Zapach pieprzowego ciasta

Kamil Gąszowski

|

Gość Świdnicki 49/2020

publikacja 03.12.2020 00:00

Tradycja piernikarska w Bardzie nie jest może tak długa jak zwyczaj pielgrzymowania do cudownej figurki, ale równie bogata. A co najciekawsze, obie są ze sobą połączone.

▲	Magdalena Topolanek na tle zdjęcia z mistrzem Maxem Prause. ▲ Magdalena Topolanek na tle zdjęcia z mistrzem Maxem Prause.
Kamil Gąszowski /FOTO GOŚĆ

Pierwsze wzmianki o bardzkich piernikach pojawiają się w XVII wieku. W 1842 r. przy dzisiejszej ulicy Rynek 4 powstała jedna z sześciu firm w mieście trudniących się tym fachem. Jej właścicielem był Robert Gerlich, który później sprzedał ją swojemu siostrzeńcowi Maxowi Prause. Mogłoby się wydawać, że piernikarskie tradycje umarły śmiercią naturalną wraz z zakończeniem II wojny światowej i wyjazdem rodziny Prause do Niemiec. I tak w istocie było przez kilkadziesiąt lat. Na szczęście znalazły się osoby, które nitka po nitce odsłaniały wielowiekową tradycję, ale przede wszystkim w sobie odkrywały pasję do piernikarskiego kunsztu. Jedną z nich jest Magdalena Topolanek, dzięki której nad miastem znowu unosi się aromat korzennych przypraw.

Historia kołem się toczy

Historia miejsca, w którym Magdalena prowadzi obecnie swoją działalność, jest nie mniej apetyczna niż pierniki, które wypieka. Niemieckie rodziny po opuszczeniu Barda nadal czuły silną więź z rodzinnym miastem. Ich dawny proboszcz pisał do nich dwa razy w roku listy, które z czasem przerodziły się w biuletyn „Wartha-Bote” (Wartha to niemiecka nazwa Barda), wydawany do 2007 r. Swoje wspomnienia zamieszczali w nim dawni mieszkańcy. – To jest skarbnica różnego rodzaju wspomnień o pielgrzymkach i piernikach. Są tam nawet formularze do zamawiania wypieków. Okazuje się, że potomkowie M. Prause otworzyli w Niemczech piernikarnie – mówi Grażyna.

Magdalena dobrze rozumie ich tęsknotę i poczucie przynależności. Ona sama ma góralskie korzenie, dlatego najczęściej można ją spotkać w podhalańskim stroju, ale nie odświętnym, tylko dziennym, zakładanym do pracy.

Sam proces zdobienia jednego piernika zajmuje jej od 2 do nawet 4 godzin, ale robi to już w domu, po pracy. W ciągu dnia wałkuje i piecze, i to w miejscu szczególnym. W tym samym, w którym przed wojną przez ponad 100 lat mieściła się najlepsza piernikarnia w mieście. Mało tego, dysponuje oryginalną recepturą samego mistrza Prause. Udało się bowiem nawiązać kontakt z potomkami dawnego właściciela i kilkakrotnie się z nimi spotkać. Duża w tym zasługa Grażyny, która przez wiele lat uczyła niemieckiego, a prywatnie jest pasjonatką historii. – Rodzina mistrza Prause jest przeszczęśliwa, że zapach pieprzowego ciasta wrócił do budynku. Oni sami uważają, że nasze pierniki są lepsze niż mistrza – uśmiecha się Magdalena. – Mogę zdradzić tajemnicę, że pierniki mistrza nie zawierają tłuszczu, a to tłuszcz jest nośnikiem smaku. Ze względu na to, że chcemy zrobić też coś dla historii miasta i dla potomków mistrza Prause, od wiosny będziemy wypiekać ich pierniki – dodaje. Jest to dla nich duże wyróżnienie, bo przed laty receptury były strzeżone, a najważniejszy w nich był dobór odpowiedniej proporcji przypraw. To one decydują o wyjątkowym smaku. Dotychczas Magdalena pierniki piekła według własnych przepisów, którymi chętnie się dzieli.

W Bardzie myślę o Tobie

Historia bardzkich pierników jest o tyle ciekawa, że jest ściśle powiązana z pielgrzymkami, które od wieków przybywały do cudownej figurki. Całe miasto było podporządkowane rytmowi życia pielgrzymów, którzy – inaczej niż dziś – spędzali tutaj wiele czasu i przynajmniej jedną noc w mieście. A po powrocie przywozili swoimi bliskim pamiątkę z cudownego miejsca. I często były to właśnie pierniki. Świadectwem tego były m.in. wspomnienia urodzonego we Wrocławiu kard. Joachima Meisnera. – Pamiętam, że kiedy kardynał był tutaj w kościele, powiedział, że Bardo kojarzy mu się z sercem z piernika, bo kiedy jego mama i tato wracali z odpustu, przywozili mu piernik z napisem „Będąc w Bardzie, myślę o Tobie” – mówi Grażyna, która pasjonuje się historią Barda.

Tłumaczy także biuletyny dawnych mieszkańców i na ich podstawie stworzyła kalendarz pielgrzymkowy. – Pielgrzymki w dużej mierze były ślubowane. Mieszkańcy miejscowości, w których występowało jakieś zagrożenie życia, pomór czy powódź, ślubowali Matce Bożej, że w zamian za obronę będą do Niej pielgrzymować. Ciekawostką jest to, że od ponad 300 lat mieszkańcy jednej ze śląskich miejscowości przychodzą tutaj w swoim terminie. Kiedyś to byli Niemcy, dziś są to Polacy – mówi Grażyna. Magdalena zawsze wiedziała, że Bardo jest miejscowością pątniczą, ale dopiero od niedawna przekonuje się o tym na własnej skórze. Wielu z pielgrzymów przychodzi do niej wypić dobrą kawę lub posilić się piernikiem, ale i niejednokrotnie zwierzyć się ze swoich problemów. – Ludzie tu przychodzą i proszą o modlitwę. Trzeba ich przytulić, ukochać, ucałować; później lecę do obrazu i mówię do Maryi: „Matko, wysłuchaj tego płaczącego serca matki”. Często jestem pod wrażeniem niektórych ludzi, ich świadectwa. Nigdy nie myślałam, że taka rola mnie tutaj spotka. Dziś mogę powiedzieć, że naprawdę jest to miasto cudownej figurki – mówi Magdalena.

Dostępne jest 78% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.