupi z diecezji świdnickiej i diecezji legnickiej. "Z wielkim bólem przyjąłem informację o śmierci waszego syna Macieja. Moją myślą towarzyszyłem wam kiedy docierały do mnie informacje o zaginięciu Macieja i trwających poszukiwaniach. Wówczas dzieliłem się z wami nadzieją na szczęśliwy powrót waszego syna do domu, jednak minione dni przyniosły najgorszą z możliwych wiadomości. Trudno jest sformułować słowa, aby przyjść z pocieszeniem wobec takiej tragedii. Śmierć jest dla nas zawsze trudnym doświadczeniem. Zawsze przychodzi za wcześnie. Tym bardziej, kiedy odchodzi młody człowiek stojący u progu życiowej drogi" - pisał bp Marek Mendyk zapewniając o wsparciu i łączności modlitewnej. W podobnym tonie był również list bp Zbigniewa Kiernikowskiego z Legnicy.

Obecni byli również dyrektorzy wydziałów katechetycznych z obu diecezji, ks. Marek Korgul i ks. Jarosław Kowalczyk, ale i kapłani zaprzyjaźnieni z rodziną. Wszyscy oni, żywo pamiętając dobroć Maćka, modlili się o radość wieczną dla niego.

Za to wsparcie, ale i obecność taki wielu osób dziękowała wszystkim zebranym mama zmarłego.

- Nikt i nic nie wypełni pustki po jego odejściu. Pan Bóg wystawił naszą wiarę na wielką próbę poprzez cierpienie, łzy i ból przeszywający serce. Mimo to jesteśmy wdzięczni Panu Bogu za naszych wspaniałych synów i za rodzinę, którą nas obdarzył. W ostatnim czasie tak naprawdę każdy z was stał się cząstką naszej rodziny. Dziękujemy wam kochani za wsparcie, życzliwość, modlitwę i otwartość serca. Dziękujemy za miłość do nas. Pokazaliście nie tylko słowem, ale i czynem jak dużo można zrobić dla drugiego człowieka - mówiła z łamiącym się głosem mama zmarłego strażaka.

Głos zabrali też przedstawiciele szkoły, do której uczęszczał i kolega, z którym mieszkał w akademiku. Wszyscy oni w kondukcie żałobnym odprowadzili 20-latka na cmentarz.